Stefan
-Co się dzieje? - pytam zaniepokojony całą sytuacją
-Zaczęło się- odpowiada mi Isa.
-Ale co?- Z początku nie rozumiem i nagle... Nagle doznaję olśnienia. - Dzieci?
Isa nic na to nie mówi, uśmiecha się tylko i pobłażliwie kiwa głową w moim kierunku.
-Co my teraz zrobimy? Isa?! Co ja mam zrobić?- Chyba zaczynam panikować, ale to mój pierwszy poród.
-Zadzwonisz po taxówkę, która zawiezie nas do szpitala, a potem ja urodzę tam dzieci.Racjonalne wytłumaczenie Isy dociera do mnie jak przez zasłonę dymną. Nieprzytomnie wkładam rękę do kieszeni i uświadamiam sobie, że nie wziąłem telefonu. Sprawdzam inne kieszenie, ale efekt nie jest zadawalający.
-Nie masz telefonu? - krzyczy Isa . - Weź mój. Jest w prawej kieszeni kurtki. Co tak stoisz? Kurtka leży po drugiej stronie tej sali.
Idę we wskazanym kierunku, kiedy Isa zwija się i przykuca.
-Wszystko dobrze? - pytam niepewnie, przeszukując jej kurtkę. - Mam.
-Okej, teraz zadzwoń dobrze. Zaczynam mieć skurcze. Na razie nie ma ich dużo, ale to oznacza, że trzeba jechać do szpitala.
Odblokowuję telefon i już mam wybrać numer, kiedy nagle cały ekran zaczyna się ściemniać. Na ekranie pojawia się nazwa oprogramowania, a bateria kończy swój żywot. Wściekły odrzucam telefon na stolik i łapię kurtkę Isy. Podchodzę do kobiety i narzucam jej ubranie na ramiona.
-Idziemy.
-Ale gdzie? Czemu nie zadzwoniłeś?
-Bateria padła. Musimy poszukać jakiegoś transportu - tłumaczę powoli, nie chcąc wprowadzić ją w zaniepokojenie. Wystarczy jedna osoba padająca ze strachu.Wychodzimy na ulicę, a ja spostrzegam, że nigdzie nie ma żadnego samochodu. Postanawiam wejść na parking przy restauracji. Niemal biegiem dobiegam do placu o niewielkiej powierzchni i rozglądam się z zainteresowaniem. Myślę już, że wszystko na nic, ale wtedy dostrzegam w oddalonym kącie jakiś czarny kształt. Po chwili obserwacji zauważam, iż jest to mini van. Podbiegam do niego i staram się otworzyć drzwi. Szczęście mi dopisuje, bo są otwarte.
Tak szybko jak otwieram drzwi, mam ochotę je zamknąć. Na dwór wycieka okropny odór spleśniałego sera, a zewsząd rozlega się muzyka. O ile to coś można nazwać muzyką. Ludzie siedzący w środku grają jakieś przedziwne utwory na instrumentach, które już swoją młodość mają za sobą.
-Przepraszam- zaczynam niepewnie, lecz z determinacją. Jednak nikt nie odpowiada. Wściekły krzyczę:- Przepraszam!
Panowie, jakby zaskoczeni, milkną. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam swój wywód:
-Moja narzeczona zaczęła rodzić, a my nie mamy kontaktu z nikim. Potrzebujemy pilnej podwózki do szpitala, czy mogliby państwo pomóc?
Faceci rozglądają się po sobie i odbywają najwyraźniej jakąś naradę bojową.
-Czy ten wóz w ogóle ruszy? - odzywa się rudy
-Jasne. Działa lepiej niż moja babcia. - To jakiś blondynek o dziewczęcych rysach.
-Twoja babcia nie może wstać z łóżka. - Teraz jakiś brunet włącza się do dyskusji grupowej.
-Dlatego mówię, że działa lepiej. - Protest został zakończony. Blondyn zwraca się do mnie:- Idź po dziewczynę, zawieziemy was.Zanim zdążę dojść do Isy, oni ruszaj i podjeżdżają do niej. Chwilę później i ja stoję niedaleko.
-Co się dzieje? - pyta kobieta
-Znalazłem nam transport. Są trochę dziwni, ale...
Kobieta przerywa mi, mocno mnie przytulając.
-Nic nie szkodzi.Moment później jedziemy już do szpitala. Nagle, na jednym z zakrętów, samochodem mocno szarpie. Łapię Isę, ponieważ prawie spada z czegoś drewnianego, na czym przypadło jej siedzieć. To coś nie miało wiele szczęścia, bo z impetem uderzyło w ścianę na przeciwko.
Poczułem wodę, która nalała mi się do butów. Z przerażeniem spojrzałem na Isę.
-To nie moja woda. - Jak na pytanie odpowiada moja piękna.
-W takim razie, co to jest?- pytam troszkę zagubiony.
-To?- Blondyn zanurza palec w cieczy rozlanej na podłodze i wkłada go z lubością do ust. - To jest najlepsze piwo wszech czasów.
Spoglądam w dół i muszę przyznać rację, że to, co początkowo wziąłem za wodę ma lekko brązowawy odcień. Staram się nie zwracać na to uwagi, lecz kiedy sięga moich łydek, odzywam się:
-Co z tym zrobimy? Jeszcze chwila i nas zaleje...
VOCÊ ESTÁ LENDO
Miłość lata na nartach
FanficŁączy ich nieuleczalnie chore dziecko, a chociaż wszystko inne dzieli, to los wciąż ma coś do powiedzenia. Mówią, że miłość przychodzi nagle, zwala z nóg i rzuca na kolana, ale może jest inaczej. Może miłość lata na nartach? Czasem dzielący dystans...