2. Rozdział 4

307 18 3
                                    

Stefan

Teraz siedząc w tej kafejce wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Powoli zaczynam widzieć sposób, w który pozwoliłem się zapętlić. Dziś nie mam już odwrotu, nie jestem w stanie zapobiec klęsce do jakiej niewątpliwie zmierza moje życie. Ana je niszczy, doprowadza mnie do szału i z dnia na dzień staje się coraz bardziej wymagająca i wredna. Wcześniej też nie było miło, ale dawała mi czas, w sumie jedyne czego wtedy chciała to pieniądze. Teraz wymaga czegoś innego. Mam wrażenie, że w jej mniemaniu powinienem być z nią w każdej chwili jej życia, robiąc to, czego tylko zapragnie, a w dodatku jakimś dziwnym, nieznanym sposobem zarabiać pieniądze potrzebne na utrzymanie jej i dziecka. Dziecka - mojego dziecka, hm..., powiedzmy szczerze, minęło już sporo czasu, a ja nadal nie mogę uwierzyć, że to moje dziecko. To było po prostu niemożliwe. Musiałoby się począć w trakcie sezonu, a ja rzadko kiedy byłem wtedy w domu. Widzicie, dlaczego myślę, że powinienem chyba zażądać testu DNA. Nie mogę pozwolić sobą pomiatać. 

Ana nie rozumie, że Isa również spodziewa się dzie... dzieci. Już myślałem o imieniu, ale to teraz nie ważne. W tym momencie zaczynam coraz bardziej oddalać się od mojej Isy. Najpiękniejszej i najmądrzejszej kobiety jaką znam. 

To niewątpliwie moja wina, a wszystko zapoczątkowało to spotkanie w restauracji:

"Wchodzę do budynku za pięć druga. Nie mogę sobie pozwolić na spóźnienie, stawka jest za duża. Zajmuję stoli, do którego prowadzi mnie kelnerka i zamawiam szklankę wody. Nie zamierzam zabawić tu dłużej niż to konieczne.

Restauracja "Eis" jest niewielka, nie ma w sobie nic szczególnego. Taka sobie przeciętna jadłodajnia. Jednak, kiedy patrzy się na ludzi, którzy tu siedzą, ma się wrażenie naprawdę ciepłej atmosfery. Nie wiem skąd się ona bierze. Może to fantastyczne, kryształowe żylandole, starodawny kominek, od którego bije ciepło albo to kelnerzy i kucharze, których uśmiechy i miłe słowa roznoszą się w około. To nie ma znaczenia. Jednak to coś sprawia, że ludzie chętnie tu przychodzą. Sam uważam, że jest to idealne miejsce na randkę, spotkanie czy inne imprezy.

Spoglądam na zegarek, który mam na ręce. Doskonale komponuje się z jeansami i żółtym T-shirtem, który mam na sobie. Mała wskazówka wskazuje dwójkę, a duża waha się gdzieś między dwójką a trójką. Moja towarzyszka się spóźnia. A podobna bardzo ceni sobie punktualność. Oczywiście, ja - jej parobek, mogę przyjść wcześniej, ona musi mieć wejście królowej.

Jest tak jak myślałem. Dokładnie pięć minut później dziewczyna wchodzi na salę restauracyjną. Rozgląda się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a kiedy mnie dostrzega na jej twarzy pojawia się irytujący uśmieszek. Ana podchodzi do mnie, od razu zauważam, że zdecydowanie się wystroiła. Nie chcę być niemiły, ale wygląda jak bożonarodzeniowa choinka. Isa nigdy by się tak nie ubrała.

Ana założyła bardzo krótką, całą koronkową sukienkę, spod której prześwituje jej bielizna. Na wierzch włożyła jakiś polar czy coś - nie wspominajmy o tym, że na dworze panuje ukrop, włożyła co najmniej 10-cio centymetrowe obcasy, co zdecydowanie nie jest zdrowe dla kobiet w ciąży. Rozpuściła włosy i zrobiła bardzo wyzywający makijaż, na koniec włożyła na siebie kilogram biżuterii. To okropne, że nie potrafi być naturalna...

-Cześć! Widzę, że zastosowałeś się do mojej prośby, to się chwali. Zawsze chciałeś mieć rodzinę, rozumiem twoje zaangażowanie. 
Dziewczyna odsuwa sobie krzesło i siada. I... to tyle. Żadnego przepraszam za spóźnienie, tylko jakieś gadanie o... sam nie wiem o czym.
- Zacznijmy od tego, że musimy się streścić, jestem już umówiona. - nie komentuję tego- Czy wiesz czego od ciebie oczekuję?
-Nie bardzo. Właśnie dlatego się spotkaliśmy. Nie myśl sobie, że wierzę w to, iż to jest moje dziecko. Wiem, że robisz ze mnie palanta, który będzie na nie płacił, chociaż za jego plecami zdradzałaś go  kim popadnie. Nie robię tego ze względu na ciebie, ale na moją narzeczoną i dziecko, które z nią wychowam.
Dziewczyna milczy przez chwilkę, aby potem zaśmiać się cichutko, zupełnie jakbym powiedział coś zabawnego. Wkurza mnie to.
-Wzruszające.  - Ana wyjmuje jakiś notes i otwiera na jednej ze stron- Oczekuję, że zapewnisz naszemu dziecku wyprawkę, tzn. wanienkę, pampersy, ubranka, smoczki, butelki itd. Drugą sprawą jest to, że będziesz płacił alimenty w wysokości 5 tys. na miesiąc. Rozumiesz?

Potakuję głową na tak.
-Świetnie, to teraz ostatnia sprawa, bo za 15 minut muszę być na miejscu. - spogląda na mnie spod przymrużonych rzęs, co nie zwiastuje niczego dobrego - Ostatnia sprawa: Załatwisz nam apartament. Ma mieć minimum 3 sypialnie, 2 łazienki, salon, kuchnię i jadalnie. Dom ma być duży. 
-Nie ma mowy. Nie będę płacił za każdą twoją zachciankę. - wzburzam się
-Uspokój się. Kupisz nam ten dom, przecież twój pierworodny dziedzic musi mieć godne warunki. Nie myśl nawet o odmowie, bo inaczej zupełnie przypadkiem wpadnę do twojej może żony na kawę i wyznam jej kilka twoich sekrecików.- grozi
-Nie odważysz się.
-Chcesz się przekonać? - rzuca wyzywająco - Za tydzień w lodziarni za rogiem masz mi dać klucz do nowego mieszkania, które będzie wyposażone w meble i rzeczy potrzebne do wychowania dziecka. W innym wypadku Isabella będzie miała miłą wizytę.

Ana rzuca mi ostatnie spojrzenie i wychodzi z restauracji. Nie chcę, aby Isa się dowiedziała, dlatego już teraz zaczynam myśleć nad rozwiązaniem problemu. Sam sobie jednak nie poradzę, dlatego dzwonię do przyjaciela z nadzieją, że i tym razem mnie nie zawiedzie."

To historia, która zapoczątkowała moją tragedię. Następny dzień stawał się coraz gorszy i gorszy, a każdy kolejny zamieniał się w koszmar...

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now