Nauka latania [2/4]

Depuis le début
                                    

— Od kilku tygodni — powiedział wreszcie cicho.

— Dziękuję, że mi to oświadczyłeś. Lepiej późno, niż wcale. Naprawdę. — Fuknęła.

— Astrid. Posłuchaj mnie teraz, proszę — wyszeptał cicho, ale ona nawet nie zamierzała spełniać tej prośby.

— Nie, to ty mnie posłuchaj. Ja już nie chcę, nie mam siły... Mam dość tego wszystkiego. Chcę coś poczuć; ból, każde poparzenie, uderzenie, chcę poczuć twoje delikatne palce, które błądzą po mojej skórze — wychlipała. Czkawka usiadł bliżej, na łóżku i położył dłoń na jej policzku, delikatnie ścierając kciukiem jej łzy.

— Hej, Astrid. Kiedyś tego dokonamy. Kiedyś coś poczujesz. Damy radę. Razem. Jak zawsze — przysiągł jej z lekkim uśmiechem. Blondynka zamknęła jednak oczy, wzdychając cicho.

— Nie wiem, czy mam tyle siły, by dalej o to walczyć — wyszeptała jakby tylko do siebie.

Czkawka został z nią jeszcze przez chwilę. Zasnęła w jego ramionami, a on postanowił ją tak zostawić. Potrzebował Szczerbatka, dlatego obiecał sobie, że przyśle jej Sączysmarka, gdy tylko go spotka. Może polecą gdzieś razem. Szatyn ufał mu i wierzył w tę historię. Wiedział, że Sączysmark nie ponosił winy w tym, c o się stało, Astrid też nigdy go nie obwiniała. Byli przyjaciółmi, nie chciał by to się stało, ale nie miał na to żadnego wpływu. Z drugiej strony. Nie potrafił obwiniać Astrid.


⭐️


— Skup się Czkawka — upomniał go Eret, kiedy po raz kolejny zgubił się wypowiedzeniach Rady. Oni mówili o jednym, on myślał o zupełnie czymś innym.

— Wybacz — odparł, opierając łokieć na stole. Był zmęczony, w nocy nie mógł spać, a o poranku przywitał się z Astrid kłótnią. Najchętniej opuściłby twierdzę i udał się na długi, szalony lot ze Szczerbatkiem. Było to jednak tak realne marzenie, jak fakt, że Astrid jeszcze kiedyś będzie chodzić jak dawniej. Nie potrafił przestać o niej myśleć nawet na moment. Gdyby nie by wodzem, mógłby zajmować się nią przez całe dnie. Pewnie po tygodniu miałaby go dosyć, ale...

— Co szanowny wódz myśli na ten temat? — zapytał jeden z wikingów, a Czkawka zdał sobie sprawę, że nie słyszał nawet połowy wypowiedzi. Eret obrzucił go pełnym powagi spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Szatyn milczał przez chwilę, patrząc po wikingach i zastanawiając się co on w ogóle tutaj robi. Chciał wstać i coś powiedzieć, ale nie wiedział nawet jak przeprosić. Wikingowie natomiast patrzyli na niego w wyczekiwaniu.

— Myślę, że powinniśmy zrobić chwilę przerwy — odparł ciężko, czując nagle jak jego płuca zalewa fala gorąca.

— Wszystko w porządku? — zapytał Eret, podchodząc do niego. Czkawka nie odpowiedział, tylko wstał i ruszył w stronę wyjścia. Jego kroki były wolne, jakby wcale nigdzie mu się nie spieszyło. Podreptał za nim Szczerbatek, który przejął się stanem swojego przyjaciela. Szatyn bowiem nie wyglądał na tego szczęśliwego młodego mężczyznę, którym był jeszcze dzisiaj rano. Przybyło mu jakby lat w ciągu tych kilku godzin.

Czkawka wyszedł na zewnątrz, rozglądając się po wiosce, jakby próbował wyłapać choćby najmniejsze zagrożenie. W centrum dostrzegł Śledzika z młodszą grupą uczniów akademii. Uśmiechnął się na samo wspomnienie tych wspaniałych chwil, kiedy to on jako nastolatek mógł uczyć się o smokach i dowiadywać coraz to ciekawszych rewelacji na ich temat. Teraz wydawało mu się, że nie dość, że czas tak szybko przeminął to do tego mnożył tęsknotę za tamtymi chwilami. Szatyn najchętniej powróciłby do tamtych miesięcy pracy nad sobą, pracy nad smokami.

the greatest gift is love || hiccstridOù les histoires vivent. Découvrez maintenant