#28

507 21 2
                                    


Nina

Otworzyłam drzwi do swojego domu, a następnie, po przekroczeniu progu, zamknęłam je. Rzuciłam plecak na dywan, który był rozłożony na podłodze w przedpokoju, po czym ściągnęłam kurtkę, buty i szalik. Odłożyłam je na swoje miejsce, zabrałam plecak i ruszyłam do kuchni. Po wejściu do pomieszczenia, klapnęłam na wolnym stołku i zajęłam się obieraniem mandarynki, która była w misce na stole. Po kolejnym nudnym, ale i jednocześnie męczącym dniu w szkole, miałam już wszystkiego dość. Chciałam teraz tylko odpocząć, zasnąć, ewentualnie dobrze zjeść. Tak, na przykład pierogi z mięsem. To nic, że był piątek, dla mnie ten dzień nie istniał, był jak zwykły dzień w tygodniu. Tak, chciałam pierogi z omastą i prażoną cebulką. Jedynie w takiej postaci potrafiłam ją zjeść, bo ogólnie to warzywo nie było, jak dla mnie, jadalne. Ale i tak musiałam, jak na razie, zadowolić się tylko mandarynką, przynajmniej dopóki mama nie wróci.

Zjadnąwszy słodki owoc, zebrałam wszystkie skórki i wrzuciłam je do odpowiedniego pojemnika w szafce pod zlewem. Umyłam ręce pod kranem, zabrałam plecak i skierowałam się na schody, aby iść już do swojego pokoju, bo, bądź co bądź, chciało mi się spać. O godzinie 15:30 w piątek powinnam być gotowa na wszystko, ale nie na sen i chwilę spokoju. Dokładniej - powinnam teraz być na spotkaniu z Charliem, ale jego nie było. Nie będzie prawdopodobnie go również w następny tydzień, bo w szkole już mamy rozpisane za niego zastępstwa. Cóż, widocznie zadzwonił, że jego pobyt w Dickson się przedłuży, ale już mnie nie raczył o tym powiadomić. Jeden głupi sms by wystarczył, ale nie, bo po co. To tylko ja, Nina Mils, naiwna idiotka, z którą przygotowuje zasrany kiermasz świąteczny i pewnie ma mnie serdecznie dość, ze względu na moje dziwactwa?! bo która koleżanka robi scenę zwykłemu koledze? No tylko ja.

- Jezu... - potknęłam się na pierwszym schodku, tak że musiałam się podeprzeć na dłoniach, aby nie glebnąć na twarz. Byłam chyba zbyt, hm, bez życia, aby prawidłowo wyjść na górę i nie zabić się po drodze.

- Wyrażaj się - zwrócił mi uwagę głos za mną, który pojawił się znikąd, a należał oczywiście do mojego ojca. Bo któż inny zwracałby mi uwagę na słowa, które nie powinny wyjść bez powodu z jakichkolwiek ust? Oh, wszyscy księża i Steve Mils. Tak, mój ojciec był bardzo przewrażliwiony pod względem nieprzestrzegania dekalogu i innych dla niego ważnych rzeczy.

Z drugiej strony... Kiedy on się tutaj w ogóle pojawił? Nawet drzwi nie trzasnęły.

- Cześć, tato - pominęłam jego uwagę, siadając na drugim schodzie. - Jak w pracy? - Mój ojciec pracował ustawowe osiem godzin w jakimś biurze na drugim końcu miasta i nawet całkiem dobrze zarabiał. Jego praca ograniczała się do podpisywania jakichś papierków, picia kawy i, ewentualnie, pójścia na konferencję z ważnymi ludźmi. Jeśli kiedykolwiek był zmęczony swoją pracą to na prawdę nie mam pojęcia czym. Nie robił tam praktycznie nic, zawsze był uśmiechnięty, a ludzie zazwyczaj go lubili, bo, mimo tych wywodów o Bogu, był całkiem fajnym kolegą. Podobno. Tak więc jedyne co to chyba oczy mogą go boleć od wpatrywania się w malutkie literki na kartkach papieru czy ekranie komputera.

- W porządku - odparł, udając się do kuchni, aby zanieść zakupy?!

- Gdzie jest mama? - zapytałam podejrzliwie, widząc, że coś jest nie tak. Tata i zakupy? To tylko w nagłych przypadkach.

- U dziadków - odparł jak gdyby nigdy nic, wyciągając z siatki produkty, coś a la starczy nam tego na miesiąc.

Uniosłam brwi. Dziadków? Tak normalnie, tato, o tym mówisz?

- Ta kobieta nie jest moja babcią - warknęłam, nie zważając na to, iż znowu urażę ojca. Złapałam za plecak i pędem ruszyłam do pokoju, tym razem nie potykając się już o żaden schód.

Nowe ZasadyWhere stories live. Discover now