Rozdział 57: Powroty, powroty

380 34 58
                                    

Hermiona

Przez resztę podróży próbowali ułożyć jakiś sensowny plan. Nic im z tego nie wyszło, za bardzo byli przerażeni. No, może nie wszystkim tak na tym zależało. Harry i Ron wybyli mniej więcej po pół godzinie, stwierdzając, że muszą coś załatwić. Ale na odchodnym obiecali, że pomogą, jeśli będzie trzeba. Musiała przyznać, że to ją trochę zdziwiło. Rudzielec wybąkał coś o jakiejś dziewczynie i się zmył, znacznie szybciej, niż Harry. Tak samo Neville. Nie mogła mieć do nich o to pretensji. To, co się działo, nie dotyczyło bezpośrednio ich. Chociaż miała wrażenie, że zanosiło się na coś groźnego. Doszła do takich wniosków, kiedy emocje trochę opadły i zaczęła myśleć logicznie. To wcale nie znaczyło, że przestała się martwić. Zastanawiała ją tylko jedna rzecz.

— Pansy, skąd właściwie o tym wiesz? — zadała nurtujące ją pytanie.

Brunetka siedziała na podłodze, opierając się plecami o fotel. Nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało, chociaż miała wolne miejsce obok Blaise'a i Ginny, Zrobiło się nieco luźniej, odkąd trójka Gryfonów wyszła, zostawiając ich samych. Dziewczyna zdjęła zabezpieczenia, uznając, że one nie są im już potrzebne. Później im wyjaśniła, że lepiej by było, żeby Potter, Longbottom i Weasley wiedzieli, co się dzieje przed ich nosami. Nigdy nie ominęliby żadnej akcji. No i jak wcześniej wspomniała, oni najbardziej doświadczyli wojny. Jakby to było istotnie. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, to miała rację, ale Hermiona nie zamierzała powiedzieć tego na głos. Wspomniana dziewczyna westchnęła ciężko i przeniosła na nią spojrzenie.

— Tak się składa, Granger, że nie tylko wy się z nimi przyjaźnicie — odparła sucho. — Zorientowałam się, że coś jest nie tak, kiedy Draco nie odpisał na moje listy. No i... — wzdrygnęła się lekko, zerkając na lewe ramię. Zatkało ją. Rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Kiwnęła głową. Zrozumiała. Nie chciała o tym mówić.

— Coś mi tu nie gra — odezwała się Ginny, przeciągając się. — Dlaczego nagle jesteś taka miła, Parkinson?

— Może mam w tym swój interes, Weasley — prychnęła Ślizgonka, krzyżując ręce. Widać było, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie bardzo wiedziała, jak. Zastanawiała się, jakich słów użyć. Hermionie coś zaświtało. Przypomniała sobie o jej prośbie. — Po prostu... — zaczęła dość niepewnie. Co wiedziała? — Chciałam wam pomóc.

— Ty? Pomóc? — parsknęła Ginny pogardliwie. — Szczerze mówiąc, akurat po tobie bym się tego nie spodziewała.

— Ginny — upomniał ją Blaise, gładząc dziewczynę po włosach. Zignorowała go. — Jakbyś zapomniała, Pansy to nadal moja przyjaciółka, i jeśli twierdzi, że chce nam pomóc, to ja jej wierzę.

— Przyjaciółka, mhm — mruknęła rudowłosa, odwracając wzrok. Zazdrośnica. Och, oboje byli tak bardzo beznadziejni!

— W czym chciałabyś nam pomóc? — odezwał się Edmund, ratując sytuację.

Pansy westchnęła i odgarnęła włosy z twarzy. Widać było, że nie jest to dla niej łatwe.

— Ja... Wiem o mitologii — wyznała wreszcie. — I o herosach. I wiem, że macie jakąś misję do wykonania. Pomyślałam, że... Mogłabym się przydać.

Cisza. Cisza, jaka zapadła po jej słowach, była okropna i nie do zniesienia. Hermiona westchnęła. To nie tak miało być. Nie miał wiedzieć nikt, oprócz Annabeth. Ona miała zadecydowała, co dalej. Jej chło-- ehkem, narzeczony, pokiwał powoli głową.

— Jak długo wiesz?

— Od września? — dziewczyna zawahała się. — Jakoś tak od połowy. Kiedy ta wampirzyca nas zaatakowała przy stole Slytherinu. Wiedziałam, że nie powinnam tego widzieć. I zaczęłam szukać.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Where stories live. Discover now