Rozdział 21

402 21 6
                                    

Dzisiaj rozdział z perspektywy Maxa. Planuję jeszcze jeden taki. Nie dziwcie się jego tokowi myślenia, pamiętajcie, że chore dzieci są zazwyczaj dużo dojrzalsze niż mogłyby się wydawać. 

Max

Siedzę na łóżku, a w rękach trzymam pół talii kart. Spoglądam z nad nich niepewnie na dziewczynę, która siedzi przede mną. To ładna blondynka z wielkimi zielonymi oczami i hipnotyzującym spojrzeniem, dla którego możnaby zrobić wszystko. Z tego co o niej wiem, jedno jest pewne, to moja rówieśniczka.

 Ma na imię Aly. Co według mnie jest bardzo oryginalne, w Austrii sądzą podobno inaczej. No cóż, nie znają się na rzeczy. Gramy razem w wojnę, niestety, dla mnie, to jedna z tych gier, w które grasz godzinami, a i tak w większości wypadków nie mają końca. 

Od gry odrywa nas jednak odgłos zamykanych drzwi, który dobiega z korytarzyka. Na ten dźwięk, dziewczynka podnosi wzrok i patrzy się na mnie. Potem odzywa się po raz pierwszy odkąd mi się przedstawiła:

-Poszli już?
Niepewnie spoglądam przez drzwi na korytarz, ale nikogo tam nie widzę.
-Chyba tak.- nie bardzo rozumiem o co jej chodzi.
- W takim razie, czas zacząć zabawę.
Na usta wypływa jej diabelski uśmieszek, który sprawia, że od razu się ożywiam i szykuję do podjęcia wyzwania.
-To co robimy?
Widzę jak odkłada karty, więc sam robię to samo. Aly wstaje i zaczyna nerwowo maszerować po pokoju. Dotyka palcem wskazującym ust i mocno się nad czymś zastanawia. Nie przeszkadzam jej w tym, obserwuję ją natomiast. Dziewczynka bardzo mnie intryguje. Ma w sobie to coś. Potrafi zwracać uwagę albo być cieniem, wszystko zależy od niej. Ludzie jej ufają, a w dodatku jest urodzonym przywódcą.

Nagle Aly podskakuje, przerywając w ten sposób moje przemyślenia, uśmiecha się do mnie, a potem z rozmachem wskakuje na łóżko.
-Wiem, co zrobimy. Moglibyśmy zażartować sobie trochę z wujków- skoczków. - mówi podekscytowana
-Nie mam pojęcia jak, ale zdam się na ciebie. Przyjmuję twoją propozycję. – odpowiadam jej pewnie
-W takim razie ubieraj sweter i buty. Idziemy na małą wycieczkę.
Wstajemy, po czym najszybciej jak tylko możemy nakładamy na siebie warstwę ubioru, która ma zapewnić nam osłonę przed zimnem, ale i kamuflaż.

- To gdzie idziemy najpierw? – pytam
-Może wujek Wellinger? Na pewno już poszedł, dlatego to będzie najbezpieczniejsze. W dodatku to tylko jedno piętro niżej.

Obraca się na pięcie, po czym kieruje się w stronę schodów. Nie czeka na mnie, po prostu biegnie przodem. Cieszę się z tego, nie chcę, żeby traktowała mnie jak obłożnie chorego, chcę wyglądać w jej oczach jak normalny chłopak, pomimo, że wie o mojej chorobie. Schodzę powoli po schodach, jednak w połowie drogi, moją pierś przeszywa ostry ból. To żadna nowość, zdarzył mi się w tym tygodniu już kilka razy. Cieszę się ogromnie, że na mnie nie czekała. Muszę popracować nad mimiką i nie dać po sobie poznać cierpienia.

 Biorę się w garść i doganiam dziewczynkę, potem już teraz razem podchodzimy pod drzwi Andreasa, a ja uświadamiam sobie, że Aly nie przemyślała jednej rzeczy.

-Mamy problem.
-Jaki? – przystaje i spogląda na mnie zdziwiona
-Nie mamy klucza do jego pokoju.
Odpowiada mi uśmiechem, wkłada dłoń do kieszeni i wyciąga, jak mówi, klucz uniwersalny. Nie wnikajmy jednak w to, skąd go wzięła. Otwiera nim drzwi, po czym wkracza w mrok pokoju. Idę za nią, chociaż mam mieszane uczucia. Z jednej strony chcę się dobrze bawić, ale z drugiej, czy to nie przestępstwo włamywać się komuś do pokoju...
Moje rozmyślania kończy Aly, która z drugiej kieszeni wyciąga sznurek, taśmę i budzik.
-Musimy przykleić sznurek do drzwi, najlepiej na wysokości kostek- instruuje mnie

Robię to co mi poleciła, kiedy ona ustawia za szafą budzik. Na koniec rozlewamy razem pół wiadra wody przy drzwiach, a co za tym idzie- przy sznurku. Nie wiem jak dałem się na to namówić, ale to naprawdę zabawne. Spoglądam na roziskrzoną twarz Aly i wiem już, że na jednym żarcie się nie skończy. Odwiedzamy pokoje naszych przyszywanych wujków, z którymi najlepiej się dogadujemy. Nie zostawiamy po sobie śladów. Bawię się tak dobrze, że nie przeszkadza mi ból, który czuję.

Kiedy wracamy do pokoju i doprowadzamy się do porządku, w końcu nasi rodzice nie mogą się o tym dowiedzieć, siadamy na łóżku. Jesteśmy jednak zbyt nakręceni, aby wrócić do gry w karty. To niemożliwe, bo kiedy tylko na siebie spoglądamy, co najmniej jedno z nas wybucha śmiechem.
-Gdzie nauczyłaś się tego wszystkiego?
-Chodzi ci o żarty? – potakuję – Mój tata mnie tego nauczył.
To wszystko tłumaczy.

Nagle uderza mnie ostry ból w okolicach płuc. Nie mogę pohamować swojej miny. O kurczę, miałem nad tym popracować.
-Coś ci się stało? – gdzieś z oddali dochodzi do mnie zaniepokojony głos Aly
Chcę jej odpowiedzieć, ale nie mogę wydać z siebie żadnego odgłosu. Po chwili kaszlę na własne dłonie, spostrzegając ze zdziwieniem, że są czerwone. Krew. Uderza mnie ta myśl, od dawna nie kaszlałem krwią. Po chwili znowu sytuacja się powtarza. Widzę, że dziewczyna koło mnie, próbuje do mnie jakoś dotrzeć. Spoglądam na nią z nawpoł przymkniętych powiek i staram się skupić na tym, co mówi.
-Jak ci pomóc? – krzyczy Aly, która zachowuje wielką powagę i nie panikuje.
-Pa...pa.yhy yh. Pier. – udaje mi się wykrztusić po kilku próbach
Dziewczyna reaguje na moją prośbę i pędzi do łazienki po papier. Przynosi całą rolkę, a potem podchodzi do mnie i troskliwie wyciera moją twarz i ręce. Nie proszę jej o to, ale ona to robi i wcale się nie brzydzi. Wciska mi kawałek papieru w ręce, po czym mnie obejmuje. Chcę jej powiedzieć, że się ubrudzi, ale nie umiem. Nie chcę stracić oparcia, które mi daje. Znowu napada mnie atak kaszlu, ale tym razem dużo łagodniejszy. Chcę wtedy odsunąć Aly, żeby na nią nie pluć krwią, lecz ona mi na to nie pozwala. Jedynie przylega do mnie mocniej, praktycznie siadając mi na kolanach. Przyciągam ją więc do siebie, wkładając na kolana, tak jak często trzyma mnie mama. To dla mnie nowe doświadczenie, nie może być jednak bardziej niezręczne, aniżeli mój atak kaszlu. Jeśli o tym mowa to po kilku kaszlnięciach, wreszcie udaje mi się zapanować nad własnym organizmem. Wycieńczony, jedyną rzeczą, którą robię jest trzymanie w ramionach Aly, po której policzkach płyną czułe i szczere łzy. Wydaje się, że rozszlochana dziewczynka jest rozstrzęsiona o wiele bardziej niż ja.

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now