#9

673 22 0
                                    


Charls

- Nie mogę przyjechać - zaparłem się po raz kolejny, słuchając próśb dziadka.

- Dawno się nie widzieliśmy, mógłbyś mnie odwiedzić. Moje stare kości już nie są takie jak dawniej... - zaczął dziadek trochę stękając, czym oczywiście chciał mnie zmusić do przyjazdu. Niedoczekanie jego.

- Nie przyjadę tam.

- Eh, no Charls, ale żeś jest uparty - starszy od razu odzyskał wigor, kiedy zauważył, że nie nabiorę się na jego jęki do słuchawki.

- Ty przyjedź do mnie, jak tak bardzo chcesz się ze mną widzieć - odparłem w końcu, dobrze wiedząc, że zostanę zbesztany przez dziadka.

- Jak to się odnosisz? - usłyszałem surowy głos po drugiej stronie. - Tydzień z młodzieżą i już Ci się w głowie przewraca. Nie po to poszedłeś do seminarium, żeby się znowu staczać - jego ton nie pozwalał mi się nawet odezwać, choć może to i dobrze. - Charlie, dokonaj wreszcie jakiegoś wyboru.

Jedyną osobą, która mogła nazywać mnie zdrobnieniem był dziadek. Tylko do niego nie miałem urazy, tylko jego kochałem i nie mógłbym się na niego gniewać o coś tak głupiego, jak moje imię. Jednak... dawno nie słyszałem surowego głosu dziadka i tym razem podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Musiałem się ogarnąć, rozdzielić dawne życie a nowe, podjąć kolejne decyzje, które będą poważne w skutkach, jeśli chodzi o moją przyszłość. Bo jedno już dawno było pewne. Będę księdzem, tylko jeszcze niewiadomo z jakim życiorysem.

*

Całą sobotę chodziłem jak struty. Miotałem się fizycznie po całej plebani, od kuchni do pokoju, z pokoju do łazienki i tak w kółko. Za to psychicznie nie było w ogóle lepiej. Mój mózg był już prawie rozsadzony z nadmiaru myśli i różnych możliwości, ale każda idea staczała się do jednego albo raczej dwóch. Muszę zdecydować, czy chcę być księdzem i do końca podporządkować się Bogu, czy poddać się myślom o pięknej brunetce. Jednak praktycznie cały czas, choć starałem się tego nie robić umyślnie, wyobrażałem sobie, jak wygląda Nina w rozpuszczonych włosach. To chore i psychiczne, ale... kiedy byłem z Laylą nigdy nie pomyślałem, o czymś tak przyziemnym. Może, dlatego że blondynka zawsze miała wyprostowane na blache końcówki i nie myślałem nawet, żeby coś z nimi robiła. Była piękna w każdej okazałości, więc jakichś szczególnych wymagań nie musiałem mieć. I była chyba za piękna...

To właśnie przez nią jesteś tu, a nie gdzie indziej, Charls. Myśl.

Usiadłem na krześle przy stole kuchennym. Wpatrywałem się w widok za oknem, ale jakoś nie zwróciłem uwagi, co się tam w ogóle znajdowało, wybijając przy tym rytm piosenki, którą niegdyś dobrze znałem, jednak na czas decyzji zawiesiłem słuchanie każdego rodzaju muzyki.

Musiałem się zdecydować. Teraz już nie byłem taki pewny, czy pomysł z księdzem był taki genialny. Wtedy sądziłem, że to idealne wyjście. Ona mnie nie chce to chociaż Bóg będzie chciał. Choć jakiś bardzo pobożny nie byłem. Ba! Nadal nie jestem. Unikam każdej mszy, na którą muszę przyjść albo, co gorsza, każą asystować. Boże, gdyby był tu Andy byłby w raju. Codziennie rano msza, na której mógłby się wykazać, pokazać, że umie zadzwonić dzwonkami, czy uderzyć w gong. Byłby zachwycony.

Ale zamiast jego, jestem ja. To mnie Hemmings zaproponował tę pracę albo raczej zmusił, ale to już szczegół. To mnie chciał się pozbyć i na rok czasu zakwaterować w moim pokoju jakiegoś pierwszaka. Tak, dowiedziałem się tego dzisiaj rano, zadzwonił Andy i wszytko mi powiedział. Jakiś nowy - kolega Marka - wprowadził się do mnie, wyrzucając praktycznie całą moją własność. Chuderlawy brunet jednak wziął wszytko i zatrzymał na przechowanie do siebie, aż do mojego powrotu. Co prawda nie było tam nic takiego, bo większość wziąłem tutaj (nie było nawet całej walizki), ale jednak coś okazało się tam zostać, co Andy uważał za ważne. Byłem mu nawet wdzięczny za taki gest.

Nowe ZasadyNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ