Rozdział 14

552 30 3
                                    

Isabella

Kroczymy jeszcze przez kilka cudownych minut tą, jakże naszą ścieżką. Nie spotykamy w pobliżu nikogo. Wszędzie panuje cisza i spokój.

Wchodzimy na jakiś mały taras. Otaczają go drzewa. Na środku stoi bogato zastawiony stół, który jest ozdobiony małymi zwierzątkami z origami. Otaczają go poustawiane na ziemi świece. Całość udoskonala cicha muzyka, wydobywająca się z malutkich głośników ustawionych w kącie.
-I jak, co myślisz?
-Tu jest...- próbuję znaleźć odpowiednie słowo, nie ma jednak takiego.- Tu jest cudownie, dziękuję. Ale kiedy to wszystko przygotowałeś?
-To sekret- robi pokerową minę- Zjedzmy kolację, a potem pogramy w pewną grę.
-Jaką? – pytam z ciekawości
-Zjedzmy kolację, później wszystko ci wytłumaczę.- Stef robi z tego wielką tajemnicę.

Siadam na krześle, które zaraz potem dosuwa Stefan, sam siadając na swoim. Jemy w ciszy, która nie jest krępująca, kolację, patrząc na siebie. W naszych spojrzeniach miesza się nieśmiałość i zauroczenie. Cieszę się że tu jestem. 

Zjadam ostatni kęs i spoglądam na Stefana.

To co to za gra?

-Polega na tym, że każdy ma do wykonania 5 zadań. Za niewykonane zadanie należy zdjąć jedną rzecz.
-Kto to wymyślił?
-Ja- odpowiada dumny, rzucając mi wzrokiem wyzwanie
-Dobra, to zagrajmy. – odpowiadam z pewnością siebie, o którą bym się nawet nie posądzała

Zaczynamy od niewinnych zadań. Śpiewam piosenkę, Stefan robi 30 pompek- oczywiście uznaję, że to przyjemny widok. Aż wreszcie przychodzi czas na ostatnią, 5 rundę. Jak na razie, żadne z nas nie zdjęło żadnej części swojej garderoby.
-Twoim zadaniem jest obiec ten taras 3 razy, ale bez butów. – patrzy na mnie zdziwiony i podejmuje rzucone wyzwanie
Chwilę później kończy już ten mały wyścig i wkłada, zadowolony z siebie, buty. Patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, zastanawia się przez kilka sekund, a potem mówi coś co kompletnie mnie zaskakuje.
-Wyzywam cię do pocałowania mnie w usta. – mówi niepewnie

Zaraz potem powtarza z przekonaniem: 

-Pocałuj mnie.

Przetwarzam w głowie wyzwanie kilka razy. W końcu decyduję się, że to zrobię. Chyba nie będzie to aż tak trudne. Nie mogę podjąć innego działania, bo jest okropnie zimno i chcę zremisować grę. Podchodzę do niego.
-Sam tego chciałeś. – mówię.
Stefan wygląda jakby nie dowierzał w to, co się dzieje. Zbliżam się do niego, dopóki moja twarz nie znajduje się kilka centymetrów od jego. Czuję ciepłe powiewy na policzku, jego oddech. Spoglądam mu w oczy. Widzę tam coś, czego nie umiem zidentyfikować. Coś jakby zaufanie i miłość. Delikatnie milimetr po milimetrze niweluje dzielący nas dystans.

Kiedy moje usta w końcu dotykają jego, mam wrażenie, że minęły wieki. Zamykam oczy i pozwalam porwać się furii pocałunku. Na początku jakby nieśmiało się muskamy, ale kilka sekund później zapominamy o całym świecie. Jesteśmy tylko my i tylko my się liczymy. Daję mu lepszy dostęp do swoich ust, a nasze języki splatają się w najpiękniejszym tańcu jaki mogę sobie wyobrazić. Pod moimi powiekami rozgrywa się istny pokaz fajerwerków.




Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now