*pies*

721 47 1
                                    

Jestem niestabilna życiowo i emocjonalnie, więc moje rozdziały są niestabilne czasowo xdddd

Trzask i hałas, osobnik z pewnością nie krył się z faktem, że wrócił do domu. To oczywiście musiał być Remus. Wszyscy zamilkli, bo w przedpokoju nastała cisza, a echo drzwi odbijało się w szkle. Szybko zwróciłam głowę ku Lucy i naraz wykrzyknęłyśmy sobie w myślach "Buty!". Wcześniej musiał ich nie zauważyć z pośpiechu, lecz teraz nie miałam wątpliwości. Gdy usłyszałam pierwsze skrzypnięcia kierujące się w naszą stronę nerwowo chwyciłam za widelec i trzęsącymi rękoma próbowałam jeść jajecznicę udając, że zwyczajnie ignoruję zaistniałą sytuację. Z nerwów nawet zapomniałam o moim bólu kończyny dolnej, choć za to serce waliło mi jak szalone. Po chwili kątem oka zauważyłam mężczyznę, który stanął przed stołem trzymając coś w ręce. Dłoń tak mi się trzęsła, że zrezygnowałam z udawanego jedzenia, bo prędzej porysowałabym cały talerz. Chwyciłam za szklankę z wodą.

- Co się stało Remusie? - spytała zdziwiona pani Molly. Przez chwilę byłam zszokowana jej spokojem, ale potem przypomniałam sobie, że tylko nasza trójka ma powody do stresu.

- Czyje to? - uniósł wyżej dłoń, a ja ostrożnie zerknęłam w jego stronę. Trzymał czarnego adidasa całego we krwi, więc oczywiste, że moje. Szybko cofnęłam wzrok i zaczęłam pić wodę.

- A to nie twoje, Natt? - George pierwszy raz przypadkiem zrobił mi na złość. Wszyscy spojrzeli na mnie, myśląc co takiego odjebałam, a ja się zakrztusiłam. Dla bezpieczeństwa odłożyłam szklankę i spojrzałam Lupinowi w oczy. Był widocznie wściekły i niestety miał powody. Najpierw naraziłam siebie i moją przyjaciółkę, aby mu pomóc mimo, że nigdy tego nie chciał, potem go okłamałam, a teraz będę usiłowała zrobić z niego debila przy wszystkich. No cóż, miłości z tego nie będzie..

- Mhm-m, tak. A-a co? - sytuacja przedstawiała się naprawdę dziwnie. Jeden wkurwiony stoi przed grupą zdziwionych lub zaniepokojonych oraz dwójką przestraszonych ludzi.

- Byłaś tam. - on już nie pytał, on twierdził. Chciało mi się płakać, bo musiałam kłamać prosto w oczy tak bliskiej mi osobie, ale nie mogłam się przyznać, bo więcej by się do mnie nie odezwał. Lepiej spróbować zamieść to pod dywan.

- Gdzie?

- O czym ty mówisz Remusie. - ciocia znów się udzieliła. - I skąd ta krew? - na chwilę mnie uspokoiła, ale jednak - przesłuchania ciąg dalszy.

- Ee.. To nic. Wczoraj, wczoraj ja.. To znaczy jak byłyśmy na dworze to.. to.. - miałam totalną pustkę w głowie i chyba liczyłam na zbawienie.

- Too.. Pies. Pies jakiś, tak warczał na nas i jak próbowałyśmy przejść to ugryzł ją. - z każdym słowem Lucy źrenice mi się coraz bardziej powiększały, aż się obudziłam i pomyślałam, że przydałoby się potwierdzić jej wersję.

- Tak, tak dokładnie. - ta dokładnie, dokładnie. Same łżemy jak ten pies, ale co tam. Brnijmy dalej w to bagno.

- Dziecko, czemu nic nie mówiłaś, mogło ci się w dać zakażenie. - zakażenie to ja pewnie mam, ale raczej nie przez zmyślonego psa ciociu..

- Bo to nic takiego, poleciało trochę krwi, bo nie miałyśmy czym tego zatamować, ale wszystko w porządku, to było bardzo.. płytkie.. - George uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco co odwzajemniłam, a reszta pomału zaczynała wracać do śniadania sądząc, że nic wielkiego się nie stało, a to nieporozumienie jest już wyjaśnione. Remus rzucił moje obuwie do korytarza, chyba wziął parę głębokich wdechów i usiadł do stołu. Kiedy na niego spojrzałam uśmiechnął się jakby trochę do siebie, a trochę do mnie, tak jakby wiedział, że niedługo wyciągnie ze mnie prawdę.

*I'm sorry!*

Nie mogę cię kochać.. ~Remus Lupin~Where stories live. Discover now