2. Rozdział 16

232 10 5
                                    

Stefan

Wreszcie wszystko zaczęło się znów układać. Zniszczymy razem z Isą tę kłamczuchę, pożałuje własnych kłamstw. Za każdą bolesną drzazgę, którą wbiła bez skrupułów w naszą rodzinę, zapłaci sto razy bardziej. Już się o to postaram. A ten jej sługus, ojciec jej dziecka czy kimkolwiek tam jest, też powinien ponieść karę, zadbam i o to. Mówię to ja, Stefan Król Drozdobrody I Mocny.

Siadam na atakowanym przez mole łóżku hotelowym przykrytym spłowiałą narzutą. Rozglądam się dookoła i rozumiem, że teraz nie ma już dla mnie znaczenia to, iż ciągle muszę spać w tym okropnym miejscu. Nie robi mi to różnicy, bo wiem, że niedługo znów spotkam się ze swoją piękną. Siądziemy razem przy jakimś zacisznym stoliku i będziemy się powoli delektować Kawą lub jakimś deserem lodowym. W ciszy będziemy na siebie zerkać, powoli ucząc się siebie znów na pamięć. Będę badał każdy element jej cudownej twarzy, tak jakby była zupełnie inna niż kiedyś. I rzeczywiście tak jest. Za każdym razem wydaje mi się być tylko coraz piękniejsza i doroślejsza. 

Tym razem mam w planach coś innego. Nie będzie żadnych stolików, nie będzie świec. Teraz czas na coś innego. Wkładam dłoń do prawej kieszeni swoich czarnych jeansów i przez chwilę mocuję się z nią, próbując wyciągnąć z niej pewien wyjątkowy przedmiot. Jest. Ten mały pierścionek, który niecały rok temu dałem Isie po raz pierwszy. Była przeszczęśliwa i od razu niemal się zgodziła. Ja też bardzo się wtedy cieszyłem, spełniały się moje marzenia o szczęśliwej rodzinie i domu, w którym będzie na mnie czekać i kibicować mi podczas każdych zawodów moja żona i dzieci. Nie byle jaka żona, ale taka, którą kocham. Taka, która będzie dla mnie wszystkim. Będę jej dedykował każdy skok i choć nie będę o tym mówił głośno, ona będzie to wiedziała.

Myślałem o tym od dłuższego czasu, wreszcie czas się przekonać czy to wszystko wciąż jest realne i możliwe do realizacji. Dzisiaj jest ten wielki dzień. Zaproszę ją na kolację, wynająłem już całą salę w pewnej restauracji. Ale nie będzie tam ani jednego stolika. Rozłożę na ziemi koc, a potem poukładam na nim miseczki i talerzyki z własnoręcznie wykonanym jedzeniem. Nie było to łatwe, aby je zrobić, lecz udało mi się ubłagać tutejszego kucharza o pozwolenie na korzystanie z jego przenajświętszej kuchni. Na szczęście jest łasy na pochwały. Obiecałem mu, że będę go uważnie słuchał, ponieważ chcę się nauczyć jego wyśmienitych potraw, które tak bardzo mi tutaj smakowały. Najlepsze jest to, że żadnej nigdy nie jadłem. Podałem mu nazwę wczorajszego dania dnia, a on zaczął gotować i wydawać na głos instrukcje. W tym samym czasie gotowałem i ja. Nie słuchałem go jednak, ignorowałem jego rzępolenie tak, jak ignoruje się natrętną muchę. Na koniec pokazał mi swoje dzieło, które wyglądało tak źle, że nawet moje danie wydało mi się cudem świata. Wszystko co ugotowałem, zapakowałem w pudełka termiczne i zabrałem ze sobą do pokoju. Teraz wystarczy tylko przemycić wszystko do tej sali i co najważniejsze- udekorować ją odpowiednio. 

Od dłuższego czasu gromadziłem nasze wspólne zdjęcia. Na niektórych jesteśmy sami, inne pochodzące z początków naszej znajomości są zrobione z Maxem, a jeszcze kolejne pokazują nas w towarzystwie naszych nienarodzonych dzieci, które jednak dzięki sporych rozmiarów brzucha Isy są idealnie widoczne. Każde jest ociupinkę inne, a jednak są takie same. Są identyczne, ponieważ opisują tę samą historię- naszą historię. Nawet te nic nieznaczące chwile mogą się okazać najważniejsze na świecie. Tak właśnie jest zawsze z Isą i wszystkim z nią w jakikolwiek sposób powiązanym. Zupełnie jakby była słońcem, a wszystko inne kręciło się wokół niej jak planety. Gdyby tak było, chciałbym być Merkurym, gdyż jest on najbliżej Słońca.

Przygotowane zdjęcia, przywiążę do różnych sznureczków, a potem poprzyklejam do sufitu tak, aby zwisały mniej, więcej na wysokości naszych twarzy. Jednak to nie one są główną atrakcją wieczoru.

Główny powód tej niezwykłej randki jest wciąż niepewny. Mam zamiar ponownie oświadczyć się swojej ukochanej kobiecie, licząc na to, że i tym razem mnie nie odrzuci. Wierzę w to całym sercem. Nie chcę wątpić, bo zepsułoby mi to tylko humor, a wcale nie poprawiłoby niczego.

Z sercem w gardle piszę do Isy krótką wiadomość:
"Spotkajmy się o 7:00 w restauracji pod "Roze". Ubierz się ładnie. To wyjątkowa okazja."
Chwilę później mogę się cieszyć nadchodzącą odpowiedzią:
"Jasne, mój szefie. Który kolor wolisz- czarny czy czerwony?"
Chociaż wiem, że to poniekąd ironia, odpisuję jej z uśmiechem na ustach:
"We wszystkim dobrze wyglądasz. Ale jeżeli pytasz mnie o zdanie na ten temat... Wybierz czerwoną sukienkę."
Isa pisze do mnie w trybie niemal natychmiastowym:
"Nie mówiłam, że włożę sukienkę!"
Widząc to, postanawiam się z nią jeszcze moment podroczyć:
"Ale i tak wiemy, że to zrobisz."
Tym razem odpowiedź już nie przychodzi.

Chowam reklamówki z jedzeniem do samochodu, a zaraz potem dokładam tam również koce i poduszki, które udało mi się na poczekaniu zakupić. Jak wariat jadę do tej niewielkiej restauracji na obrzeżach naszego miasta, aby kilka minutek później rozładować wszystko i ulokować w gigantycznej sali. 

Rozkładam koce i układam na nich różnokolorowe poduszki. Wyjmuję jedzenie z siatek i idę na zaplecze poszukać jakichś talerzy. Kiedy wyciągam miskę z szafki, czuję, że ktoś złapał mnie za ramię.
-O co chodzi?- pytam się
-Nie ma pan przypadkiem ochoty na szybką przygodę-mówi, jakby stwierdzała jakiś fakt, dziwnie zmienionym głosem nieznajoma kobieta
Zniesmaczony odwracam się w jej stronę i mlaskam ustami ze zdegustowaniem.
-Nie, raczej nie. Dziękuję.
-Ależ proszę się nie krępować. Nikt się o niczym nie dowie.

Kobieta obejmuje mnie coraz ciaśniej. Próbuję się wydostać i nie zrobić jej przy tym krzywdy, ale jest to niemal niemożliwe. Miarka przebiera się w momencie, w którym czuję jej dłonie zaciskające się na moich pośladkach oraz jej usta atakujące nachalnie moje. Mocno odsuwam ją od siebie, wściekły nie patrzę na to, co się z nią stanie. Gwałtownie odrzucona do tyłu dziewczyna upada na podłogę i rozwala jakiś talerz. Robi się niezły hałas, dlatego też, niecałą minutę po tym zajściu,  w drzwiach staje właścicielka lokalu.

-Co tu się dzieje?- krzyczy w naszą stronę
Zanim dziewczyna ma szansę się odezwać tłumaczę:
-Ta kobieta napadła na mnie na tle seksualnym, pomimo tego, że wyraźnie zaznaczyłem swoją niechęć do jakichkolwiek kontaktów z nią.
-Czy to prawda?- pyta jak przeczytałem na plakietce Iga
Zawstydzona dziewczyna spuszcza głowę, co wystarcza Idze, aby stwierdzić oczywisty fakt. 
-Idź do domu. Jutro o dziesiątej się spotkamy i obgadamy twoją dalszą współpracę z naszym lokalem.
Młoda zbiera się z podłogi  i ucieka szybko do domu.

-Pomóc panu jakoś?- pyta miło Iga
-Nie trzeba, wszystko już mam.
-W takim razie posprzątam tu, jakby coś to będę w swoim biurze. Proszę wchodzić bez pukania, nikt nie puka.- wzdycha kobieta i zaczyna zamiatanie podłogi

Sam nie czekam na nic więcej w tym miejscu. Wychodzę z zaplecza i układam jedzenie na zabranych z niego naczyniach. Po skończonym zadaniu oceniam efekt i chociaż jestem bardzo skromny to muszę stwierdzić, że z całą pewnością to zasługuje na medal mistrzostw świata, a może nawet na medal igrzysk olimpijskich. Zadowolony z siebie wracam do hotelu, aby zmienić robocze ubranie na coś bardziej odpowiedniego. Ciągle jednak zastanawiam się co włożyć. Garnitur z krawatem czy po prostu jakąś czystą koszulę i jeansy. To takie trudne... Zaczynam gadać jak kobieta i to jest chyba najgorsze!

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now