Rozdział 86: Posejdon łamie przysięgę

104 8 19
                                    

Percy

Zdecydowanie nie lubił snów herosów. Ale to nie było nic nowego. Dlaczego miałby je lubić, jeśli zaraz po przebudzeniu je pamiętał i niszczyły mu psychikę? Żaden heros nigdy tak naprawdę nie był tak do końca zdrowy na psychice.

Sny są ważne, powtarzała jego dziewczyna jak mantrę. Ha.

Od razu zorientował się, że śni, bo to, co widział, było raczej niemożliwe. Widział płonący Hogwart. Stał razem z Annabeth na środku dziedzińca i oboje walczyli ze Śmierciożercami. Dosłownie chwilę wcześniej minęli Hermionę, która o dziwo walczyła z jednym z nich na miecze. Chciał jej pomóc, ale nie mógł. Mieli swoich własnych przeciwników na głowie. Właśnie jakiś mężczyzna w masce i długim, czarnym płaszczu zastąpił im drogę. Obydwoje byli już zmęczeni. Dookoła nich ludzie biegali, krzyczeli, niektórzy płakali. Percy nigdzie nie widział swoich przyjaciół i już zakładał najgorsze.

Mężczyzna w masce wyciągnął różdżkę. On mógł tylko mocniej ścisnąć w dłoni Okrana, licząc, że miecz jakimś cudem odbije zaklęcie. Do jego pleców przywarła Annabeth. Była brudna i zmęczona, a on pewnie nie wyglądał lepiej. Musieli się jakoś trzymać.

— Głupcy, myśleliście, że co osiągniecie? — spytał nieznajomy. Percy'emu wydawało się, że gdzieś już ten głos słyszał. — Chcieliście być zbawcami świata — odpowiedział sam sobie. — Jednak przeoczyliście jeden, bardzo ważny fakt; ten świat od początku był skazany na zagładę.

— Mylisz się — parsknął syn Posejdona. Przydałaby mu się choć odrobina wody, wtedy zyskałby przewagę nad tym Śmierciożercą. Ale musiał chronić stojącą za nim Annabeth. Dziewczyna praktycznie słaniała się na nogach.

— Jesteście słabi — ciągnął dalej mężczyzna, wyraźnie delektując się ich losem. Różdżkę trzymał wycelowaną w nich. — Nawet nie potrafiliście utrzymać przyjaciela po swojej stronie. Chociaż on i tak od początku należał do nas — choć tego nie widział, mógłby przysiąc, że uśmiechnął się paskudnie. Percy doskonale wiedział, o kim mówił i nagle skojarzył, kim był mężczyzna.

Lucjusz Malfoy zdjął maskę.

— Taak, przed samą śmiercią będzie wam dane zobaczyć moją twarz — zaśmiał się szyderczo. W tym momencie poczuł, jak Annabeth sięga po jego dłoń i ściska mocno. Odwzajemnił uścisk. Wiedział, że już się z tego nie wykaraskają.

— Kocham cię, Mądralińska — szepnął, tak, żeby tylko ona go usłyszała.

— Ja ciebie też, Glonomóżdżku — po jej głosie poznał, że płakała.

Potem błysnęło mu przed oczami zielone światło.

Obudził się z krzykiem w dormitorium Gryffindoru, zlany potem. To był tylko koszmar. Przez chwilę siedział na łóżku, dochodząc do siebie. Zdał sobie sprawę, że mimo rozbudzenia wciąż ze szczegółami pamiętał ten sen. To nie wróżyło niczego dobrego. Był środek nocy, ale Percy wiedział, że już nie zaśnie.

— Czego się drzesz? — wymamrotał ze swojego łóżka Ron. Ale gdy tylko na niego spojrzał, w jego oczach pojawiło się zrozumienie. — Koszmar?

— Ta. Sorry. Nic specjalnego — brunet wzruszył ramionami, nie chcąc martwić współlokatora. Ostatnio zdecydowanie za często on albo Leo budzili się przez koszmary i Ron i Harry musieli to znosić. Postanowili na razie nic nie mówić Annabeth, bo uznał to za mało istotne. Ale ten sen się powtarzał, cały czas. Leo też jakoś specjalnie nie chciał rozmawiać o swoich snach i szczerze mu się nie dziwił.

Jakimś cudem jednak Percy zasnął ponownie.

***

— Cześć, Percy. Kopę lat.

Klucze cierpienia [wolno pisane]जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें