Rozdział 44: Zaklęta księga

427 37 124
                                    

a/n: polecam dla nastroju włączyć sobie muzykę w mediach. Tak, po raz kolejny przechodzę fazę na Więźnia Labiryntu

Draco

Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Chyba po prostu nie chciał, żeby Hermiona dowiedziała się, czego szukał. Zaraz zaczęłaby zadawać niepotrzebne pytania, na które nie chciał odpowiadać. To była tylko i wyłącznie jego sprawa. Dziewczyna i tak wiedziała za dużo. Rozumiał, że chciała mu pomóc, ale postanowił, że poradzi z tym sobie sam. Nie chciał bardziej jej w to mieszać. I tak miała dużo na głowie. Bał się, że zacznie robić mu wyrzuty. Dlatego zamienił strach w wściekłość.

Ochłonął dopiero, kiedy Granger wyszła z jego pokoju, trzaskając drzwiami. Pansy gapiła się chwilę za nią, a potem przeniosła wkurzone spojrzenie na niego. Edmund natomiast obserwował go uważnie, krzyżując ręce.

- Brawo - rzuciła wściekle brunetka, mordując go wzrokiem. - Gratuluję. Jesteś z siebie zadowolony?!

- Wyjdź, Parkinson - powiedział beznamiętnie, ani trochę nie przejmując się wybuchem przyjaciółki. Miała prawo być na niego zła. Nie, żeby go to obchodziło. Teraz miał to gdzieś. - Wyjdź - powtórzył, kiedy dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.

- Wyjdę - fuknęła. - Ale masz ją przeprosić. Nie interesuje mnie jak, ale masz to zrobić.

Teraz to była jego kolej na parsknięcie.

- Nie będę przepraszał szlamy - wycedził.

- Hamuj się - ostrzegł go Edmund, nagle spięty. Zupełnie go zignorował.

Pansy posłała mu ostatnie, pełne zawodu spojrzenie i pokręciła głową. Chwilę potem odwróciła się na pięcie i wybiegła, trzaskając drzwiami. Sięgnął po różdżkę, po czym rzucił zaklęcie wyciszające. Powinien był od razu zabezpieczyć pokój, ale nie przewidział, że ktoś wparuje mu do środka z samego rana. Zakopał się z powrotem w pościeli. Miał ochotę przeleżeć cały dzień w łóżku i mieć wszystko gdzieś. Potrzebował spokoju. Czy prosił o tak wiele?! To sprawiało, że miał ochotę krzyczeć z frustracji.

Usłyszał stłumione westchnięcie i poczuł, jak łóżko się ugina. Zapomniał, że jego przyjaciel nadal tutaj jest i najwyraźniej nie zamierzał mu odpuścić.

- Stary - zaczął brunet niepewnie. - Co się dzieje?

Przewrócił oczami, ale nie mógł tego widzieć.

- Nic - wyburczał. - Dajcie mi wszyscy spokój.

- Akurat - parsknął. - Za dobrze cię znam, Malfoy. Mnie nie oszukasz.

- Skąd ta pewność, Pevensie?

- Bo się przyjaźnimy?

Po tych słowach zapadła cisza. Ślizgon milczał, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Ogarnęło go poczucie winy. Edmund miał rację, przyjaźnili się, a on okłamywał go na każdym kroku. Przecież nie mógł mu powiedzieć, że był sługą Voldemorta. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Chciał się dowiedzieć, jakim cudem Czarny Pan przejawiał swoją obecność w Narnii. Co pozwoliło mu mieć kontrolę nad Wyspą Mroku, którą zniszczyli? Czy to był jeden z jego horksukrów, o którym nie wiedział nikt? Miał tyle pytań, na które mogła mu dać odpowiedzi tylko książka, która aktualnie leżała na podłodze obok jego łóżka. Jednak był problem, za nic nie mógł jej otworzyć. Próbował już kilka zaklęć, ale żadne nie podziałało. Musiał szukać gdzieś głębiej. To dlatego ostatnio ciągle przesiadywał w bibliotece. Żadne z jego przyjaciół, ani herosów, nie miało pojęcia, co robił. I lepiej żeby tak pozostało.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz