#2

1.1K 34 11
                                    

*poprawiony*

Charls

Po śniadaniu ubrałem sutanne i powolnym krokiem podszedłem do biurka, na którym pod stertą książek ukryłem zeszyt, który zwykle był zwany pamiętnikiem. Otworzyłem go na ostatniej zapisanej stronie, przejechałem wzrokiem po wyrazach, które w zeszłym tygodniu wylałem wreszcie na papier.

Byłem księdzem. Nie lubiłem tego określenia, nie lubiłem w ogóle niczego, co było z tym słowem związane. Jedyny chyba powód, dla którego znalazłem się w takiej, a nie innej sytuacji była cisza, spokój, który jedynie mogłem otrzymać siedząc godzinami w kościele. Tam zapominałem o przeszłości i wszystkim, co było przeciwko mnie. Określenie ksiądz tak jakby nie było dokładnie o mnie. Nie lubiłem się tak nazywać, bo nie pasowało do mnie. Nie byłem idealnym kandydatem ani też stereotypem. Różniłem się od Marka, czy samego Hemmingsa, ba, nawet koledzy z seminarium byli inni. Każdy był posłuszny i oddany Bogu, a ja... Cóż, sam nie wiedziałem. Bo kim była osoba, która ubrała czarną sukienkę, tylko po to, aby otrzymać w zamian spokój?

Nie cierpię się. Chciałbym zapomnieć o tym kim jestem, a najlepiej, że istnieję. Zostałem zniszczony od wewnątrz i nawet Ty nie jest w stanie tego naprawić. Trzeba by było chyba cudu, żebym wyszedł na prostą, żeby wszytko znowu było proste i beztroskie jak kiedyś... Ale... czemu ja się okłamuję? Przecież już nic nie miało być tak jak kiedyś. Nie po tym, co... nie po zdradzie, której dopuściła się właśnie Ona, moja jedyna idealna.
Ale może... Mógłbym prosić Cię o danie mi jakiegoś znaku, co dalej?

Szybko skreśliłem ostatnie zdanie, po czym zamknąłem zeszyt. Chyba zwariowałem, żeby pytać Boga o rady. Ma ważniejsze sprawy tam na górze, nie będzie przejmował się moim powalonym życiem, zwłaszcza, że sam już wybrałem rozwiązanie, które niekoniecznie było najtrafniejsze. Wstałem z krzesła i zabrawszy teczkę z krzesła obok, wyszedłem z pokoju. Przekręciłem klucz w drzwiach i w tym samym momencie natknąłem się na Thomasa, księdza, który również uczył w tutejszym liceum, ale inne klasy. Razem mieliśmy "rozprawić" się z tutejszą młodzieżą. Mówił o nich jak o jakichś skazanych, którzy odbywali swój trzyletni wyrok. Nie podobało mi się to określenie, ale skoro zadowolony Thomas znał tutaj ludzi to chyba wiedział, co mówił, prawda?

Zwinęliśmy się z plebani równo o 7:55. Szkoła znajdowała się jakieś trzy minuty drogi stąd, także nie musieliśmy się spieszyć. Choć mój towarzysz był spokojny i rozluźniony, ja umierałem ze stresu. Nie chodziło o samą naukę, bo zawsze byłem uważnym uczniem i wiedziałem, jak się ma zachowywać nauczyciel, zresztą w domu wpajano i uczono nas, jak i co ma mówić, robić pedagog, ale właśnie o tych uczniów. Spotkanie się z tysiącem młodych ludzi, cztery lata młodszych ode mnie, było hardkorem. Nie wyobrażałem sobie spotkania ze starymi znajomymi ze swojej szkoły, a co dopiero nauczania młodzieży w innej placówce, w zupełnie innej miejscowości na drugim końcu stanów. Sam jeszcze nazywałem się młodym, a tu przyszło mi zmierzyć się z moimi największymi obawami, jak i demonami. No, może to określenie nie za bardzo pasowało do księdza, ale, hm, jakby nie byłem księdzem, tylko klerykiem albo jeszcze dokładniej - chłopakiem, który poszedł w zapewniającym przyszłość kierunku. Kontakt ludzki był strasznie trudny, a ja nie należałem do najłatwiejszych towarzyszy. Kiedyś byłem duszą towarzystwa, każdy zapraszał mnie na imprezy albo czasem nawet sam organizowałem jakąś razem z... nią. Ale było minęło i teraz jestem tu, jako poważny kleryk, nauczyciel młodzieży.

Boże, boję się.

W końcu weszliśmy do budynku szkoły, ogromnego dwupiętrowego kolosa, który rozchodził się jeszcze po płaszczyźnie jakieś pięć korytarzy i innych zakamarków. Zgubiłem się już na samym wejściu i gdyby nie Thomas, ugrzązłbym wśród rozdartej młodzieży. Tak w sumie, gdybym ściągnął sutanne, wyglądałbym jak oni. Nie zauważyłem zbytniej różnicy wśród chłopaków a mną. Może miałem troszkę mocniejsze rysy twarzy, ale to chyba normalne, byłem starszy. Jednak zawsze przeszłoby, że nie przeszedłem którejś klasy. W końcu na pewno ktoś był tu taki niedouczony.

Nowe ZasadyWhere stories live. Discover now