*dom i jego domownicy*

453 34 14
                                    

Po mniej więcej dwudziestu minutach w końcu wyszliśmy z lasu na polanę. Czas ten na szczęście był wypełniony naszym śmiechem i gadaniem o pierdołach.

- To twój dom? - spytał na widok oddalonej jeszcze od nas nory.

- Można tak powiedzieć. - odparłam myśląc ile mogę mu powiedzieć. - Pomieszkuję tu.

- Czyli masz skończone osiemnaście lat? - spytał wciąż mnie prowadząc. Zapewne jest już tym zmęczony.

- Jeszcze nie, w listopadzie. - powiedziałam spokojnie ciesząc się, że niedługo będę mogła usiąść i odpocząć.

- A Twoi rodzice?

- Nie żyją. - chłopak nagle się zatrzymał nie wiedząc co powiedzieć.

- Przepraszam, nie chciałem.. - spuścił głowę, więc uśmiechnęłam się do niego.

- Spoko, nic się nie stało. - spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem. - No chodźmy, bo tu zaraz zejdę z bólu. - zaśmiałam się na co trochę się rozchmurzył i za chwilę dotarliśmy do drzwi. - Jest szansa, że Pani Molly już śpi, więc.. - przyłożyłam palec do ust na znak ciszy i nareszcie znaleźliśmy się w środku. Doprowadził mnie do salonu, a ja obserwowałam podłogę starając się iść jak najciszej. Kiedy podniosłam głowę zobaczyłam pół domu zebranego w głównym pokoju.

- No nareszcie! Gdzie ty byłaś? I co Ci się stało?! - ciocia była bardzo przejęta, a ja rozejrzałam się po reszcie szukając jakiegoś ratunku i wyjaśnienia. Lucy i Syriusz siedzieli po dwóch stronach kanapy, najwyraźniej obrażeni na siebie, ale dziewczyna od razu wstała na moje błagalne spojrzenie. Pan Arthur natomiast wyszedł z kuchni, a tuż za nim pojawił się George. Przyjaciółka złapała mnie z drugiej strony i  razem usiedliśmy na sofie.

- Co się stało? I.. Kto to jest? - spojrzała podejrzliwie na nieznajomego.

- Właściwie, to jak masz na imię? - zwróciłam się w jego stronę. Zaśmiał się co od niego przejęłam.

- Dominic, a ty? - odbił piłeczkę. Przez tyle czasu nawet się sobie nie przedstawiliśmy.

- Natt. - uśmiechnęłam się na co skinął teatralnie głową. - Tak więc, nic wielkiego się nie stało. - próbowałam przekonać o tym domowników, ale zdaje się, że nikt mi nie uwierzył.

- Dziecko, wyglądasz jakby Cię czołg potrącił albo walec przejechał. - ciocia nie kryła swojej dezaprobaty, ale tym zdaniem rozładowała napięcie i rozśmieszyła resztę.

- Dobrze, scalę Ci tę ranę i będę lecieć. - kiwnęłam głową na zgodę, a innym powiększyły się oczy.

- Samo się nie zagoi? - pan Arthur nieco się zmartwił, ale kelner szybko mu odpowiedział.

- Tylko jedna rana jest na tyle głęboka. Resztę już ma w miarę opatrzoną. Ma Pani może apteczkę?

- Tak, oczywiście. George biegnij do łazienki. - machnęła w kierunku syna, a ten popędził na górę.

- Gdzie mogę umyć ręce? - Dominic wstał, a gospodynia zaprowadziła go do kuchni.

- Kto Ci to zrobił? - Lu odgarnęła włosy z mojej twarzy obserwując przekrwiony już nieco plaster i dziurę w czole.

- Ciężko stwierdzić. - odparłam z lekkim uśmiechem.

- A widziałaś się z Lupinem? - szepnęła tak, aby nikt nie słyszał.

- Nie wspominaj o tym. - spojrzałam tak, że doskonałe wiedziała już, aby o tym przy nich nie mówić.

- Okej, usiądź na ziemi i połóż na płasko głowę na kanapie. Tak będzie najwygodniej. - wziął apteczkę ze stołu i uśmiechnął się pokrzepiająco. Ja z grymasem bólu zsunęłam się na podłogę, a chłopak zaraz klęknął obok mnie.

- Znasz się na tym? - George prawie cały czas parzył mu na ręce.

- Spokojnie, mam wprawę. Poza tym to nic trudnego. - namoczył gazę w tym razem już eliksirze oczyszczającym i zaczął odkażać nim ranę. Kiedy nie mogłam już wytrzymać prawie krzycząc zacisnęłam dłoń na jego spodniach i nodze, która stykała się z moją.

- To piecze! - byłam już sfrustrowana tym pieczeniem.

- Jeszcze chwilę.. Choć zaraz może być gorzej.. - westchnął i dał mi chwilę odetchnąć. - Macie coś znieczulającego?

- Tak. - Lu rzuciła po krótkim namyśle. - Mam, tylko.. Zadziała po kilkunastu minutach. - zmarszczyła czoło, ale .. machnął ręką.

- Zawsze coś. Przynajmniej po wszystkim będzie się lepiej czuć.

- I będę mogła chodzić. - zauważyłam wskazując palcem w powietrze. Ten pomysł mi się podoba.

- Dlaczego w ogóle kulejesz? - Syriusz wtrącił się stojąc teraz wraz z George'm pod oknem.

- Kontuzja po smoku się odnowiła. - odparłam spokojnie na co prawie walnął się dłonią w czoło.

- Ale w tym wszystkim żyjesz i niczego Ci nie złamali. Normalnie kobieta cud. - zaśmiałam się, lecz zaraz znów jęknęłam z bólu, gdyż kontynuował..

Nie mogę cię kochać.. ~Remus Lupin~Where stories live. Discover now