2. Rozdział 23

222 13 2
                                    

Isabella

Pierwszy raz od dawna jestem sama. No, może nie tak zupełnie, w końcu w swoich pokoikach śpią moje ukochane maluszki, ale można powiedzieć, że z pewnością jestem bliżej bycia samą, niż kiedykolwiek byłam.

Stefan musiał pojechać na jakieś zgrupowanie  i ma go nie być przez kilka dni. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ponieważ wciąż muszę jeszcze kupić sukienkę na ślub i przygotować inne rzeczy, niezbędne w tym ważnym dniu. Wesele zbliża się nieubłagalnie, jednak ja się z tego cieszę. Nie mogę przecież żałować tego, iż mężczyzna mojego życia chce mnie poślubić. Ja też tego chcę, dlatego muszę się odpowiednio przygotować.

I tu pojawia się pewien problem... Nie mam tu żadnej znajomej, więc nie mogę jej poprosić o pomoc  w doborze kreacji. Dzwoniłam do partnerki Michaela, ale nie mogła się urwać, ponieważ jest na szkoleniu służbowym w Pradze. W tej sytuacji muszę się zdać na własny gust oraz szczyptę kobiecej intuicji.

Słyszę, że Via zaczyna poranną serenadę, więc wbiegam do jej pokoiku i po nakarmieniu jej zaczynam ubierać małą w ciepłe ubranka. W między czasie to samo robię z Maxem, który budzi się nieco później niż jego siostra. Taki mały leniuszek z niego- zupełnie jak Stef... Czasami mam wrażenie, że będzie jego małą kopią, a za kilka lat po prostu nie będę już mogła ich odróżnić.

Max jest naprawdę podobny do ojca, Via w sumie też. Dziwne może się wydać to, że Stefan ciągle powtarza, iż są podobne do mnie- jest jedyną osobą, która tak mówi. Kiedy ktokolwiek próbuje mu wytłumaczyć, że jest inaczej, obraża się jak małe dziecko i odstawia samowolkę. Ale to najprawdziwsza prawda... Taki sam zarys nosa, te same kontury twarzy i delikatniejsze rysy w niektórych miejscach. Nawet oczy tej samej wielkości. To wręcz dziwne, że dzieci mogą być do niego aż tak podobne.

-No co dzieciaki? Jesteście bardzo podobne do taty... Wiecie o tym, prawda? - szepczę przytulając swoje maluchy do piersi
-Tak, tak, jesteście- potwierdzam, kiedy mruczą po swojemu w odpowiedzi. - Koniec tego leniuchowania. Idziemy na krótki spacer do sąsiadki z domu obok. Pani Linda się wami chętnie zajmie. Nie musicie się martwić, skoro ja się tym nie martwię.

Biorę uśmiechnięte dzieci i wychodzę z domu w stronę malutkiej rezydencji pani Lindy. Nasza sąsiadka jest niską, ale wiecznie uśmiechniętą kobietą około 50-dziesiątki. W okolicy zawsze wszystkie dzieci się do niej przyczepiają, a ona nigdy ich nie odtrąca. Zamiast tego bawi się z nimi i co najważniejsze, odpowiednio zajmuje. Ufam jej na tyle, że bez problemu mogę powierzyć jej swoje dzieci. W końcu nie powierzyłabym ich byle komu.

Dzwonię dzwonkiem do drzwi i zanim zdążę dobrze się odsunąć, drzwi już się otwierają. Uśmiecham się i odpowiadam na rzucone przez kobietę "dzień dobry":
-Cieszę się, że panią widzę, co z dziećmi? Wszyscy zdrowi? I co u mojego Stefanka? - pytania padają jedno po drugim, a ja nie mam pojęcia od czego zacząć.
-Po kolei, proszę panią. Dzieci mają się świetnie, proszę zobaczyć. -Na potwierdzenie swoich słów pokazuję jej własne maluchy.- Jesteśmy zdrowi, a Stefan jest teraz na zgrupowaniu, więc przez jakiś czas jesteśmy sami.
-O, to wspaniale. Wreszcie możesz sobie odpocząć od tego figlarza!
-Ma pani całkowitą rację!- podchwytuję temat z radością.
-Stefan jest niczym trzecie dziecko, prawda?- odpowiada zadowolona, że zgadzam się z nią.
-Oczywiście. Jeśli maluchy śpią i pozwalają mi spędzić spokojnie noc, to wtedy pojawia się on... Przez niego nie mogę spokojnie przespać nocy od ponad tygodnia!-skarżę się na wpół serio, a trochę żartując.
-To teraz możesz iść na zakupy i zrobić się na bóstwo. Gdy się pojawi to zobaczy, że możesz sprawić o wiele więcej, niż się spodziewa. - Radzi mi kobieta.
-O co pani chodzi? - Jestem trochę zagubiona.
-Spraw, aby poczuł się niezręcznie. Spraw, aby zapragnął cię całym sobą. Nie tylko sercem, ale i innymi częściami ciała. - Zaśmiała się, a ja momentalnie poczułam rumień, który wypłynął na moje policzki, zdobiąc je naturalnym kolorem.
-Wybaczy pani, ale chyba muszę już lecieć. - Podaję jej dzieci i znikam z jej domu jakby się paliło.

Nie spodziewałam się, że kobieta w tak dojrzałym wieku, wciąż może robić takie dygresje. Zawsze myślałam, że w pewnym momencie się z tego wyrasta, no cóż, najwyraźniej się pomyliłam.

Myśląc o wystroju naszego przestronnego salonu, w którym odbędzie się uczta weselna, idę w stronę sklepików z odzieżą ślubną. Nie mam wybranego kroju, materiału ani nawet żadnego wyobrażenia o sukni. Na szczęście wystrój już ogarnęłam. Ozdobimy nasz dom czerwono-zielonymi kwiatami, gdzieniegdzie dodając żółtawe akcenty. Miałam problem z miejscem na jakieś tańce, ale Stef niedawno podsunął mi pomysł, aby zorganizować je w naszym ogrodzie. Bardzo podoba mi się ten pomysł, ze względu na łatwość przygotowań. Oszczędzimy dzięki temu czas, co bardzo mi odpowiada.

Wchodzę do pierwszego sklepu i od razu wita mnie sprzedawczyni. Proponuje kilka modeli, pokazuje kroje i uczy niezbędnych rzeczy. Daje rady, co do sukni. Ale większość z nich puszczam mimo uszu.
-Pani figura jest niemal idealna! Jestem przekonana, że każda sukienka będzie na pani świetnie leżała. Powinna pani spróbować z tą obcisłą! Nie, a może jednak tę tiulową! 

Nagle rozlega się dźwięk dzwonka telefonicznego. Rzucam się po torebkę i próbuję odnaleźć wrzuconą gdzieś tam wcześniej komórkę. 
-Ach, ta damska torebka!- wzdycham ze zdenerwowaniem, aby chwilę później pisnąć zadowolona z rezultatu przydługich poszukiwań.

Przykładam słuchawkę do ucha, nie patrząc wcześniej na wyświetlacz:
-Isa! Jak się masz? Co u dzieci? Nie widzieliśmy się tak długo! Strasznie za wami tęsknię! Właśnie skończyłem trening, więc postanowiłem do ciebie zadzwonić. - Rozlega się wesoły głos mojego przyszłego męża.
Widzę, że kobieta obok mnie podsłuchuje, dlatego z uśmiechem na ustach i mocnym postanowieniem nie wracania tu, biorę swoje rzeczy i wychodzę na ulicę. Przemierzam powoli alejkę z sklepikami, wciąż odpowiadając na pytania rozemocjonowanego Krafta.
-Co robisz, tak w ogóle?- pyta mnie nagle.
-Stef...- Śmieję się z niego.
-No co? Chcę wiedzieć!- mówi tonem obrażonego na matkę dziecka. Oj, to moje trzecie dziecko... Co ja z nim mam? Same problemy i trochę zabawy!
-Chodzę i szukam sukni na ślub- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-I jak ci idzie?-pyta, ale nie uzyskuje już odpowiedzi.

Właśnie stanęłam przed jedną z wystaw i zaniemówiłam. Zobaczyłam przepiękną suknię ślubną i po prostu wiedziałam, że to ta. To było to, czego od dawna szukałam. Dopasowana w tali, rozkloszowana u dołu, sięgałaby mi do kostek. Na biuście miała delikatną koronkę, której obramowanie posrebrzono. Dół zdobiła cienka warstewka materiału, który przypominał tiul,  jednak był zdecydowanie miększy i mniej sztywny. Cała prezentowała się pięknie. Wiedziałam, że nie chcę żadnej innej. Znalazłam tę idealną.

-Wiesz co, zadzwonię później- wyszeptałam do Stefa i się rozłączyłam.

Chwilę później wracałam już do domu z świeżo zakupioną sukienką. Nawet nie trzeba było jej skracać, przedłużać lub poprawiać. Przymierzyłam ją i okazała się być uszyta w sposób perfekcyjnie dopasowany do mojej figury. Nie musiałam się już martwić suknią, a fryzurę miałam już pewną. Rozpuszczę włosy, ponieważ Stefan je takie kocha. Nie mogę się już doczekać tego ślubu! Przy okazji kupiłam też inną sukienkę. Może życzenie pani Lindy spełni się szybciej, niż przypuszczałam...

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now