Rozdział 68: Zauroczenia i tajemnica

321 31 9
                                    

Annabeth

Na początku nie chciało jej się wierzyć. Pansy i chłopcy opowiedzieli jej o tym, co udało im się podsłuchać i co zobaczyli. Jednak mało prawdopodobne było to, że wszystko zmyślili. W końcu sama wysłała Franka na zwiady, a Edmund i Blaise mieli pomóc mu dostać się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, czyli paszczy lwa (a może raczej powinna powiedzieć żołądka węża?).

– Tak było, nie zmyślam! – zarzekał się Zabini. – Na własne oczy widziałem, jak łasic całował się z Greengrass!

– Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy – skwitował ponuro Edmund. Pansy mimowolnie parsknęła śmiechem. Siedząca obok Annabeth Rachel milczała. Nie odezwała się ani słowem, wbijając wzrok w ziemię. Wyglądała, jakby niezbyt ją to bawiło. Spojrzała czujnie na rudowłosą, zamyślając się.

– Mówicie, że Ślizgoni planują podstęp? – spytała. Postanowiła zignorować fakt, że Ron całował się z jakąś dziewczyną. Nie jej sprawa, nawet jeśli to była Astoria. Nie wiedziała o niej za wiele, może poza faktem, iż przypominała plastikową lalkę i zachowywała się jak księżniczka na włościach. Annabeth irytowali tacy ludzie, dla których najważniejszy był czubek własnego nosa.

– Astoria wspomniała coś o odbijaniu Malfoya – potwierdził Frank. – Nie mam pojęcia, co ona knuje, ale nic dobrego z tego nie wyniknie.

Annabeth pokiwała głową. Podkuliła nogi na fotelu i objęła je ramionami, zamyślając się. Już teraz zaczynała analizować sytuację i obmyślać strategię. Powinna coś z tym zrobić. Tylko że na razie nie wiedziała, co. Tymczasem Pansy skrzyżowała ręce.

– To nie jest dobry pomysł – oznajmiła Ślizgonka, jakby czytając jej w myślach. – Powinniśmy to zostawić. Póki nic się nie dzieje, nie wywołujmy wojny – powiedziała uparcie.

– Nikt nie powiedział, że będziemy wywoływać wojnę – odparła tajemniczo blondynka. – Wcale nie musimy. Możemy zrobić to inaczej.

– Co masz na myśli? – spytał wyraźnie zaciekawiony Edmund.

Annabeth uśmiechnęła się zadziornie. Już wiedziała; miała plan – jak przystało na córkę Ateny. Nachyliła się konspiracyjnie, dając znać, by pozostali zrobili to samo.

– Słuchajcie – zaczęła bardzo poważnym tonem. Wszyscy spojrzeli na nią uważnie. – Mam pomysł. Zrobimy tak.

Zaczęła im wszystko po kolei wyjaśniać. Z każdym jej słowem na ich twarze wpływały pełne uznania uśmiechy. Tyle jej wystarczyło. Teraz pozostało jedynie czekać na odpowiedni moment.

*

Niedzielę zaczęła w bibliotece.

To było dla niej całkiem typowe. Gdy tylko pojawiało się coś niezrozumiałego lub nie miała żadnych informacji na dany temat, nogi same prowadziły Annabeth w to miejsce. Rozumiała już, dlaczego Hermiona uwielbiała się tu uczyć. Tutaj panowała cisza i spokój, mogła się zaszyć, ukryć i nikt nic nie niczego by od niej nie chciał. Ostatnio córka Ateny trochę opuściła się w nauce, bo nie mogła znaleźć czasu na to, by się uczyć. Cały jej wolny czas zajmowała misja albo szkolne problemy.

Jednakże tym razem to Rachel ją tam zaciągnęła. Od wczorajszej rozmowy ze Ślizgonami i Frankiem chodziła przybita. Wydawało jej się, że w nocy płakała. Gdy weszły do środka, Annabeth przywitała się z panią Pince, która popatrzyła na nie ze zdziwieniem, bo nie spodziewała się nikogo o tak wczesnej porze.

Przeszły pomiędzy regałami. Annabeth, widząc ponury nastrój koleżanki, zaprowadziła ją w pewne miejsce. Podeszły do stolika i zaczęły się rozkładać. Rachel wydawała się zamyślona.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Where stories live. Discover now