Zdecydowanie za dużo krwi

1.2K 97 7
                                    

— Dzień dobry — odzywam się nadzwyczaj wesoło, wchodząc do środka kliniki. Deaton kiwa do mnie głową wstawiając psa do klatki. Uśmiecham się i siadam na krześle obok wysokiego stołu. Facet wychodzi na chwilę do innego pomieszczenia i wraca bez psa. Staje niedaleko mnie i zerka z ciekawością. — Ma pan czas?

— Pewnie — mówi miło, siadając. Uwielbiam tego człowieka. Z niego to taka przenośna, starożytna encyklopedia. — Co się dzieje?

— Potrzebuję pomocy, ale nie od weterynarza — zaczynam, a jego wyraz twarzy ulega zmianie. — Właśnie. Słyszał pan kiedyś o Feniksach?

— Słyszeć słyszałem, ale nigdy jednego nie widziałem — odpowiada, zaciekawiony, gdy ja rozkładam przed sobą ręce. Mężczyzna unosi brwi wysoko do góry.

— Feniks we własnej osobie — przedstawiam się teatralnie, a potrząsa głową. — Dlatego potrzebuję pomocy. Nie mam pojęcia o sobie, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

— Teraz to w sumie całkiem oczywiste, gdy spłonęłaś i powróciłaś — zaczyna główkować, przeszukując jakieś szuflady. — Powiedz mi, co zaobserwowałaś.

— Oczy mi świecą na czerwono, każdy mnie myli z Alfą. Czuję gorąco w całym ciele, czasem płonę. Podczas pełni się przemieniam, a potem umieram. To wszystko, co wiem — wyliczam wszystko po kolei. — No i oczywiście mam wyostrzone zmysły, ale to standard.

— Pewnie słyszałaś o tak zwanych mieszankach — zagaduje, otwierając jakieś pudełeczka. Kiwam głową. — Jesteś pół Feniksem, pół Wilkołakiem. Zaraz to jeszcze sprawdzimy.

Deaton przystawia do mnie małe pudełko, a ja zaczynam się niekontrolowanie przemieniać. Odsuwam się od tego, starając się opanować. Ten zapach doprowadza mnie do szału. Ryczę cicho, a facet zakrywa to wieczkiem.

— Co to za cholerstwo? — pytam ze złością, a on przygląda się moim oczom. Oddycham niespokojnie.

— Wilcze ziele — odrzeka i chowa rzeczy do szuflady. Zaczynam powracać do ludzkiej formy. — Twoje oczy są płomienne, ale łatwe do pomylenia z Alfą, to fakt.

— Dobra, co więcej? — pytam, niespokojna. Deaton przez chwilkę się nie odzywa, co mnie martwi. On jest moim jedynym kołem ratunku.

— Naprawdę wiem niewiele, bo Feniksy uznawane są za nieistniejące. Informacje o nich są pewnie jedynie zapisane w starych księgach, do których nie mam dostępu — wyjaśnia, a ja przecieram twarz dłońmi. Jak tak dalej pójdzie, to chyba padnę. — Pamiętasz może, jak Derek cię przemieniał?

— Wszystko co do jednego ugryzienia i draśnięcia — odpowiadam martwo, aż się sama siebie boję. — Najgorsze było przecięcie klatki piersiowej w miejscu serca.

— To pewnie też ma jakiś wpływ na bycie Feniksem — stwierdza, opierając się łokciami o stół. — Przypominam sobie, że Feniksy są oznaką nowego życia, odrodzenia. Mogą żyć do kilku tysięcy lat. Mogą przenosić niezwykle ciężkie ciężary.

To by wyjaśniało wyważenie metalowych drzwi w skarbcu. Tia.

— To i tak niewiele. Potrzebuję więcej.

— Na tą chwilę możesz jedynie trenować z Derekiem — oznajmia, a ja wywracam oczami, po czym kładę głowę na blat. — Coś nie tak?

— Tak trochę go nienawidzę — uznaję niechętnie, podnosząc się powoli. Wzdycham ciężko. — Musi to być on? Nie mogę na przykład trenować samokontroli ze Scottem?

— Scott nie jest Alfą. Z Derekiem będzie o wiele łatwiej i szybciej — przypomina mi Deaton, a ja jęczę z zirytowania. Wstaję z krzesła i zabieram swój plecak.

welcome to beacon hills ☾ teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz