Rozdział 92: Wąż w paszczy lwa

65 5 4
                                    

Jason 

Śniła mu się wieża. 

Może to był skutek nadmiernego wkuwania astronomii. Szóstoklasiści mieli ten przedmiot dwa razy w tygodniu. I za każdym razem większość z nich chodziła później niewyspana, bo nie potrafili się tak nagle przestawić. Zajęcia przeważnie odbywały się późnym wieczorem, po kolacji, a kończyły przed północą. Jason musiał przyznać, że je lubił. Sprawiało mu przyjemność patrzenie w gwiazdy i wyszukiwanie konstelacji, a potem rysowanie mapy nieba. Frank uznał, że to pewnie przez to, że jego ojcem był Jupiter, który przecież był bogiem nieba. Nic dziwnego, że ciągnęło go do gwiazd i kosmosu. 

Który był wielki i wciąż się rozszerzał. 

— Wszechświat wciąż nie jest do końca dokładnie zbadany — powiedziała pewnego razu profesor Sinistra. Jason był tak wsłuchany w jej słowa, zafascynowany. — Nie wiemy, czy istnieją poza naszą planetą inne. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie jesteśmy w kosmosie sami, mogą być też inne światy, takie jak nasz lub odmienne. Ale nasza technologia jeszcze nie pozwala nam ich odkryć. Dlatego pozostaje magia. Magia, która sprawi, że moglibyśmy dostać się do tych światów. Jestem pewna, że z czasem komuś uda się odkryć drogę. 

Myślał o tym długo. Jak potężne musiałoby być to zaklęcie? 

Tej nocy, po właśnie tych zajęciach, nie mógł spać. Zasnął na krótko, ale obudził go koszmar. Ten sam, który śnił mu się w kółko od dobrych kilku tygodni. Nikomu nic nie powiedział, bo sądził, że to minie. Jednak za każdym razem, gdy budził się z tego samego snu, pamiętał go. W dodatku bardzo wyraźnie. 

Stał na wieży. Właściwie, tłoczyli się w środku w kilka osób, koło barierki. A z niej wyrastała długa na przynajmniej kilkanaście metrów drewniana belka. Na samym jej końcu zwisał jakiś sznurek. Widział sylwetkę dziewczyny, której twarzy nie mógł rozpoznać. Szła po tej belce, stawiając ostrożnie kroki. On znajdował się najbliżej, siedział na barierce, żeby móc w razie czego szybko zeskoczyć i ją złapać. Kiedy dziewczyna była mniej więcej w połowie, coś ich zaatakowało. Zaczęli walczyć z tymi potworami, aż jeden z nich zakradł się na belkę przez jego nieuwagę i odgrodził dziewczynie drogę. Nie miała jak się bronić, nie wzięła różdżki. Cofała się, aż w końcu jej noga niefortunnie się obsunęła, kiedy potwór chciał ją dosięgnąć, a ona odruchowo odskoczyła w bok. Usłyszał jej paniczny krzyk, ale, zajęty walką, nie zdążył dopaść do barierki i wyskoczyć, żeby ją złapać.

Obudził się zlany potem, wciąż mając w uszach przeraźliwy krzyk dziewczyny. Zastanawiał się, kim ona była. Miał tak wiele pytań do tego snu. Jednego był prawie pewny, miał związek z misją. Jakoś nie mógł się zdobyć na to, żeby powiedzieć o tym pozostałym. Dochodziła czwarta rano, a że dziś była sobota, pewnie dużo ludzi będzie spała do późna. Wiedział, że już nie zaśnie, dlatego po cichu wstał, żeby nie obudzić współlokatorów, w tym Nico, ubierając się po cichu. Wyszedł do Pokoju Wspólnego Slytherinu. To nie był dobry pomysł, ale miał ogromną ochotę polatać. To go odprężało. Nie dziwił się, czemu Draco i Blaise tak uwielbiali ten sport. Dawało poczucie wolności. 

Miał nadzieję, że nie natknie się na kotkę Filcha, bo będzie miał przerąbane. Zwłaszcza, że planował wyjść z zamku podczas trwania ciszy nocnej. I to już drugi raz, ale tym razem samowolnie, bez misji. Praktycznie przebiegł przez korytarze, docierając bez przeszkód do sali wyjściowej. Pchnął drzwi i wyszedł na dwór. Marcowe noce nadal były zimne. Śniegu było pod dostatkiem, co sprawiało, że odbijający się od niego księżyc niemal w pełni dawał srebrną poświatę. Niebo wciąż było bezchmurne, tak jak wieczorem. Ruszył truchtem w stronę boiska do Quidditcha. Gdy tam dotarł, poszedł do szatni się przebrać w strój i po miotłę. Wyszedł, już gotowy, po czym wzbił się w powietrze i pozwolił swojej mocy wypłynąć. 

Klucze cierpienia [wolno pisane]Where stories live. Discover now