#51

467 19 2
                                    


Charles

- Mam wrażenie, że kilkoma dniami chcesz zapełnić całe dwa lata, jak Cię tu nie było - odezwał się dziadek, kiedy pojawił się tuż za kanapą, na której na wpół leżałem i oglądałem jakiś bezsensowny program reality show. - Nie uważasz, że fajnie byłoby wyjść na świeże powietrze?

Nie zwróciłem uwagi na jego gadanie. W ogóle przez okrągły tydzień mało co się odzywałem. Chyba dlatego, że nie chciałem przyznać, że dziadek miał jednak rację. Popełniłem błąd i teraz musiałem się jakoś z tego wykaraskać.

Ale i tak bardziej wolałem oglądać to badziestwo o dziwacznej nazwie.

- Wyjdź na zewnątrz, pobiegaj, spotkaj się ze starymi znajomymi, zrób coś - zaproponował John, ale słysząc znajomi, miałem ochotę wziąść i się pożygać.

- Na przykład? - zapytałem bez jakiegokolwiek entuzjazmu, nadal wpatrzony w ekran.

- Cokolwiek, no!

Przeniosłem wzrok na dziadka, którego doprowadziłem do podniesienia głosu. Wiedziałem, że każde mocniejsze uniesienie kosztuje go podupadającym zdrowiem, ale na ten moment nic sobie z tego nie robiłem. Chciałem się jeszcze trochę nad sobą poużalać. Jeszcze chwilę...

- Wymieniłem Ci już kilka propozycji, tobie pozostało tylko wybrać choć jedno z nich. Czy może to dla Ciebie zbyt wiele? - dziadek uniósł znacząco brwi, co skwitowałem wywróceniem oczami i odwróceniem z powrotem w stronę ekranu.

- Nie myśl, że pójdę do Louisa.

- Nie wspominałem o nim - odrzekł dziadek, wycofując się z maleńkiego salonu.

Prychnąłem, zły, że sam wepchnąłem się w kozi róg. Jasne, że dziadek nic o nim nie wspominał. Nie musiał. Sam pomyślałem o Lou w pierwszej kolejności. W końcu to on był przecież moim przyjacielem.

Ale i zdrajcą, szują, wrogiem...

Wstałem z kanapy, wcześniej wyłączając telewizor na pilocie, zabrałem ze stolika swój telefon i skierowałem się w stronę drzwi. Z wieszaka zabrałem kurtkę i czapkę, która była położona obok na półce, po czym wyszedłem na zewnątrz. Mróz trzymał od Wigilii i ani trochę nie puścił. Co gorsza, prognozowali, że pogoda w najbliższym czasie nie ma zamiaru się poprawić. I jak na domiar złego, zaczął padać śnieg, którego już i tak było po kolana.

Sam nie wiedziałem, co podkusiło mnie, aby wyjść na zewnątrz, na ten cholerny mróz, ale dziadek faktycznie miał rację. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło. Już zacząłem inaczej postrzegać świat. Przede wszystkim dom pana Grega, sąsiada z naprzeciwka, nie był wcale biały, jak do tej pory sądziłem, tylko kremowy, a nawet żółty. Za to drzewa obok altanki pani Barbry zostały posadzone wzdłuż płotu, który jednak istniał. Zadziwiające, że jedno wyjście w trzaskający mróz potrafiło, aż tak rozjaśnić mózg.

Zadziwiające w chuj...

Jednak moje wyjście nie mogło być zbyt piękne, bo oczywiście, zupełnie przypadkiem, poszedłem chodnikiem po prawej stronie. I gdy byłem gdzieś obok domu Flintów, przypadkiem, wybiegł z niego akurat nie kto inny jak Louis. A za nim Layla.

- Lou, nie zapomnij jeszcze o truskawkach! - usłyszałem jej głos, lecz schowałem się za jakimś krzakiem z ich ogrodu, ktory wychodził na chodnik, aby nie mogli mnie zauważyć. Może i zachowywałem się idiotyczne, ale naprawdę nie chciałem ich teraz widzieć. Jednak słysząc ten głos i będąc coraz bardziej ciekawy sytuacji, jaka się tam rozwija, wychyliłem lekko głowę, tak aby oni nie mogli mnie zauważyć, ale żebym ja coś widział.

Nowe Zasadyजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें