*43*

536 50 14
                                    

A przed państwem facet, którego bym poślubiła, gdybym tylko mogła...

CERES

Siedziałem sobie w łazience śpiewając "W piątki leżę w wannie", bo to chyba był piątek, albo poniedziałek, a może już luty... Zgubiłem gdzieś kalendarz i chyba godność ludzką, ponieważ brzuszek mnie bolał od ilości spożytego alkoholu. Lindsay zostawiła mnie tutaj samego, bo kazałem jej gonić za uczuciem. Obiecała jednak, że wróci, więc dlaczego jeszcze jej tu nie było? A może wcale tego nie obiecywała... Myliły mi się fakty, a głowa zafundowała darmową karuzelę. Przymknąłem na chwilę oczy, ale było tylko gorzej. To już nie była karuzela, a helikopter. Słyszałem szum w uszach. Zacząłem się zastanawiać czy Jayden mieszka nad morzem, ale nie mogłem sobie tego przypomnieć. Postanowiłem poszukać chłopaka i zadać mu te fundamentalne pytanie. Z trudem wyczołgałem się z wanny niczym dżdżownica, ale kiedy z hukiem spadłem na podłogę, zostałem zwykłym workiem kartofli. Zwinąłem się w kłębek, aby ubolewać nad swoją marną egzystencją, ale po chwili przypomniałem sobie, że nie jestem Lindsay. Zebrałem się na równe nogi i dziarskim krokiem ruszyłem nie wiadomo gdzie, w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Na korytarzu wpadłem na Jaydena. Idealnie się składało, ponieważ miałem mu coś do powiedzenia.

- Jayden, wiedziałeś, że kot może bez uszczerbku na zdrowiu spaść sobie z dziewiątego piętra? Ciekawe czy ja też bym tak mógł. - zamyśliłem się spoglądając na drzwi balkonowe.

- Chyba za dużo wypiłeś kolego... - Spojrzałem na niego jakby był niedorozwinięty, ale chwilę później zrozumiałem co powinienem zrobić.

- Chodźmy na herbaciane przyjęcie. - powiedziałem, a następnie chwyciłem Jaydena za rękę i pociągnąłem w kierunku, jak mi się wydawało, kuchni. 

Nacisnąłem klamkę białych drzwi, a w pomieszczeniu zobaczyłem jakiegoś okularnika na łóżku. Namiętnie całował metrówkę, więc szybko się wycofałem.

- Dajmy im trochę prywatności. - szepnąłem do mojego towarzysza.

- Jayden! Wszędzie cię szukałam! - usłyszałem piskliwy głos Emmy i niemal straciłem przytomność od solidnego wywrócenia oczami. - Mieliśmy razem przetestować twój sprzęt do karaoke. - wydęła różowe usta w niezadowoleniu.

- Spadaj harcereczko, nie chcemy twoich ciasteczek, ani szyszek. - rzuciłem zgryźliwe, po czym pociągnąłem chłopaka w stronę, tym razem na pewno, kuchni. 

Nie obchodziło mnie rozczarowanie malujące się na twarzy panienki Young. Biedna księżniczka miała o kochasia mniej, wielkie halo. Zanim dotarliśmy do celu musieliśmy przejść przez salon. Moje zdziwienie było nieziemskie, gdy zauważyłem Josha migdalącego się na kanapie z jakąś rudą dziewczyną. Stanąłem jak wryty, a potem musiałem już tylko zebrać szczękę z podłogi. Jayden ponaglił mnie ruchem dłoni, abyśmy w końcu dotarli do kuchni. Chyba naprawdę napalił się na te herbaciane przyjęcie. Nie mogłem pozwolić, aby usechł z pragnienia, więc odpuściłem seans podglądania najnowszej pary. Aczkolwiek, nadal byłem zdania, iż okularnik i metrówka byli bardziej uroczy. 

- Co cię gryzie Ceresie? - zapytał Jayden, gdy dotarliśmy do celu.

- Metka wystająca z gaci. - wyznałem zgodnie z prawdą. - Może mógłbyś ją obciąć?

- Nie o to... - Chłopak wydawał się lekko skonfundowany.

- Widziałeś gdzieś Abigail? - zapytałem, ponieważ odczułem nagle nieodpartą potrzebę zobaczenia jej pięknej twarzy.

- Z Nathanem na balkonie. - odparł krótko, a ja wymamrotałem szybkie podziękowanie i pobiegłem na poszukiwanie mojej ulubionej osoby.

Oczywiście znów musiałem przejść przez salon. Z dobrych wieści dla Josha, a złych dla mnie, zniknęły ich ubrania. Chwilę zastanawiałem się nad zrobieniem im zdjęcia, aby szantażować chłopaka do końca życia, ale niestety miałem ważniejszą rzecz do zrobienia. W moim stanie musiałem utrzymać maksymalne skupienie podczas chodzenia, więc dotarcie na balkon zabrało mi mnóstwo czasu. Kiedy jednak tam dotarłem, zobaczyłem Nathana z papierosem w buzi. 

- Chcesz żeby rak płuc zabił cię szybciej niż klątwa kręgu? - zapytałem, a mój głos zaskoczył chłopaka.

- Mniej więcej o to chodziło. - wzruszył ramionami.

- Milczek jak zawsze owiany tajemnicą. - westchnąłem.

Kiedy skierowałem się do wiklinowych foteli, zauważyłem postać siedzącą w cieniu. Była to dziewczyna, której szukałem. Abigail miała na sobie bluzę brata. Zrzuciła kaptur z głowy, gdy tylko do niej podszedłem. 

- Nathan, czy mógłbyś zostawić nas samych? - zapytała niepewnie.

Chłopak jedynie skinął głową, a potem już go nie było. Zostaliśmy we dwoje, a wokoło rozciągała się nocna cisza. Było coś kojącego w ciemności, która nas otaczała. To był moment, w którym czułem, że mogłem powiedzieć jej wszystko. Przysiadłem więc na fotelu naprzeciw niej.

- Tak więc Abubu... - zacząłem, lecz napotkałem zdziwione spojrzenie dziewczyny. - no dobra, Abibi, nie wiem jak zacząć ten niezwykle trudny dla nas temat.

- Ceresie, słowa istnieją po to, żebyś ich używał nie tylko w celach humorystycznych. - powiedziała poważnym tonem.

- Dawno dawno temu... - rozpocząłem opowieść. - żyła sobie skromna dziewczyna o imieniu Elizabeth. Była bardzo piękną i delikatną młodą kobietą. Urzekło to niedoświadczonego księcia Ceresa III Powabnego. Był to słodki, aczkolwiek krótki związek. Chłopak latami opłakiwał stratę ukochanej, jednak wiedział, że musi ruszyć dalej. Stał się mężczyzną, królem. Był gotowy zrobić wszystko, aby ochronić królestwo przed klątwą kręgu. Przez ten czas wspomnienia o dawnym uczuciu zblakły. Przetrwał następne wcielenia i wszelkie wojny. Jednakże pewnego dnia natrafił na kobietę, która wyglądała dokładnie jak Elizabeth. To go do niej przyciągnęło, aczkolwiek nie było tym, co go przy niej utrzymało. Dawna partnerka i młoda Merkurianka były podobne tylko z wyglądu. Król zakochał się w poznanej dziewczynie ze względu na jej dobroć, oddanie, pasję i silny charakter. Nie zrażał się mimo licznych prób jej ojca, aby ich rozdzielić. Pokochał Abigail Harrington całym sobą. Dlatego czy wybaczysz temu królowi zdegradowanemu do roli błazna? - chwyciłem jej chłodną, od nocnego powietrza, dłoń. - Mimo promili we krwi, nadal ma serce ze złota i jego uczucia są szczere. 

- Pomyślimy nad tym, gdy już wytrzeźwiejesz. - zaśmiała się wesoło.

Nachyliła się i lekko musnęła ustami mój policzek. Ten gest wyrażał wiele, ale przede wszystkim dawał nadzieję. Nie musiała nic mówić. Po prostu wiedziałem, że czekało na nas jeszcze jakieś jutro. 

- Nie boisz się już dnia rozłąki? - wypaliłem.

- Boję się, aczkolwiek zdałam sobie sprawę, iż jeśli nie podejmę ryzyka, to nie zaznam spokoju. - wyszeptała. - Także carpe diem Ceresie. - puściła do mnie oczko, po czym chwyciła mocniej moją dłoń.

- Carpe diem Abigail. - odparłem, po czym złożyłem krótki pocałunek na jej czole.

Tej nocy niczego więcej już nie potrzebowałem. Miałem moją ulubioną osobę przy sobie i nie zapowiadało się, aby miało się to szybko zmienić.

Niechciany Dar ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz