2. Rozdział 17

238 13 3
                                    

Isabela

Po raz trzeci przeglądam się w lustrze. Staram się tego zbytnio nie okazywać, ale czuję, że Stefan planuje coś naprawdę wyjątkowego, dlatego też nie mogę go po prostu zawieść. Włożyłam tę czerwoną sukienkę, którą wybrał. To jasne, że właśnie o nią mu chodziło, ponieważ odkąd jestem w zaawansowanej ciąży to jest jedyna czerwona sukienka, w którą wchodzę.

Jest to koronkowa sukienka, która przylega do mojego ciała w okolicach piersi, a później opada luźno w dół, kończąc się kilkanaście centymetrów za moimi pośladkami. Zastanawiam się czy jest to odpowiedni strój. W końcu jestem w ciąży, nie chcę wyglądać jak puszczalska lala bez zasad. Jednak niech będzie, skoro Stefan tak chciał.

Robię jeszcze na szybko delikatny makijaż i rozpuszczam swoje włosy, które są lekko poskręcane, to pewnie przez pogodę. Zazwyczaj sięgają mi za łopatki, ale dzisiaj tylko trochę za ramiona. To nie problem, szybko prostuję je prostownicą. Wkładam jeszcze na szyję naszyjnik, który niegdyś kupił mi Stefan i jestem gotowa do wyjścia.

Zbieram swoją kopertówkę i wkładam kurtkę. Wtedy zatrzymuje mnie głos dochodzący z sąsiedniego pokoju.
-Gdzieś się wybierasz?
Chwilę później z sąsiedniego pokoju wychodzi Ana. Niechętnie się uśmiecham i przybieram zadowolony wyraz twarzy.
-Umówiłam się na spotkanie z takim jednym osobnikiem.
-Z facetem?- pyta z niedowierzaniem kobieta, co mnie oburza. Czy ona naprawdę myśli, że nikt na tym świecie nie ma ochoty się nawet do mnie zbliżyć?
-Tak. - W moim głosie chyba słychać wyniosły ton, ale się tym nie przejmuje, sama jest sobie winna. - Czy jest w tym coś złego.

Ana dopiero moment później uświadamia sobie swój błąd.
-Nie. Zasługujesz na szczęście. - Uśmiecha się do mnie tak promiennie, że niemal mogę uwierzyć w jej szczere intencje. "Niemal", podkreślam.- Czyli to randka?
-Tak jakby.
-Opowiadaj. Jaki on jest?
Mam wrażenie, że dziewczyna sobie ze mnie żartuje, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że jest ona całkiem poważna. Chcąc mieć to szybko za sobą rzucam jej zdawkowo:
-Wysoki brunet o wybujałym ego, ale w gruncie rzeczy bardzo zabawny.
Nie mam zamiaru dłużej z nią rozmawiać, więc zanim zdąży mnie spytać o cokolwiek, wybiegam czym prędzej z tego budynku.

Stoję przez chwilę przed domem, aby zamówiona taxówka zdążyła po mnie przyjechać. Po długim czekaniu, daję sobie spokój z tą firmą. Idę powoli ulicą w stronę restauracji, kiedy zauważam stojącą na poboczu Taxówkę. Podchodzę do niej, nie do końca pewna, co chcę z tym fantem zrobić.

-O co chodzi? - odzywa się uśmiechnięty kierowca
-Zastanawiam się, czy nie miałby pan chwilki i nie zawiózł mnie do restauracji pod "Roze".
-Nie ma problemu, niech pani wsiada. Dla kobiet w ciąży mam darmowy kurs.

Zajmuję miejsce z tyłu i spokojnie czekam na to, aby kierowca ruszył. Nie mogę narzekać, przecież ratuje mi on teraz życie.
-To pani pierwsze dziecko?- pyta po chwili ciszy taxówkarz
-Nie. I tak w ogóle to dzieci.
-Ooo. W takim razie potrafi już pani sobie radzić z maluchami. Ja niestety wciąż tego nie umiem. Moja dziewczyna jest w ciąży i już zbliża się termin narodzin malca, jednak ja boję się, że nie podołam. Rozumie pani, prawda? Nigdy nie miałem nawet dziecka na rękach, a co dopiero inne rzeczy, które trzeba przy takiej niewielkiej istocie wykonać. Obawiam się, że może mnie to przerosnąć. A teraz ona nawet ze mną nie mieszka. Każdego dnia muszę czekać na wiadomość, czy wszystko w porządku i co ważniejsze, czy dziecko już pcha się na świat. To dosyć stresujące.

Hamuję śmiech, który sam pcha mi się na usta. Zamiast tego mówię:
-Poradzi sobie pan. To naprawdę nie jest takie trudne. Jak się nazywa pana wybranka?
-Moja cudowna kobieta ma na imię Ana. Uwielbiam tą moją Annie.
Powoli przetwarzam fakty. To nie musi być ze sobą w żaden sposób powiązane, jednak mam wrażenie, że tak jest. Kierowca wciąż coś mówi, ale już go dłużej nie słucham. Martwię się o to, co może się niedługo stać. Na szczęście chwilę później bezpiecznie wysiadam z samochodu pod wskazanym przeze mnie adresem.  Dziękuję taxówkarzowi i wchodzę do budynku, który przygotował na dziś Stefan.

Tym co tam widzę, jestem szczerze zaskoczona. Wszędzie dookoła są pogaszone światła. Na ziemi są porozstawiane małe latarki, które układają się w ścieżkę. Idę tam, gdzie mnie prowadzą i wchodzę do sporych rozmiarów sali.

Na ziemi leżą koce i poduszki, a na nich ustawione zostały różne dania. Wyglądają cudownie, na pewno są pyszne. Nagle coś przykuwa moją uwagę. Z sufitu zwisają kolorowe sznureczki. Chwytam jeden z nich w palce i podnoszę go do góry. Na jego końcu została przymocowana jakaś fotografia. Spoglądam na nią i wzruszona zamieram w bezruchu. 

Na zdjęciu widnieje podobizna Maxa, który wraz ze Stefanem stoi na podium. Widzę ich radość i od razu przypominam sobie tę wyjątkową chwilę. Zaraz później swobodnie oglądam inne niespodzianki, które przygotował dla mnie Stefan. Na jednym zdjęciu jesteśmy razem na naszej pierwszej randce, a inne pochodzi z naszych niedawnych wakacji. Każde wspomina inną, lecz wciąż szczęśliwą część naszego życia.

Zaabsorbowana tym zajęciem, nie zauważam nawet, że ktoś od dawna mi się przygląda. Kiedy nasze oczy się krzyżują, uśmiecham się serdecznie. Podbiegam do niego i szepczę mu do ucha:
-Dziękuję. To wspaniała niespodzianka. Nikt jeszcze nigdy się tak dla mnie nie postarał. Przeszedłeś sam siebie.
Pocieram swoim nosem o jego, a kiedy słyszę jego ciche "nie ma za co", po prostu go całuję. Wpijam się ustami w jego pełne i krwistoczerwone wargi. Odpowiada mi tym samym, więc przez dłuższą chwilę nie możemy się od siebie oderwać. Pieścimy swoje usta wzajemnymi pocałunkami, nasze języki zachłannie toczą ze sobą walkę, nie pozwalając nam odpocząć. Czule, aczkolwiek stanowczo, przekazujemy sobie wzajemnie miłość. Odrywamy się od siebie dopiero wtedy, kiedy zmusza nas do tego brak tlenu. Ale i to nie może nas powstrzymać przed dalszymi zbliżeniami.

Dopiero kilkanaście pocałunków później możemy się od siebie odsunąć. Nie na dużą odległość, zaledwie kilka decymetrów, ale to wystarcza, abyśmy mogli zapanować nad własnymi czynami oraz unormować spazmatyczne oddechy. Stefan zwraca się do mnie jednym zdaniem:
-Zapraszam na kolację.
Prowadzi mnie do prowizorycznego stołu, tzn. kocu, na którym rozłożył jedzenie własnej roboty, jak twierdzi.  A potem zabieramy się do pałaszowania tych wszystkich pyszności.

Po posiłku myślę, że to czas się zbierać, a wszystkie atrakcje mam już za sobą. Jednak Stef znów mnie zaskakuje. Wstaje, więc robię to samo. Moment później widzę jak mój ukochany klęka na kolano i wyciąga z kieszeni niewielki pojemniczek. Otwiera go, a moim oczom ukazuje się ten sam pierścionek, który dostałam od niego kilka miesięcy wcześniej.

-Isa, czy ponownie uczynisz mnie tym szczęściarzem i oddasz mi swoją rękę? Chciałbym się z tobą ożenić i założyć prawdziwą rodzinę. Jesteś moim całym światem, dlatego nie mogę bez ciebie żyć. Wszystkie te zdjęcia pokazują naszą historię, która mam nadzieję będzie trwać jeszcze długo. Wyjdziesz za mnie?
-Oczywiście, że tak. Ponownie mówię ci, że uczynię to z największą przyjemnością, ale tym razem zróbmy to naprawdę. 
-Obiecuję ci, że za miesiąc będziemy małżeństwem - odpowiada Stefan
Śmieję się myśląc, że to żart. Jednak poważna mina Stefana uświadamia mnie, że jest inaczej.
-Naprawdę?
-Już wszystko zarezerwowałem- szepcze mój narzeczony troszkę zawstydzony.
-Głuptasie! Cieszę się, że to zrobiłeś. Sama nigdy nie miałam głowy do organizacji. - Widząc, że wciąż się nad czymś zastanawia dodaję: - Włożysz mi w końcu na palec ten pierścionek czy nie?

Chwilę później drżące ręce Stefana umieszczeją niewielki pierścionek na moim serdecznym palcu, a ja zostaję porwana w ramiona Stefana. Odpycham go od siebie, kiedy czuję wodę spływającą mi po nogach. 
"O nie, to się nie mogło teraz zacząć.", myślę. Spoglądam w dół, a potem wracam wzrokiem do przerażonego Stefana.
-Chyba mamy mały problem.

Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now