#35

483 15 0
                                    

Koniecznie przeczytaj notkę na samym dole ⬇⬇⬇

Charls

Trzy lata temu zastanawiając się nad sensem swojego życia, mogłem śmiało stwierdzić, że mój los jest tylko w rękach pana Boga i rwiącej rzeki. Naprawdę. Na końcu naszego miasta, tuż przy granicy z innym miasteczkiem, biegnie rzeka, kiedyś mała, wąska, a od jakiegoś czasu dość rwąca i szeroka. Z biegiem lat koryto rzeki się powiększyło, a efekt cieplarniany sprawił, iż wody ciągle przybywało. Pochylając się wtedy nad tą wodą, postanowiłem, że albo skończę w lodowatej wodzie, albo weźmie mnie do siebie pan Bóg. Jak się okazało, skacząc z mostu, nie przemyślałem jednej rzeczy - że koryto jest płytkie. Z mojej próby samobójczej wyszłem poobijany i z zapaleniem płuc. Tak więc został tylko Bóg. A jako, że nie po drodze mi z nim było, to sam do niego poszedłem. I tak wylądowałem w seminarium. Uważałem, że to jedyne wyjście. Skoro Layla mnie nie chciała to może chociaż Bóg?

I tak jadąc teraz do mojego nowego życia, do celu mojej wędrówki, znów się zastanawiałem nad sensem tego wszystkiego. Czy Nina w Jackson była tym czego szukałem? Czy może seminarium Hemmingsa? A może Layla, która była w ciąży z moim przyjacielem, za którego za niedługo ma wyjść? To takie głupie... Moje wszystkie wybory były głupie...

Zerknąłem na Ninę, która siedziała na siedzeniu obok. Była zamyślona i wpatrywała się przez przednią szybę w drogę przed nami. Od naszego wyjazdu z Dickson nie odezwała się ani słowem. Tylko po wyjściu z domu pożegnała się z moim dziadkiem i zadzwoniła do Margret, że wracamy razem. Wymawiając moje imię, nie użyła zdrobnienia. Charls uznała za odpowiednie i w dodatku wypowiedziała je z takim chłodem, jakiego nie życzę nawet najgorszemu wrogowi. Coś było nie tak. Coś się działo. Musiałem wiedzieć co.

- Dlaczego milczysz?

Dopiero teraz brunetka odwróciła głowę w moją stronę. Spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem i znów odwróciła się w stronę przedniej szyby. Zdecydowanie coś było nie tak.

- Nie mam ochoty rozmawiać - odparła beznamiętnie.

I znów nastała cisza. Nie lubiłem, kiedy milczała z jakiegoś powodu. Czułem wtedy, że to z mojej winy, że znów coś nawaliłem. Tak jak Layla się ode mnie odsunęła, tak teraz Nina.

- Cholera, Nins, zrobiłem coś nie tak? - uderzyłem dłonią w koło kierownicy.

- Dlaczego tak mówisz? - znów na mnie spojrzała, lecz jej wzrok był już inny. Nie umiałem jednak go określić.

- Nie rozmawiasz ze mną, unikasz mnie, nasza poranna rozmowa była dziwna, a teraz milczysz. Powiesz mi, co Cię trapi? - dotknąłem prawą dłonią jej ręki, a ona drgnęła.

- Po prostu wracajmy już, ok?

- Jak chcesz - wziąłem z powrotem rękę, dodałem jeszcze więcej gazu i zmieniłem bieg na wyższy.

Będziemy jeszcze szybciej jak tak bardzo jej się spieszy.

*

Po niecałej godzinie byliśmy już w Jackson. Do samego końca Nina nie odezwała się już ani słowem, a wysiadając dwie ulice od swojego domu, nie powiedziała nawet "cześć". Byłem załamany.

Po jakichś pięciu minutach byłem już pod plebanią. Zaparkowałem na swoim miejscu, wyciągnąłem z bagażnika tobołki, które dziadek dał dla moich znajomych tutaj (czytaj: proboszcza i Thomasa) i ruszyłem ku drzwiom. Jednak kiedy byłem już na pierwszym schodku, drzwi się otwarły i wybiegł z nich sam Thomas. Rozpoztarł ręce w geście powitania i przejęcia ode mnie pakunków jak dobry kolega. Pewnie proboszcz patrzył przez okno i chciał pokazać, jaki on super jest.

Nowe ZasadyWhere stories live. Discover now