*45*

501 46 14
                                    

♃ EMMA ♃

Josh i Cass... Cass i Josh... Szlag by to trafił! Rzuciłam poduszką w ścianę. Osunęłam się na podłogę z cichym szlochem. Był moim chłopakiem, zerwaliśmy nie tak dawno, a on już znalazł pocieszenie. W dodatku była nim Cassidy, którą uważałam za przyjaciółkę. Kurwa mać! W nerwach przygryzłam paznokieć. Poczułam, że tym razem naprawdę zostałam sama. Odczułam tę zdradę jak gdyby zadano mi podwójny cios nożem, prosto w żołądek. Głuchy dźwięk płaczu odbijał się od ścian mojego pokoju. Szczęście, miłość, życie... wszystko to było zaledwie mignięciem. Ostatecznie, wszystko to, co uważałam za piękne było ulotne niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Pojedyncza łza skapnęła z mojej brody, aby ozdobić podłogę. Dawniej, prawdopodobnie siedziałabym z aparatem i szukała odpowiedniego kątu do zrobienia "artystycznego" zdjęcia. Jednakże nie było już tamtej mnie. 

Nie był to pierwszy raz, gdy ktoś mnie opuszczał. Nie zawsze byłam wredną jędzą. Zaczynałam w życiu tak jak wszyscy, pełna pasji i miłości do najbliższych. Wszystko zmieniło się na dzień przed rozpoczęciem nauki w liceum. Wtedy moja największa opoka, mój autorytet, moja matka, oznajmiła mi, że rozwodzą się z ojcem. Zawsze miałam przed oczami ich małżeństwo jako wzór do naśladowania. Wydawało się takie czyste, idealne, nieskażone złością, żalem lub jakimikolwiek negatywnymi uczuciami. Nienawidziłam płaczu, a wręcz nim pogardzałam. Był on oznaką słabości. Musiałam szybko stać się nową, silniejszą sobą. Cierpiałam wewnętrznie, lecz na zewnątrz byłam najzimniejszą wersją siebie, na jaką było mnie stać. Moja matka odeszła, o czym każdego dnia przypominał mi pusty, cichy dom. Ojciec zakopał się w pracy, do takiego stopnia, że jedynym co nas łączyło były pieniądze, które mi zostawiał zawsze w poniedziałki na blacie kuchennym. Praktycznie się nie widywaliśmy. To był pierwszy raz, gdy poczułam czym jest strata rodziców, pomimo, iż dalej żyli. Od tamtej pory nie rozmawiałam z mamą. Nie wysłała mi nawet głupiej kartki z okazji urodzin. Tak po prostu wycięła się z mojego życia, jakby było zwykłym zdjęciem. 

Jedynymi osobami, z którymi nadal często rozmawiałam byli Josh i Abigail. Nie pytali co się stało, ale byli przy mnie i bardzo to ceniłam. Pomimo, iż złość stała się dla mnie pewnego rodzaju tarczą obronną przed zranieniem, nadal trwali u mojego boku. Jednak to mi nie wystarczało. Pragnęłam akceptacji. Nie chciałam, aby ktokolwiek znów potraktował mnie jak śmiecia, tak jak zrobiła to kobieta, która mnie urodziła. Dlatego działałam według zasady "zrań, zanim zostaniesz zraniony". Czasami, gdy zostawałam sama ze swoimi myślami w tym wielkim, aczkolwiek pustym domu, żałowałam tego jak traktowałam ludzi. Jednakże, dosyć głośny głos wewnątrz mojego umysłu, mówił, że postępuję słusznie, ponieważ ludzie ranią siebie nawzajem. Im bliżej dopuszczało się ich do swojego serca, tym silniej potrafili skrzywdzić. Skoro nie mogłam zaufać ludziom, którzy wydali mnie na świat, to komu mogłam? Odpowiedź wydawała się oczywista, nikomu oprócz samej sobie. 

Joshua Spencer i Cassidy Newman byli tylko kolejnymi przykładami ludzkiej zdrady. Jednak dlaczego to tak bolało? Sądziłam, że jestem już odporna na ból. Dlaczego on nigdy nie mijał, a wręcz się pogłębiał? Nie ważne jak postępowałam, zawsze kończyłam z kolejnymi, ukruszonymi kawałkami mojego serca. W wyobraźni wziełam te kawałki między palce i rozkruszyłam je do końca, aby już nikt nie mógł ich wykorzystać przeciwko mnie. Przestałam płakać, gdyż postanowiłam ostatecznie wyłączyć swoje uczucia. Nikt nie widział mojego cierpienia, ani tego jak źle mi było. Nie miałam nikogo, tylko siebie. Jedyną osobą, której potrzebowałam był Pluton, ponieważ to on mógł zapewnić mi nieskończoną moc, a dzięki niej mogłabym ukarać wszystkich tych, którzy kiedykolwiek mnie zranili. 

Usłyszałam pukanie do drzwi, a kiedy nie odpowiadałam, Pluton po prostu wszedł do mojego pokoju. Był on niezwykle wytwornym i eleganckim mężczyzną, lecz czekanie na zaproszenie nie było jego mocną stroną. Jak zwykle miał na sobie swój szary prochowiec, a jego ciemne włosy były nienagannie ułożone. Gdy patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, miałam wrażenie, że przewierca mi duszę na wylot. Od naszego pierwszego spotkania, zdawał się czytać ze mnie jak z otwartej księgi. 

- Witam cię królowo wody. - ukłonił się. - Bawiłaś się dobrze na biesiadzie? 

- Powtarzam ci po raz setny, że to była "impreza", a bawiłam się fatalnie. - przyznałam.

Pluton był jedyną osobą, której opowiadałam o swoich problemach. Skoro zawsze wiedział, gdy coś było nie tak, nie było sensu kłamać. 

- Dlaczegoż to? - uniósł ciemne brwi w zdumieniu.

- Josh i Cassidy się stali. - przygryzłam wargę, a następnie głośno przełknęłam ślinę starając się, aby mój głos nie drżał.

- Mówiłem ci ja, iż ludzie to zwierzęta zdradliwe i jedynie zaspokajające swoje żądze. Nic dziwnego, że zdrajca brata się ze zdrajcą. Widzisz już czemuż to Ceres i ja rozłączyliśmy swe drogi. On tworzy armię nieczułych krzywdzicieli. Szczęście nam jednakże sprzyja, gdyż wybrałaś tę szczerą stronę. Układ pozwoli ci pokonać wszystkich kłamców tego świata.

Mężyczna objął mnie ramieniem. Uwielbiałam to jak się przy nim czułam. Wydawało się, że jestem bezpieczna i nikt nie może mi już nic zrobić. Był niczym moja tarcza, a gdy się rozsypywałam, był dla mnie oparciem. Nie potrafiłam się już dłużej powstrzymywać i poczułam jak wzbierające się łzy ponownie zaczęły opuszczać moje oczy. Jednak tym razem się nie bałam, ponieważ był przy mnie ktoś, kto mnie rozumiał i wiedziałam, że mnie złapie, gdy zacznę upadać. Pozwoliłam sobie na ostatnią chwilę słabości, ponieważ gdy nadejdzie jej koniec, nie będę już tą samą osobą. Tym razem stanę się prawdziwą królową lodu i zasiądę na tronie u boku Plutona. Nie pozwolę sobie na jakąkolwiek niedoskonałość.

Niechciany Dar ✅Where stories live. Discover now