Nasze rodzinne miasto jest w ciemnościach

1.3K 93 24
                                    

Muszę wstać. Staram się, ale to pogarsza wszystko. Złamane kości dają o sobie znać, a wszystkie ugryzienia pogłębiają się jeszcze bardziej. Zaczynam czuć połamane żebra. Opadam ciężko na podłogę, kaszląc głośno. Przechylam się z bólem na bok, aby wykrztusić kolejną porcję ciemnoczerwonej krwi na deski. Tworzy się wokół mnie bardzo duża kałuża. W ustach panuje mi nieprzyjemny, metaliczny posmak.

- Scott - mamroczę z mocną chrypką, pociągając nosem. - Felix, Stiles. Ktokolwiek.

Mój wzrok się wyostrza, kiedy widzę coś poruszającego się w domku. Przez ułamek sekundy się cieszę, ale potem narasta mój strach, gdy okazuje się, że to Kanima. Na jej widok podsuwam się bardziej do ściany, jęcząc głośno. Modlę się tylko o to, aby sobie w cholerę poszła. I tak czuję się, jakbym umierała.

Jaszczurka przygląda mi się z chorą ciekawością, wystawiając swój długi ogon do boku, a moim oczom nie umyka przedmiot, który właśnie trzyma. Metalowa zapalniczka lekko połyskuje, ale to płomień zwraca na siebie uwagę. Ze strachu spinam wszystkie mięśnie, płacząc ponownie, bo na nic innego mnie nie stać.

- Jackson - dyszę niewyraźnie, ale on się dalej do mnie zbliża. - Błagam cię. Nie musisz tego robić.

Wtedy zapalniczka upada na podłogę, która w mgnieniu oka zajmuje się ogniem. Mamroczę coś pod nosem, szurając się niezdarnie po drewnie, aby uciec od zagrożenia. Niestety, zaczynam czuć ciepło również pod sobą. Podejrzewam, że drzewo pali się również od dołu. Przesuwam się jeszcze bardziej do kąta, co sprawia, że znowu jęczę z ogromnego bólu. Wszyscy krzyczą na zewnątrz. Nie wiem, co dokładnie, ale coś z pewnością.

Bardziej przejmuję się teraz ogniem, który dotyka niemal moich butów.

W agonii podkulam poranione nogi do siebie, trzęsąc się z przerażenia. Ogień wzrasta, kiedy słyszę cichy syk Kanimy. Widocznie chce dopilnować, że się stąd nie wydostanę. Czeka tylko, aż ściana płomieni się podniesie i wyskakuje przez okno. Wypluwam krew z ust obok siebie, kaszląc przeraźliwie. Swąd unoszącego się dymu zaczyna mnie przytłaczać i mieszać mi w głowie. To wszystko przyprawia mnie o jeszcze więcej potu i nieustanny płacz.

Krzyczę, gdy ogień w końcu dosięga moich nóg. Staram się bardziej przywrzeć do ściany, ale bardziej się nie da. Palce u stóp dosłownie mi się podpalają, a ja szamoczę się w nieopanowanym okrzyku. Wszystkie myśli mnie wykańczają. Nie wydostanę się stąd. Nie jestem w stanie. Jestem za słaba.

Z każdą sekundą zaczynam czuć coraz mniej. Płomienie pożerają moje stopy, potem dochodzą do kolan. Rozdzieram sobie gardło do maksimum. W obłędzie patrzę na żarzące się kończyny, a potem na płonące dłonie. Czuję tylko ból i gorąc. Widzę tylko ogień. Wszędzie ogień. Końcówki włosów się podpalają. Dosłownie oszalałam. Znikam.

Moje krzyki ustają, bo nic mnie już nie boli. Wszystko znika. Już chwila. Jeszcze trochę.

Trzy.

Dwa.

Jeden.

Wszystko spłonęło.

Idę chodnikiem, spoglądając na swój ubiór. Mam na sobie zwyczajne ciuchy, nic specjalnego. Okolica wygląda znajomo, ale bardziej świeżo. Kolory są stonowane, lekko mgliste. Drzewa wyglądają pięknie. Patrzę w prawo, a tam dostrzegam mój dom.

- Tata? - wyrywa mi się z ust.

Facet o brązowych włosach odkręca się w moją stronę z ogromnym uśmiechem. Stoi na tarasie, machając do mnie radośnie. Bez namysłu podbiegam na schody, a potem wpadam w ramiona ojca. Wydaje mi się to wszystko takie inne, dziwne.

welcome to beacon hills ☾ teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz