Alex oparł się o oparcie krzesła, pokazując tym, że zakończył już swoją wypowiedź. Charls wyglądał na skupionego, jakby myślał nad odpowiedzią. Usiadł na blacie pierwszej ławki ze środkowego rzędu, oparł łokcie na kolanach i pochylił się w naszą stronę.

- Mężczyzna też szuka takich rzeczy - odezwał się wreszcie, a na sali zapanowała cisza. Każdy spojrzał na Charlsa, ciekawy co powie. - A nawet częściej. Nie oszukujmy się. Każdy ma swoje potrzeby i takie rzeczy są czymś normalnym. Nie mówię, że Kościół na to pozwala, bo faktycznie jest to jakiegoś rodzaju grzech, ale tak na dobrą sprawę to nawet księża się zaspokajają.

Jeśli do tej pory ktoś nie uważał to teraz siedział z ustami otwartymi na największą szerokość. Charls powiedział coś, czego żaden ksiądz nigdy w życiu nie powiedziałby do młodzieży, zresztą żaden się nawet nie przyzna nikomu na głos, że się zaspokaja. To wbrew zasadom, jakimś regułom, czy czemukolwiek. Przecież ksiądz ma jakieś prawa i zasady, prawda?

- Co Ty tu, do cholery, robisz w tej sutannie? - zapytał prosto z mostu Casper, miał założone ręce na piersi i zmarszczone czoło, czym pokazał, że jest mocno oburzony i chce jasnej odpowiedzi, a nie jakiegoś owijania w bawełnę. Jeśli jednak dobrze odebrałam zagranie Charlsa, wiedziałam, że odpowie prawdę.

- Jestem dziś w marynarce - odparł jednak Charls spokojnie i z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Co to w ogóle za zagrywka z jego strony? Kiepskie poczucie humoru, jak na ten moment. Zawiódł mnie tym. Myślałam, że jest mądrzejszy, a tymczasem... on przedstawia się w jak najgorszym świetle. Jeszcze ta dziwna sytuacja na stołówce. Nawet nie zamieniliśmy słowa, wystarczył tylko jego wzrok, skupiony, mroczny, pełen tajemnic. Jednak mimo tej dziwnej aury, jaką wokół siebie roztaczał, sprawiał, że czerwieniłam się i peszyłam. Ja, odważna i drwiąca z duchowieństwa, kuliłam się pod wzrokiem Charlsa.

- Ale żeś jest śmieszny, ha ha - zironizował Logan, który do tej pory bacznie się przyglądał.

- Za dużo byście chcieli od razu wiedzieć. Mamy cały rok na poznanie się - skwitował Charls, równo z dzwonkiem. Wstał ze stolika, spakował swoje rzeczy i wyszedł na korytarz. Większość z nas siedziała jak oniemiała, Logan pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem, po czym zarzucił plecak na jedno ramię i wyszedł. Podobnie zrobiła reszta, włącznie z Alexem. Ja na samym końcu, razem z Margret, wstałam od swojej ławki. Równo wyszłyśmy z klasy i kiedy miałyśmy skręcić w prawo, ona, jak gdyby nigdy nic, zatrzymała się przy Charlsie. Wpadłam na nią i grzecznie przeprosiłam, jednak cisnęły mi się na usta bardziej soczyste słowa, aniżeli "sorka".

- Polubiłam Cię - usłyszałam za sobą głos Margret i mało co, a przywaliłabym w kolejną osobę. Powoli odwróciłam się na pięcie, aby upewnić się, do kogo skierowane były te słowa. Jednak nie potrzebowałam potwierdzenia, bo i tak było to wiadome. Margaret sliniła się do mojego Charlsa i miała czelność robić to na moich oczach, jak i całej szkoły. Dobra, o moich zapędach nie miała pojęcia, ale nauczyciele i uczniowie powinni ją obchodzić. W końcu od tego zależała przyszłość Charlsa w tej szkole.

- To co ustalamy w klasie, zostaje w klasie, ok? - usłyszałam odpowiedź Charlsa, który ściszył głos prawie do minimum, rozejrzał się po korytarzu, czy aby ktoś nie usłyszał Margret, trafiając wzrokiem również na mnie, kiedy bacznie przyglądałam się całej tej sytuacji. Kiwnął na mnie głową, żebym podeszła, ale ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem, po czym odwróciłam się na pięcie i zbiegłam po schodach w dół.

*


- Mamo, jesteś? - krzyknęłam po wejściu do przedpokoju. Drzwi były otwarte, ale ze środka nie dobiegał żaden odgłos, więc to było dość dziwne. W tym domu zawsze szło radio albo odkurzacz, albo pralka, albo cośkolwiek. Mama nienawidziła ciszy, zawsze coś musiało brzęczeć, za to tata ją ubóstwiał. Twierdził, że tylko tak może pomyśleć, przeanalizować dzień, zapisać w głowie jakieś ważne punkty. A tymczasem tutaj była cisza. Ojca na pewno nie było, a mama... na pewno nie była u dziadków. Dlatego coś musiało się stać i raczej nie było to nic przyjemnego. Już chwytałam za parasol ze stojaka, kiedy...

- Nina - z salonu wyłoniła się mama z szerokim uśmiechem na twarzy. Rozpostarła swoje ramiona, którymi następnie mnie oplotła i lekko pokiwała. Nie powiem, było to miłe i... niespotykane, ale nie pasujące do sytuacji. Coś tu nie grało. - Bądź miła - wyszeptała rodzicielka wprost do mojego ucha, czym zaskoczyła mnie. Wiedziałam, że coś się świeciło, ale nie wiedziałam, że akurat to.

Otóż, w salonie na sofie siedziała babcia, a obok, na wózku inwalidzkim, jej mąż. Wyglądali na szczęśliwych z racji odwiedzin w naszym domu, ale to ja byłam nieszczęśliwa. Kiedy oni się uśmiechali i podziwiali wspólne zdjęcia, moje i rodziców, ja miałam ochotę wykrzyczeć im w twarz, jak bardzo ich nienawidzę. Chciałam pokazać, gdzie ich miejsce, żeby więcej tu nie przychodzili i żeby zniknęli z mojego życia. Chciałam, żeby zwrócili mi moich prawdziwych Dziadków.

Odwróciłam się i wybiegłam, czym prędzej na górę do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, bagatelizując wołanie matki. Rzuciłam się na łóżko, przytulając się do jakiejś poduszki i najzwyczajniej w świecie się rozbeczałam.

Nowe ZasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz