Bardzo mi miło *C*

2K 202 4
                                    

- Oddychaj. - Lauren próbowała mnie uspokoić, ale niezbyt jej to szło.

- Łatwo ci mówić.

- To jest łatwe, Camz. Nabierasz powietrza do płuc, a potem wypuszczasz i tak ciągle. - zaśmiała się cicho. - To tylko obiad.

- To aż obiad. I to w dodatku z połową twojej rodziny. - znowu zaczęłam panikować. - W ogóle, to kim ja jestem, żeby tam być? Twoją byłą niedoszłą przyszłą dziewczyną?

- To ostatnie przekonuje mnie najbardziej. - poruszyła znacząco brwiami. - Posłuchaj, nie musisz nadawać sobie żadnego tytułu. Idziesz tam, ponieważ jesteś dla mnie bardzo ważna i chcą cię poznać. Jasne?

- Yhm. - mruknęłam, ostatni raz przeglądając się w lustrze.

- Ślicznie wyglądasz. - stanęła za mną i oparła podbródek na moim ramieniu.

- Bierzesz jakieś prochy na tę twoją pewność siebie? - brzmiałam jak desperatka.

- Ty mi wystarczasz, abym czuła się wartościowa. - pocałowała mnie w policzek i szybko odsunęła, jakby bała się, że będę zła.

Wręcz przeciwnie. Bardzo polubiłam jej bliskość. W końcu śpimy w jednym łóżku. Ciężko o przestrzeń osobistą, kiedy Lauren łasi się podczas snu jak rasowy kociak.

- Chodź tu. - wystawiłam do niej ręce. - Przytul mnie, bo zwariuję jeszcze przed wyjściem.

Dziewczyna od razu zamknęła mnie w swoich ramionach, a ja bezkarnie wtuliłam twarz w zagłębienie jej szyi, tak aby nie rozmazać makijażu. Kilka razy zaciągnęłam się słodkim, a zarazem pobudzającym zmysły zapachem jej perfum i byłam gotowa na podbój rodzinki Jauregui.

- Zapomniałaś o naszym przystojniaku. - stwierdziła, gdy już chciałam wyjść z mieszkania. - Przecież nie możemy go zostawić.

- Zabrać go też nie możemy.

- Owszem, możemy. - uśmiechnęła się uroczo i sięgnęła po smycz. - Chodź Koleś. - zawołała szczeniaka, który od razu do niej przyczłapał.

Zapięła karabinek o jego obrożę i oznajmiła, że teraz możemy iść.

Wyszłyśmy z mieszkania i udałyśmy się do windy. Zamek zatrzaskowy to genialny wynalazek. No, chyba że nie masz przy sobie kluczy. Wtedy to przekleństwo. Chwilę później byłyśmy już na dole.

- Witam panienki. - jak zwykle przywitał się starszy portier.

- Dzień dobry. - skinęłam głową z uśmiechem.

- Ktoś o panienkę pytał. - zwrócił się do Lauren, lekko się krzywiąc.

- Kto? - zdziwiła się dziewczyna.

- Vives.

- Tylko kurwa nie ona.

- Kto to? - zapytałam bez namysłu.

- Moja klientka, poznałaś ją. - wyjaśniła, niezadowolona faktem, że owa dziewczyna wykazuje zainteresowanie jej osobą. - Nie ma mnie dla niej. Nie istnieję. Nie mieszkam tutaj.

- Obawiam się, że będzie panienka na nią skazana. Wynajęła apartament na dwa miesiące.

- Spokojnie, Lo. - złapałam ją za rękę, widząc, że zaraz eksploduje.

- Jedziemy? - w momencie się opanowała i uśmiechnęła.

- Jedziemy.

Wyszłyśmy z budynku i skierowałyśmy do samochodu dziewczyny. Jeszcze nie miałam okazji przejechać się jej drugim cudeńkiem. Odkąd odebrała mnie ze szpitala, korzysta tylko z Mercedesa. Nie, żebym narzekała. Ten wózek jest zajebisty.

- Tak właściwie, to gdzie twoja Corvetta? - zapytałam z czystej ciekawości.

- W garażu. - odparła, otwierając tylne drzwi, aby usadowić psa na siedzeniu.

- Dlaczego nim nie jeździsz?

- Ponieważ nigdy nie mam pewności, czy będziesz chciała jechać z przodu. - odpowiedziała spokojnie. - A jeżdżąc tym autem, masz wybór.

- Jesteś pieprzonym ideałem. - zaśmiałam się cicho i wsiadłam do samochodu.

Lauren jak zwykle grzecznie stosowała się do wszystkich przepisów drogowych. Nie przekraczała dozwolonej prędkości i nawet nie przeklinała pod nosem, jak ktoś zajechał jej drogę, albo chamsko wyminął. Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do sklepu po butelkę dobrego alkoholu. Brunetka nawet nie zwróciła uwagi na cenę. Wytłumaczyła mi, że pieniądze nie mają dla niej dużego znaczenia. Lubi świadomość, że stać ją na wiele i to bardzo ułatwia życie, ale są rzeczy ważniejsze. Jej rodzice nigdy nie sponsorowali jej zachcianek i sama musiała sobie na nie zapracować, dlatego docenia wartość pieniądza, ale również go nie szczędzi. Korzysta z tego, co ma i nie żałuje żadnego wydanego centa. Przyznała mi się również, że wspiera różne organizacje charytatywne, w tym dom dziecka, w którym wychowała się Dinah. Lauren, to naprawdę świetna, inteligentna i piękna dziewczyna o bardzo dobrym sercu i złych nawykach językowych.

- Jest coś, co powinnam wiedzieć, żeby nie zaliczyć jakiejś wpadki? - zapytałam, gdy zbliżałyśmy się do jej rodzinnego domu.

- Moja mama nienawidzi, gdy zwraca się do niej na 'pani'. Ojciec kibicuje Miami Heat, więc nie wspominaj o innych drużynach NBA. To chyba tyle.

- Okej.

Nim się obejrzałam, Lauren zaparkowała na posesji uroczego domku. Obok stało już kilka samochodów, więc trochę się przeraziłam. Nie wiedziałam, ile osób mam się spodziewać. Byłam jeszcze bardziej zdenerwowana niż przed wyjazdem.

- Lauren! - usłyszałam za plecami przyjemny męski głos. - O kurwa! Jaki słodziak! - zawołał uradowany na widok pieska.

- Cześć, tato. - uśmiechnęła się, a po chwili przytuliła do dosyć postawnego mężczyzny.

- Camila, tak? - zwrócił się do mnie z uśmiechem.

- Miło mi pana poznać. - wystawiłam rękę w jego kierunku, jednak on postąpił podobnie jak Dinah, kiedy ją poznałam.

Zignorował dłoń i mnie również przytulił.

- Matka znowu zaczęła temat Taylor. - skrzywił się lekko. - Marudzi, że jej dzisiaj nie ma.

- Mam wyrzuty sumienia. - odezwałam się cicho. - To ja ją zwiozłam.

- Nie przejmuj się, dziecko. - uśmiechnął się łagodnie. - Dobrze, że pojechała. Nie musi tego słuchać. - zaśmiał się i zaprosił nas do środka.

Lauren spuściła szczeniaka ze smyczy, aby mógł swobodnie przemieszczać się po domu.

- Jest i ona! - zawołała uradowana kobieta, na widok Lern. - Jak się miewa moja chrześnica? - ucałowała ją w oba policzki.

- Dobrze ciociu. - próbowała wyswobodzić z jej uścisku. - Wszystkiego najlepszego. - wręczyła jej papierową ozdobną torebkę z butelką alkoholu. - Ode mnie i Camili. - dodała, wskazując na mnie z uśmiechem.

- Jaka ona śliczna! - nie kryła zachwytu. - Pokaż no się, dziecko. - podeszła do mnie. - Słodziutka jesteś.

- Dziękuję. - wyglądałam jak burak. Cała krew odpłynęła mi do twarzy. - Wszystkiego najlepszego.

- Mila! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam młodszego brata Lauren, którego zdążyłam niedawno poznać. - Będę miał z kim rozmawiać. - zaśmiał się i przytulił mnie na przywitanie.

- Nie brak tu towarzyszy do rozmowy. - skomentowałam z rozbawieniem.

- Jeśli nie interesujesz się polityka, nawet nie warto się odzywać. - wyjaśnił i ignorując siostrę, poprowadził mnie w głąb domu.

- A któż to taki? - odezwał się mężczyzna w podeszłym wieku, siedzący przy pięknie zastawionym stole.

- Camila. - uśmiechnęłam się, wystawiając ku niemu rękę.

- Bardzo mi miło. - odwzajemnił gest i uścisnął moją dłoń. - Jestem dziadkiem tego kawalera, a ty zapewne jesteś jego dziewczyną?

- Nie, dziadku. Camila jest dziewczyną Lauren. - wyjaśnił chłopak.

Chciałam zaprzeczyć, ale starszy pan był wyraźnie zachwycony. Stwierdziłam, że nie warto tego prostować.

- Już mnie obgadujecie? - przy moim boku pojawiła się brunetka.

Odruchowo objęłam ją w talii. To już prawie przyzwyczajenie. Ona natomiast ułożyła rękę na moich barkach, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.

Chwilę później poznałam również mamę dziewczyny i kilku innych krewnych. Po chwili rozmowy zasiedliśmy do wielkiego stołu. Siedziałam pomiędzy Lern, a Chrisem. Myślałam, że będzie gorzej, ale lepiej nie zapeszać. To dopiero początek mojej wizyty wśród jej krewnych.

Przez prawie godzinę siedziałam cicho, wsłuchując się w przeróżne rodzinne historie. Niektóre rozbawiły mnie prawie do łez, jednak musiałam się powstrzymać, aby nie rozmazać tuszu. Po pysznym obiedzie mama Lauren podała deser oraz zaproponowała wszystkim wina. Obie odmówiłyśmy, jednak z różnych powodów. Lauren jest kierowcą, więc to zrozumiałe. Ja natomiast chciałam pozostać przy niczym nieotumanionym umyśle.

- Camila. - odezwała się jubilatka. - Jak się poznałyście? - tego pytania obawiałam się najbardziej.

REMIND ME | CAMREN |Where stories live. Discover now