#12

641 22 0
                                    


Charls

- Gadają o nas? - otwarłem szeroko oczy, nie dowierzając słowom Niny. - Jak to?

Sam nie wiedziałem, czy miałem się cieszyć, czy płakać. Uczniowie rozmawiają o mnie i Ninie, a w ogóle nie mają podstaw, żeby to robić. Nasze spotkania nie były towarzyskie, ale związane z kiermaszem. Co prawda chciałbym, żeby były te pierwsze, ale nie możemy. Nie mogę ja, bo jestem klerykiem i nie może Nina, bo pewnie nawet nie chce.

- Pokłóciłam się z Carlą o Ciebie - powiedziała Nina śmiertelnie poważnie. - Możesz się śmiać, nie zależy mi, ale wiedz, że to tylko gadanie. Jesteś księdzem i żadna z nas nie może do Ciebie startować - wycelowała we mnie wskazujący palec, który następnie przycisnęła do mojej klatki piersiowej, gdzieś w okolicy mostka. Wstrzymałem powietrze. - A szkoda, bo nie ma u nas w szkole więcej takich przystojniaków.

Odebrało mi mowę. Naprawdę, nie potrafiłem się odezwać. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogłem. Nie dałem też rady zatrzymać Niny, która odwróciła się na pięcie i bezceremonialnie wyszła na zewnątrz. Dopiero, kiedy drzwi trzasnęły, wydałem z siebie coś na pokrój jęku.

Jak to możliwe? "Jesteś księdzem i żadna z nas nie może do Ciebie startować, a szkoda, bo nie ma u nas w szkole więcej takich przystojniaków.". Boże, to było jak spełnienie marzeń tych niemożliwych do spełnienia. Same słowa, jakie wypowiedziała Nina, sprawiły, że zacząłem mieć nadzieję. Durną nadzieję, której nie powinienem mieć. Nie powinienem, bo jestem klerykiem, a za niedługo już księdzem. Kiedy nadejdzie pora święceń... nie będzie już odwrotu. Nie będę mógł już wzdychać, patrzeć, oglądać i mieć nadziei. Zostanie mi tylko smutne księżowskie życie.

*

Minęła kolejna godzina, a ja nadal siedziałem okrakiem na krześle, popijając zimną już herbatę. Wpatrywałem się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno siedziała Nina i chyba liczyłem na to, że ona tu wróci  żeby znów ze mną porozmawiać. Miałem nadzieję, jak głupi.

Kiedy zadzwonił mój telefon, podskoczyłem przestraszony i szybko odebrałem z myślą, że to może Nina.

- Halo?

- Cześć, Charlie. Co u Ciebie? - po drugiej stronie usłyszałem radosny głos dziadka. Zrezygnowany oparłem łokieć o oparcie krzesła, a dłonią podparłem brodę.

- A, cześć, dziadku - odparłem trochę leniwie.

- Charlie? Coś nie tak? - głos dziadka zmienił się na coraz bardziej zmartwiony. Nie chciałem mu przysparzać więcej zmartwień, w przeszłości już dość napsułem mu krwi.

- Nie, dziadku - posiliłem się o słaby uśmiech, miałem nadzieję, że starszy pan usłyszy to w moim głosie.

- Charls. Mów, co się dzieje - dziadek zaczął być stanowczy i nazwał mnie prawdziwym imieniem, to nie wróżyło dobrze.

Wywróciłem oczami.

- Myślisz, że popełniłem błąd idąc do seminarium? - postawiłem na szczerość. Kto jak kto, ale John Carlton potrafił wyczuć kłamstwo. - Może sam siebie oszukuję, że to dobry pomysł. Nie jestem dobrym człowiekiem, ty jesteś o stokroć świętszy, a nawet żony nie miałeś, tylko kobiety. Jak to dziadku jest?

- Mieć kobiety? - zaśmiał się starszy, ale wiedziałem, że tylko sobie zakpił. - Cóż, wiedziałem, że nadejdzie ta chwila. I tak cud, że wytrzymałeś całe dwa lata - na pewno uśmiechnął się pod nosem, ale następnie spoważniał. - Tęsknisz za nią?

W pierwszym od ruchu myślałem, że dziadek pyta o Ninę, ale kiedy zorientowałem się, że przecież nie wie o jej istnieniu, przypomniałem sobie o Layli. To o niej dziadek mówił. Ale czy za nią tęskniłem? Cóż, nie myślałem o tym w ten sposób. Przez dwa lata myślałem o niej, choć próbowałem zapomnieć, a przez ostatnie dwa miesiące porównywałem ją z Niną. Czy tęskniłem? Nie byłem pewien.

Nowe ZasadyWhere stories live. Discover now