2. Rozdział 30

214 20 3
                                    

Stefan

-Zatem... - Odchrząkuje głośno ksiądz. - Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim stojącą przede mną parę - Isabellę Abert i Stefana Krafta. Ich miłość będzie trwała wiecznie, a żar nigdy nie wygaśnie. Ognisko domowe, które stworzą w przyszłości, stanie się ich ostoją szczęścia i wiary. 

Słyszę kilka szlochnięć z końca pierwszego rzędu. Jestem niemal pewny, że należą one do mojej mamusi. Od zawsze marzyła o tej chwili. Pamiętam, jak jeszcze jako mały chłopiec, słuchałem jej opowieści o ślubie jej oraz taty. Później planowaliśmy razem mój. Świetnie się przy tym bawiliśmy. Ustalaliśmy muzykę, ozdoby, kwiaty, zabawy... Wszystko, co tylko możliwe. Próbowaliśmy nawet wybrać pannę młodą. Już na zawszę będę pamiętał, jak prosił mnie, bym opisał swoją idealną przyszłą żonę.

Odpowiadałem jej wtedy zawstydzony, cały czerwony, o jej dużym biuście, szczupłej, ale nie chudej postawie, o tym, jaka piękna będzie. Chciałem, aby miała długie włosy oraz ogromne oczy, które okalałyby długie rzęsy. Nie myślałem wtedy, że mamie może chodzić o coś więcej. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że prosiła, abym opisał jej charakter, nie wygląd. Teraz wiem, dlaczego zawsze pytała:
-Co jeszcze powinna mieć?
A ja zawsze odpowiadałem tak samo:
-To już wszystko.
Nie przeszło mi nawet przez myśl, że wygląd nie jest tym, czym powinienem się kierować. To nie on świadczy o człowieku. Nie wyznacza jego charakteru. Niedawno pojąłem tę mądrą zasadę, która powinna mnie prowadzić przez życie. Piękność przemija, ale to co mamy w środku, zostaje z nami na zawsze. 

Gdybym znał ją wcześniej, mógłbym uniknąć wielu błędów. Nie zrobiłbym tego, co zrobiłem. Na pewno nie związałbym się z Aną. Nie wiem, co mnie podkusiło do tego, aby być z nią przez tak długi okres czasu. Może podświadomie liczyłem na to, że to ta jedyna. W końcu była nawet trochę podobna do mojego wyobrażenia. Być może wybrałem proste rozwiązanie, które wpasowało się w wytwór mojej wyobraźni. Teraz wiem, że nie miałem racji.  

- "Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje." - kontynuuje swoją wypowiedź ksiądz, a ja muszę przyznać, że jestem głęboko wzruszony. Patrzę na Isę i dostrzegam, że po jej policzkach płyną maleńkie niczym kryształki łzy. Wyciągam drżącą rękę i wycieram je delikatnie.  - Wasza miłość jest szczera, dlatego przyszliście tu i postanowiliście powierzyć swój związek bożej opatrzności. Powstańmy teraz wszyscy i z uwagą przyjrzyjmy się tym dwom duszom, które za chwilę połączą się w jedną.

Chwytam dłoń Isy, a ksiądz owija nasze złączone ręce swoją stułą. Uśmiecham się i biorę głęboki oddech. Staram się wyglądać na pewnego siebie, ale w środku cały drżę ze strachu i tremy. Branie ślubu jest gorsze niż ostatni skok w drużynówce na IO. Wtedy wszyscy na ciebie liczą, ale nie widzisz tego, więc możesz się łatwo odizolować od otoczenia. Tutaj jest inaczej. Wszyscy stoją i patrzą się prosto na ciebie. Jesteś w końcu główną atrakcją. Nie możesz też łatwo się od tego odciąć. Te wścibskie, niemal nachalne spojrzenia, skutecznie cię dekoncentrują.

-Weźcie teraz obrączki i załóżcie je sobie na palce, wypowiadając przy tym słowa przysięgi - mówi ksiądz i uśmiecha się do nas serdecznie.
Biorę kolejny głęboki oddech, a potem podnoszę obrączkę, która leży na malutkiej poduszce w kształcie serca. Pierścionek wzięty przeze mnie, ma moje inicjały wyryte po wewnętrznej stronie. Jest odlany ze złota, prosty, bez zbędnych zdobień. Jedyny wzór, który się na nim znajduje to maleńkie serduszko, wykonane z diamentu. Jest ono mikroskopijnych rozmiarów, dlatego praktycznie nie rzuca się w oczy. To był mój pomysł. Isa wolała całkiem gładkie obrączki, dlatego poszliśmy na mały kompromis. 

Podnoszę głowę, aby spojrzeć prosto w oczy Isabelli. Uśmiecham się do niej i delikatnie gładzę jej dłoń.
-Iso, od zawsze jesteś obecna w moim życiu. Czuję, że byłaś w nim nawet wtedy, kiedy się jeszcze nie znaliśmy. Czuwałaś nade mną, pomagałaś w rozwoju. Wszystkie kroki, które postawiłem w przeszłości, prowadziły mnie do ciebie. Dziękuję Bogu za to, że pozwolił mi cię spotkać. Jesteś, byłaś i zawsze będziesz kobietą z mych snów. Obiecuję ci dzisiaj, przy tych wszystkich obecnych tu ludziach, że nigdy cię nie opuszczę, nie zdradzę, zawsze będę wierny oraz oddany. Ponadto zobowiązuje się do tego, aby wspomagać twój rozwój i nieść pomoc w codziennych chwilach. Dawać wsparcie. I zawsze mówić ci: "kocham cię". Niech Bóg mi dopomoże. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Wsuwam Isie na palec pierścionek i ponownie ocieram łzy, które obficie moczą jej policzki. mam nadzieję, że to łzy szczęścia... i wcale nie płacze dlatego, że ma ochotę rozpłynąć się w powietrzu i nigdy nie wrócić.

Obserwuję jak moja już po raz ostatni narzeczona, sięga po drugą obrączkę. Odchrząkuje, a potem wypowiada swoje przyrzeczenie. Każdy jego dźwięk, jest dla mnie niczym najlepszy moment życia. Jej piękne, duże, wypełnione łzami oczy, wpatrujące się w moje. Drżące dłonie, które wypełniają pustkę moich. Pełne wargi, wypowiadające słowa, te najważniejsze w moim życiu.
-Przysięgam ci swoją  miłość. Oddaję ci wszystko, co do mnie należy. Obiecuję, że zawszę będę ci ufać, nie opuszczę nigdy twojego boku. Będę cię wspierać w rozwoju, jako twoja największa fanka. Kobietą, która będzie z tobą do końca swoich dni. Tak mi dopomóż panie Boże, W imię Ojca i Syna, I Ducha Świętego. Amen.

Podnosi obrączkę i wsuwa ją na moją dłoń. Chce zabrać swoją rękę, ale jej na to nie pozwalam. Ściskam ją mocniej i przytulam do swojej piersi, aby moment później przycisnąć swoje gorące wargi do jej chłodnej i drżącej z emocji dłoni. Uśmiecham się i muskam ją delikatnie wargami. Następnie prostuję się, aby popatrzeć na śliczną minę, która zagościła na jej twarzy. Podnoszę rękę i wkładam luźny kosmyk włosów za jej ucho. Posyła mi szybkiego całusa, a ja czuję, że opuszcza mnie cały stres. 
-Tak więc...  - mówi ksiądz - ... no, jeśli złożyliście już sobie przysięgę to... A już wiem! Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela... To, skoro nikt się nie sprzeciwił...  -  Milknie na chwilę.- Nikt się nie sprzeciwia, prawda?

Zapada cisza, wszyscy patrzą w naszą stronę, ale nikt się nie odzywa. Mają szczęście, gdyby ktoś pisnął choćby słówko, możecie być pewni, że flaki bym mu wypruł.
-W takim razie - mówi wreszcie najpiękniejsze dzisiejszego dnia słowa  - Ogłaszam was mężem i żoną. Od teraz jesteście małżeństwem. - Spogląda na nas i wskazuje ręką w przestrzeń pomiędzy nami. - Możecie się pocałować.

Szczerzę się jak głupi do sera, ale nie zwlekam z wykonaniem polecenia księdza. W końcu kapłan zawsze ma rację. Chwytam Isę za policzki i delikatnie dotykam ustami jej ust. Na początku powoli muskam jej wargi, tak nieśmiało, jakby to był mój pierwszy pocałunek. I w jakimś sensie jest. Nie często całuje się po raz pierwszy swoją żonę.

 Ta myśl mnie pobudza. Rozpala każdą moją komórkę. Zapominam, że obok mnie stoi ksiądz, nie myślę o tych wszystkich zgromadzonych tu ludziach. Wyrzucam z głowy fakt, że obserwują mnie moi  rodzice. Po prostu zatracam się w pocałunku. Muskam językiem jej wargę i wpraszam się do środka, nie żeby Isa się jakoś szczególnie wzbraniała. Przylegamy do siebie całym ciałem, a ja czuję żal, że nie mogę być jeszcze bliżej. Sprawia mi to niemal fizyczny ból. Pochłaniamy się wzajemnie. W pewnym momencie czuję, że Isa podgryza moją dolną wargę. Niemal natychmiast do życia budzą się również inne partie mnie, nad którymi nie mam znaczącej kontroli. Isa wyczuwa to i odsuwa się ode mnie. Jęczę z niesmakiem, ale niechętnie się na to zgadzam i pozwalam jej się oddalić. Akompaniuje jej pogwizdywanie oraz oklaski.

-Wiesz co, żono? - pytam uśmiechając się.
-Co takiego, mężu? - pyta z równie szerokim uśmiechem.
-Myślę, że czas zacząć ucztę weselną i tańce. - Milknę na chwilę, a potem postanawiam dopowiedzieć coś jeszcze. Schylam się i szepczę jej do ucha: - A wieczorem postaramy się o kolejne dziecko.
-Żartujesz! - piszczy zabawnie.
-Domyśl się - odpowiadam marszcząc brwi i idę w kierunku gromadzących się już niedaleko nas gości.

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now