Rozdział 1

648 110 145
                                    

Vincent

Vincent Torres stanął przed wysokim na ponad trzysta metrów przeszklonym budynkiem. Istną perełką architektoniczną Szóstej Dzielnicy lub prościej – siedzibą SOO.

Mozolnym krokiem pokonał schody i złapał klamkę przezroczystych drzwi. Wyraźnie dało się przez nie zobaczyć wnętrze agencji. Aula była zadbana, czarno-białe kafelki tworzyły efekt szachownicy, a pomarańczowy kolor skórzanych kanap już z tej odległości raził go po oczach. Vincent mimowolnie skupił uwagę na sylwetkach w białych płaszczach, które znikały w windach lub w głębi auli. Fartuchy. Od dziś to nad wyraz pieszczotliwe określenie tyczyło się też jego samego.

W końcu pociągnął za gładką, metaliczną klamkę, i biorąc głębszy wdech, przekroczył próg budynku. Dla lepszego samopoczucia zdjął okulary, by przetrzeć ich szkła o koszulę. Wprawdzie pół godziny temu wykonał identyczną czynność, ale może tym razem chwilowe zajęcie spoconych rąk przyniesie drobną ulgę. Im dłużej Vincent rozglądał się po otoczeniu, tym większą miał pewność, że nie będzie tutaj pasował.

Szkolenie przygotowawcze miało się odbyć w sali 502. By dostać się na miejsce, wybrał schody zamiast windy i powolnym krokiem pokonywał każdy stopień. Okna biegnące od połyskującej podłogi do zwieńczenia sufitu sprawiały, że pierwszy poziom wypełniało dzienne światło. Vincent zatrzymał się, gdy z lekką zadyszką dotarł na piąte piętro i spojrzał na panoramę Miasta zza szyby. Im wyższa kondygnacja, tym bardziej widok dominujących nad otoczeniem wieżowców mógł zapierać dech w piersiach. Niestety Vincent będzie musiał sprawdzić to kiedy indziej.

Gdy znalazł drzwi z poszukiwanym numerem, po raz ostatni przełknął gorzką ślinę i wszedł do środka. W centrum sali przy długim prostokątnym stole połowa miejsc okazała się już zajęta. Vincent rozpoznał kilka znajomych twarzy, choć wcale nie poczuł sympatii na widok kolegów z Akademii. Słyszał, jak szepczą, widział ich zdziwione spojrzenia. Vincent Torres – niezapowiedziana atrakcja szkolenia przygotowawczego dla nowych śledczych SOO.

Siadał na wolnym miejscu, gdy do sali wszedł szczupły mężczyzna po czterdziestce ze smętnym spojrzeniem bladoniebieskich oczu. Może wyraz twarzy byłby żywszy, gdyby nie trzy zabliźnione szramy przechodzące przez cały lewy policzek i zahaczające o kącik wąskich ust. Tak jak reszta siedzących tu osób mężczyzna nosił biały cienki płaszcz, ale z czarną opaską na ramieniu. Nietrudno było zgadnąć, że to ich przyszły przełożony. Wszyscy podnieśli się z miejsc na znak szacunku, kiedy Vincent ledwo zdążył zająć własne. Mężczyzna przedstawił się jako Inspektor Generalny Thomas Winke, co nie uszło uwadze rekrutom. Vincent uświadomił sobie, że szkolenie przygotowawcze poprowadzi jedna z najgrubszych ryb SOO.

– Nie spodziewałam się ciebie tutaj, Torres – wyszeptała dziewczyna siedząca obok, jednocześnie obserwując szpetnego inspektora przygotowującego prezentację.

Vincent z początku nawet nie rozpoznał znajomej. Nie chciał jej rozpoznać, a tym bardziej wchodzić w rozmowę. Doskonale znał jej przebieg.

– Brita... No...Też nie sądziłem, że czeka nas współpraca.

Dziewczyna w myślach zdawała się szykować kolejną zaczepkę. Gdy inspektor posłał rekrutom przenikliwe spojrzenie, jej zapał do gry na słowa nagle zniknął. Vincent odetchnął z ulgą. Jeszcze trochę i stąd pójdzie.

– Wszystkiego dowiedzieliście się podczas nauk w Akademii, ale ze względu na pojawienie się nowych informacji jestem zobowiązany przybliżyć wam również podstawową wiedzę – powiedział od niechcenia inspektor, poprawiając okulary.

Włączył projektor stojący na biurku. Na tablicy pojawiły się dobrze znane Vincentowi farmazony.

– Od początku Trzeciej Ery funkcjonuje podział ostrokostnych na kasty... – kontynuował przełożony.

Nudna prezentacja wydawała się Vincentowi dobrą alternatywą, nie chciał doczekać się jej zakończenia i wiążącej się z tym fali kolejnych szeptów o jego osobie. Nie bez powodu kilku rekrutów nadal patrzyło na niego ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Vincent trafnie przewidział, że znajdzie się w centrum uwagi, ale nawet jego najlepsza koszula zaczęła go nieprzyjemnie uwierać. Czuł się oceniany pod każdym względem.

– Miesiąc temu podział został uzupełniony o nową odmianę. Do tej pory znaliście ich cztery rodzaje, nie licząc hybryd. – Winke niewielkim pilotem przełączył na następny slajd. – Jest wam wiadomo o niebieskookich przodujących w regeneracji ran i odporności, żółtookich odznaczających się inteligencją i ponadprzeciętną analizą sytuacji, zielonookich o wyjątkowej szybkości oraz czarnookich skupiających w sobie te wszystkie cechy.

– Naprawdę musimy tego słuchać jeszcze raz? – wymamrotała Brita.

Vincent wyrwał się z transu i odruchowo spojrzał na ekran. Pojawiały się na nim łowcze oczy we wspomnianych kolorach należące do schwytanych przez oddział egzekucyjny osobników.

– Odkryliśmy kolejną kastę, jak dotąd udokumentowane jest istnienie tylko jednego przedstawiciela. Zdjęcie pochodzi ze slumsów Czwartej Dzielnicy.

Salę wypełniły ściszone rozmowy, gdy uwaga zebranych skupiła się na białowłosej kobiecie, a w szczególności na jej wyjątkowych łowczych oczach.

– Czerwone? – zdziwiła się Brita, bawiąc się kosmykiem blond włosów.

– Poza tym zdjęciem i kilkoma doniesieniami naocznych świadków nie wiemy wiele. Podobno tęczówki ludzkich oczu też są czerwone. To dziwne, że w Czwartej Dzielnicy pojawił się taki okaz – kontynuował Winke, nie wyjaśniając powodów swojej opinii.

Vincent powinien wymagać od siebie chociaż odrobiny zainteresowania. Nowa kasta ostrokostnych najpewniej stanie się przełomowym odkryciem SOO, a informacja z dowodem już teraz mogła obiegać inne Miasta.

– Może to jakiś cosplay? – wymruczał ktoś cicho.

Winke na dosłyszaną uwagę zmarszczył brwi.

– Za chwilę przydzielę was do odpowiednich oddziałów. Kilka osób będzie miało przyjemność pracować nad tą sprawą – powiedział, krzywo się uśmiechając.

Vincent poczuł narastającą gulę w gardle, bo najgorsze obawy właśnie się potwierdziły. Miało to być tylko szkolenie przygotowawcze, tymczasem rekruci już dziś zostaną przydzieleni, a co za tym idzie...

Inspektor zaczął wymieniać imiona i nazwiska. Na biurku obok projektora pojawiły się plastikowe legitymacje oraz czarne opaski na ramię – kolor sekcji śledczej. Siedząca obok Vincenta Brita wraz z trzema innymi osobami została przydzielona do pierwszego oddziału. Kolejne trzy trafiły do drugiego.

– Vincent... Torres. – Przy wymawianiu nazwiska głos inspektora lekko zachrypł.

Wśród rekrutów zapanowało poruszenie. Vincent powoli odsunął krzesło i skierował się w stronę inspektora.

– Torres tutaj? – rzucił ktoś, ale świeżak całkowicie to zignorował. Przynajmniej próbował.

Również Winke zaczął się mu bacznie przyglądać, szrama na jego twarzy przyprawiła Vincenta o mdłości. Inspektor podał mu dokument i wypowiedział słowa słyszalne tylko dla rekruta:

– Nie spodziewałem się syna Rodrigo w mojej sekcji.

Vincent w milczeniu zajął miejsce ponownie, czując na sobie spojrzenie każdej osoby biorącej udział w spotkaniu. Od dziś oficjalnie należał do trzeciego oddziału śledczego. Na tablicy pojawiły się nazwiska osóbkolejno przydzielonych do odpowiednich oddziałów oraz liderów danych grup, których rekrutom przyjdzie poznać następnego dnia. Nazwisko Vincenta wyświetlone na slajdzie raziło go jeszcze bardziej niż kolor foteli w auli. Był pewien, że w Służbie Ochrony Obywateli będzie ono ciążyło nad nim jak fatum.

MIASTO ✅Where stories live. Discover now