#45

437 17 2
                                    


Charls

Zasiadłem do stołu w pełni świadomy, że znów nic nie przełknę, a Tom będzie mi utrudniał chociażby wypicie herbaty. Parszywa świnia robiła, co mogła, aby mnie stąd wykurzyć. Niestety, sam mu się podkładałem, byłem zbyt nieostrożny. Myślałem, że nikt się nie zorientuje, przecież tak dobrze się kryłem. A jednak nie przemyślałem wszystkiego. Nina rozgryzła mnie pierwsza. Domyśliła się nawet za dużo. Wróć, ona to przeczytała. Sam się podłożyłem, zostawiając tą cholerną torbę przy niej. Ufałem, że nie będzie taka jak Logan. A jednak się przeliczyłem. Znów. Widocznie żadna dziewczyna nie jest godna miana "zaufanej". Żadna. Nawet tak cudowna osoba, którą straciłem już na zawsze.

- Zjedz coś - zakpił Thomas, pochłaniając kolejną parówkę, polaną ketchupem i musztardą. Obżerał się jak świnia, a mi żałował suchego chleba. - Żeby potem nie było, że Cię tu głodziliśmy - zaśmiał się, po czym wsadził końcówkę parówki do ust.

Miałem ochotę go uderzyć, ale zamiast tego posłałem mu znienawidzone spojrzenie, na co on pokręcił głową, nadal się śmiejąc. Złapałem za szklankę z herbatą i, nie chcąc już dłużej być w towarzystwie tego zdrajcy, wstałem od stołu z zamiarem pójścia do siebie. Jednak nie mogłoby być zbyt pięknie, bo drogę zagrodził mi proboszcz, który stanął w drzwiach z wzrokiem równym mojego dziadka, który tak samo witał mnie po bijatyce z Louisem. Westchnąłem zrezygnowany, po czym odwróciłem się, aby z powrotem zasiąść do stołu.

Znowu się zaczyna...

- O, jaki teraz posłuszny - zakpił Thomas, który siedział na przeciwko. Nie zareagowałem w żaden sposób na przytyk łysego, jedynie opuściłem wzrok na własne kolana, a plecami oparłem się o szafkę za mną. Nie z nim miałem teraz rozmawiać.

- Tom, uspokój się. Teraz ja będę mówił - usłyszałem groźny ton księdza Careya, który zasiadł przy krótszej stronie stołu. Podniosłem na niego wzrok i byłem teraz w stanie na prawdę stwierdzić, że coraz bardziej przypominał Johna Carltona. Był niczym sędzia, a w tej czerni to już w ogóle siał postrach. Gruby, postawny mężczyzna, około sześćdziesiątki, z miną wprost z filmu o Frankensteinie.
Ale czy faktycznie miałem się bać? Co mógł mi taki proboszcz zrobić?

- Charles - odezwał się znów Carey, tym razem jednak do mnie - zdajesz sobie sprawę, że będę musiał powiadomić księdza Hemmingsa, a ty poniesiesz konsekwencje swojego czynu? - pokiwałem głową, zastanawiając się, dlaczego nie zrobił tego już wcześniej, przecież miał całe dwa dni, odkąd przyjechał z sanatorium, a Tom opowiedział mu o wszystkim. - Myślałem, że to jakoś twój jednorazowy występek, ale Thomas opowiedział mi o wszystkim, o tej całej Ninie i waszym "kiermaszu" - ostanie słowo wypowiedział inaczej, jakby chciał zaznaczyć, że wie, na czym polegały nasz spotkania. Ale przecież kiermasz miał się odbyć i nawet odbył, i to właśnie my, ja razem z Niną, przygotowaliśmy wszystko. - Dlatego podjąłem decyzję, że wyjedziesz stąd. Wróć na święta do domu, a potem skontaktuję się z Tobą, co dalej.

Zatkało mnie. Nie byłem w stanie zrozumieć, czy Carey nie robił sobie ze mnie jakichś żartów, ale on miał poważną minę i jeszcze uśmiech Thomasa mówił już wszystko to, czego nie byłem pewien. On po prostu się mnie pozbywał. Kolejny śmieć, który niszczył moją osobę ze względu na własne dobro. Co ja gadam... Chronił własną dupę.

- Po śniadaniu spakujesz się i wyjedziesz stąd - chciałem się odezwać, ale ksiądz mi przerwał - i nie chce nic słyszeć o tej dziewczynie. Z nią też sobie pogadam - dodał, po czym, jak gdyby nigdy nic, chwycił za chleb i nóż do masła, aby zrobić sobie kanapki.

Pokręciłem z niedowierzania głową. Carey chciał coś zrobić Ninie? Ukarać ją? Za co? Za to, że zaspokajała swoje pragnienia? Przecież każdy je ma, nawet on, nasz proboszcz, a nawet może i Thomas, ale zaś jego bym mógł posadzić raczej o wykastrowanie aniżeli o jako taki związek.

Nowe ZasadyWhere stories live. Discover now