2. Rozdział 25

230 20 5
                                    

Isabella [Tak, wiem, że to już któryś raz pod rząd ;)]

-Rozłożymy już nastawę i powoli zagonimy kucharki do pracy - informuje mnie kobieta, która zarządza cateringiem.
-Jasne, dzięki za zrozumienie. Gdybyście czegoś potrzebowali, to wiecie gdzie mnie znaleźć. - Uśmiecham się promiennie w stronę na oko czterdziestoletniej brunetki.

Dowiedziałam się już, że pracuje w tej branży odkąd skończyła 15 lat. Jej rodzice mieli własny biznes, który de facto odziedziczyli po dalszej rodzinie, a teraz to ona go rozwija i nim zarządza. Jest niezwykle gadatliwą kobietą. W ciągu kilku godzin zdołała mi opisać swojego męża, dzieci oraz psa. Ba, zdążyła nawet rzucić w moją stronę dokładny opis rybki danio, którą od miesiąca hoduje jej 10- letni synek. Najdziwniejsze jest jednak to, że wciąż mi się nie przedstawiła. Serio! Podała wszystkie możliwe informacje ze swojego życiorysu, ale nie zauważyłam, aby wymsknęło jej się, chociażby tylko przypadkiem, jej własne imię.

-Wszystko jest w porządku i tak też będzie do samego końca. Nie musi się pani niczym martwić - zapewnia mnie i po chwili dodaje: - Ja już pójdę. Jeśli coś wpadnie pani nagle do głowy, to nic nie obiecuję, ale postaramy się to zrobić. - Kobieta odchodzi, a ja zostaję sama.

Ogród jest zastawiony wieloma stolikami, a pomimo tego wciąż zostało sporo miejsca. Zostało ono już wcześniej przeznaczone na parkiet taneczny. Rano, tzn. koło piątej, przyjechał zatrudniony przez nas DJ i zmontował sobie stanowisko. Na szczęście sąsiedzi nie mają nic przeciwko głośnej muzyce. Połowa z nich jest głuchawa, a pani Linde z nami będzie przeżywać tę cudowną imprezę. 

To jednak nie wszystko. Krzesła zostały udekorowane przepięknymi białymi serwetami, a stoły pokryto białymi obrusami. Nie trudno się domyślić, który stolik przeznaczono mnie i Stefanowi. Siedzimy pod drzewem, ukryci w jego cieniu, a nad nami wisi napis: "Para Młoda". Nic oryginalnego, ale kiedy to widzę, mam ochotę roześmiać się i tańczyć jakiś dziwny taniec szczęścia. Myślę, że to dlatego, iż gdy coś należy do ciebie, inaczej to przeżywasz. Byłam na wielu ślubach. Ok, trochę mniej niż wielu. W sumie to kilku, dobra nieważne. W każdym bądź razie, za każdym razem, gdy mijałam taki napis myślałam sobie: "co za tandeta". A teraz? Teraz czuję łzy pod powiekami na widok tego majstersztyku. W końcu człowiek dojrzewa wraz z upływem czasu...

I wtedy to się dzieje...
 Tracę równowagę i ląduje jak długa na trawniku. Przynajmniej jest równo podcięty. Chcę wstać, aby zobaczyć, co powaliło mnie tak niedelikatnie na ziemię, ale czyjeś ręce mi na to nie pozwalają. Wtulają się we mnie, więc mimowolnie odwzajemniam stalowy uścisk. Czuję znajome perfumy. Coś jakby mieszanka mięty i eukaliptusa... Tylko jedna osoba tak pachnie - Emilia. Emilia od paru dobrych lat jest żoną Michaela, skoro ona tu jest, to oznacza tylko jedno. Razem  z nią są tutaj również Aly i jej mąż. Może i mój już wrócił.

Stefan musiał wczoraj wyjechać na spotkanie z prezesem.  Razem z nim pojechała na nie również cała kadra Austrii. Jak się okazało, prezes nie był zadowolony ze zniknięcia Stefana i postanowił zmienić termin spotkania. Na nasze nieszczęście, wymyślił sobie dzień naszego ślubu. Całe szczęście, że spotkanie zaczyna się o siódmej i do 12 powinien się już wyrobić i wrócić. Ale chwila...

-Która godzina Em? - pytam.
Dziewczyna niechętnie się ode mnie odsuwa i szuka po kieszeniach komórki. Chwilę później wyciąga ją z okrzykiem tryumfu i rzuca w moją stronę:
-Siódma dziesięć. - Przez chwilę nic nie mówi, ale zaraz poważnieje i ciągnie mnie w sobie tylko znanym kierunku. 
-Co robisz?
-Musimy cię zrobić na bóstwo.  W końcu masz tylko kilka godzin zanim oficjalnie zostaniesz panią Kraft. Takiej ceremonii nie można ominąć. Wciąż zastanawiam się, jak udało wam się uniknąć tych wszystkich dziennikarzy.
-To moja droga jest zasługa Stefa. Zapłacił ochroniarzom, aby odciągnęli wszystkich od naszego domu. W kościele pewnie będzie tłoczniej, ale nawet oni nie będą chyba bezcześcić domu bożego swoją wkurzającą paplaniną, prawda?- pytam, a właściwie dopytuje się, chcąc odwlec trochę w czasie katusze, których zaraz doświadczę. Wiem, co mówię. Em w swoim żywiole jest okropna. Nie można z nią nawet wtedy normalnie rozmawiać, ponieważ jest za bardzo skupiona na swoim wielkim dziele.
-Ja tam bym na to nie liczyła. Dziennikarze są gotowi na wszystko. - Rozciera na miał moje nadzieje. - Pamiętam, że jak zaszłam w ciążę, któraś z tych kobietek spytała mnie, kiedy mam zamiar zrobić aborcję. A wtedy byliśmy już małżeństwem! Oszaleć z nimi można, mówię ci!

Znowu ciągnie mnie w kierunku schodów, ale puszcza mnie, kiedy podbiega do nas Aly.
-Mamo! Mamo!
-Co się dzieje, skarbie? - pyta wyrozumiale Em.
-Przyjechał wujek Andreas z jakąś panią.
-Z kim? - niedowierza moja przyjaciółka.
-To pewnie ta jego najlepsza przyjaciółka. Powinnyśmy ją poznać, bo już kilka razy uratowała Stefowi życie.
-Skoro jest taka miła, to z chęcią ją poznam - odpowiada Em i energicznie ciągnie mnie za rękę. - No chodź już! Nie mamy czasu! 

Ledwo co przekraczamy próg domu, wchodzą do niego nasi goście. Szybko witamy się z Andreasem, a potem podchodzimy razem do zawstydzonej dziewczyny.
-Cześć - zaczyna Emilia - mów mi Em, a ta obok to nasza panna młoda.
-Przestań. Miło mi cię poznać, wiele o tobie słyszałam. Podobno Andreasowi się na twój temat buzia nie zamyka. Nazywam się Isabella, ale mów mi Isa.
-Cześć - odzywa się nieśmiało nasza nowa znajoma. - Mam na imię Eva.
-To świetnie. Skoro się już poznałyśmy, to teraz pomożesz mi z przygotowaniami. Musimy ubrać tę tutaj - Wskazuje na mnie palcem. - w odpowiedni dla panny młodej strój.

I już pędzimy  na górę, kiedy zatrzymuje nas krzyk Andiego:
-A ja? Co mam robić?
-Zajmij się dziećmi. Jakbyś nie dawał sobie rady, to spytaj Aly o pomoc. Wiedząc, że jesteś taki nieporadny, na pewno ci nie odmówi. - Em mówi to tak szybko, że z trudnością jestem w stanie odróżnić poszczególne wyrazy. Andi najwidoczniej nie ma z tym większego problemu.
-Dzięki.
-Nie ma za co.

...

Przygotowania trwają już dwie godziny. Zbliża się dziewiąta, a ja jestem już uczesana, mam nałożony makijaż i przyszykowany odpowiedni strój. Eva okazała się być dobrą stylistką, a z małą pomocą mojej przyjaciółki, łatwo się otworzyła i zadziwiająco szybko udało nam się złapać kontakt. Martwi mnie tylko jedno, dlaczego Stefan jeszcze nie wrócił.

O, chyba wykrakałam. Właśnie na podjazd wjechał samochód Michaela, z którym Stefan miał się dzisiaj zabrać. Zbiegamy razem z dziewczynami po schodach. Ja, ponieważ chcę się przywitać i one, gdyż pragną pomóc i jemu się wyszykować. To znaczy mają zamiar sprawdzić, czy garnitur, który wybrał się nadaje i dobrze leży wraz z krawatem. Ja tam się na tym nie znam... Nie wiadomo skąd pojawiają się również Andi z Aly.

-Cześć kochane! - rzuca Michi, wysiadając z samochodu. I wtedy czuje, że coś jest nie tak. Chwilę później moje przeczucie się potwierdza, ponieważ  nigdzie nie widzę Stefana, który podobno miał przyjechać właśnie teraz z przyjacielem stojącym niecały metr ode mnie.

Patrzę zrozpaczona na Em, a potem na Evę. Wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia, aż w końcu Emilia zwraca się do Michiego nieco ostrawym tonem:
-Gdzie jest Stefan?
"To doskonałe pytanie", myślę sobie, ponieważ sama chciałabym to wiedzieć.


Miłość lata na nartachWhere stories live. Discover now