Epilog

127 17 74
                                    

Kennet

Apartament znów był okropnie cichy. Kurze zdążyły osiąść na meblach, a stos naczyń z każdym kolejnym talerzem wychylał się poza granicę zlewu. Kennet daremnie spodziewał się odczuć ulgę po przekroczeniu progu mieszkania, choć chyba powinien. Miał za sobą kolejne zlecenie zakończone sukcesem i niedługo miał otrzymać zapłatę. Może już dziś dostanie kopertę z kasą w środku.

Nie był w „domu". Gdziekolwiek by nie spędzał nocy, jakiegokolwiek mieszkania by nie wybrał, czuł się dziwnie. Blue opuściła już klinikę lekarki, jej pokój przez otwarte na rozszerz drzwi wydawał się nietknięty, jakby nigdy nie doczekał się właściciela.

Kennet obrócił w dłoni breloczek z kluczem, który czekał na niego pod wycieraczką. Blue nie pożegnała się, ale przecież zabójca nie śmiałby tego od niej wymagać. Natanel po dojściu do siebie na bank wyprowadzi się w ten sam sposób. Najpewniej już po kolejnym tygodniu Kennet znajdzie jego klucz pod drzwiami.

– Odżyjesz kiedyś jeszcze?

Arno wyszedł ze swojego pokoju z torbą na ramieniu. Choć szpieg też miał swoje sprawy do załatwienia, Kennet cieszył się, że chociaż on odezwie się do niego za jakiś czas.

– Powinieneś przyjść wtedy z Natem i pokazać Rebelii, jaki wspaniały jest ich obecny przywódca. Może dzięki temu Isabella...

– Nie wymawiaj przy mnie tego imienia.

– Szukasz winnego.

– Ona...

– Wiem, zabiła Yrene. Ty ścigasz swoje cele i jakoś do głowy ci nie przychodzi, że oni też mają bliskich. Yrene wiedziała, że tak skończy. Sama odeszła.

Kennet czuł się jak chłopiec karcony przez ojca za to, że wybił szybę sąsiadowi. Chyba powinien coś odpowiedzieć, ale pustka zdawała się roztaczać wokół niego widmową barierę.

– Zrozum, że nie mogłeś tego zatrzymać. Yrene nie odeszła, bo cię nie kochała. po prostu nie chciała, byś pewnego dnia obudził się przy trupie. Nina sama ci wtedy powiedziała, że ona umrze w ciągu kilku tygodni.

– Gdyby...

– Jej już nie ma – kontynuował Arno. – Jak na albinosa i tak długo cieszyła się życiem. Proszę cię tylko o jedno, Ken, nie zamieniaj się znów w maszynę do zabijania. Możesz nienawidzić Isy, ale to dzięki niej... ty sam przestałeś być martwy.

Kennet odruchowo spojrzał w kierunku swojego pokoju, gdzie co jakiś czas nadal znajdował rzeczy Isabelli: gumki do włosów, skarpetki, upchnięte przez nią papierki po słodyczach. Mieli wrócić ze slumsów razem, może uciec jak najdalej stąd, ale gdzie teraz znajdowała się była przywódczyni? Jak poradziła sobie po odejściu z Rebelii? To nie Yrene śniła się Kennetowi po nocach, a Isabella klęcząca na spróchniałej podłodze, zalana łzami, dygocząca z poczucia winy.

Arno miał rację, Yrene nie dało się uratować. Opuszczając bezpieczny apartament w tak opłakanym stanie, sprowadziła na siebie śmierć. To, że trafiła na Isabellę... Los w ten sposób po raz kolejny zakpił z Kenneta.

– Nie możesz do końca życia grać roli czarnej owcy. Pakuj się i idź odnaleźć Isabellę.

W pewien sposób ostatnie słowa z ust Arno zabrzmiały jak zadanie o specjalnym poziomie trudności, z którym Kennetowi nigdy dotąd nie przyszło się zmierzyć. Po eksterminacji SOO Podziemia milczały na temat Isabelli Asteorth, jakby ta wcale nie przyczyniła się do zwycięstwa, jakby nigdy nie powróciła do klanu, by go uratować.

Kennet sztywno kiwnął głową na znak, że zrozumiał i wyszedł na balkon. Nadal miał sporo do przemyślenia, a mętlik w jego głowie zdawał się tylko przybierać na sile. Czarna owca... to określenie całkiem do niego pasowało. Czarna owca, która zaadaptowała się do świata o brutalnych zasadach jak nikt inny, by następnie i tak paść ich ofiarą. Może i dobrze się stało.

MIASTO ✅Where stories live. Discover now