6. W końcu

151 21 6
                                    


SCARLETT

To była moja okazja. Miałam szansę uciec. Musiałam tylko pokonać własny strach...

Koń wyczuł moment, w którym Pan opuścił kryjówkę. Uniósł głowę wysoko, a potem opuścił ją do ziemi. Poczułam jak napływa we mnie nadzieja. Musiałam tylko pozbyć się tego konia.

Miałam sporo czasu na myślenie. Odkąd Pan wyszedł tylko z mojego pokoju zastanawiałam się jak pozbyć się konia. Moim pierwotnym pomysłem było uśpienie go, ale szybko zrezygnowałam. Był stworzony z tej samej materii co Pan, więc podejrzewałam że nie dało się tego zrobić. Zaczęłam więc analizować jego słowa.

Mówił, że stworzenie żyje dzięki mojemu strachowi. Im bardziej się go bałam, tym bardziej koń rósł. Więc co by było gdybym przestała się go bać? Gdybym nagle postanowiła go zdominować? Postanowiłam spróbować.

Tylko że pozbycie strachu okazało się gorsze niż sądziłam. Powtarzałam sobie, że robię to dla brata. Że ucieknę i go odnajdę. Ale w głębi mnie nadal czułam się przerażona. I nie potrafiłam się tego pozbyć.

Jakiś czas później wstałam z łóżka. Zdjęłam paskudną czarną koszulkę i założyłam biały sweter. Pan czasami obdarowywał mnie białymi ubraniami. Twierdził, że wyglądam w nich ładnie i gdyby nie uroda zdechłabym jak pies. Miałam dość czarnego, który otaczał mnie ze wszystkich stron, więc te jasne ciuchy były dla mnie bardzo ważne.

Odetchnęłam. Koń był przed moim pokojem. Stał tam i pilnował drzwi, a ja musiałam je otworzyć.

-Rusz się i je otwórz.- szepnęłam do siebie zaciskając pięści. Moje głupie ciało nie chciało się ruszyć. Zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze w celu uspokojenia. Wtedy, przez ułamek sekundy ujrzałam srebrną tarczę. Nie miałam pojęcia co to było wiec otworzyłam czy gwałtownie. Cokolwiek mnie nawiedziło poczułam w sobie siłę.

-Dasz radę. Idź- powiedziałam znów i ruszyłam do drzwi. Ledwie je pociągnęłam, a koń już był przede mną. Zarżał groźnie, a ja już miałam zrezygnować, kiedy przypomniałam sobie, że muszę być odważna. Muszę go pokonać.

-Jesteś moim strachem. Jestem twoją panią. Pokłoń się, stworze!- powiedziałam głośno. Byłam zaskoczona, jak władczo brzmi mój głos. Domyśliłam się, że geny Pana dają o sobie znać.

Koń spojrzał na mnie niepewnie, a potem prychnął- zupełnie tak, jakby śmieszyło go moje zachowanie. Zdenerwowało mnie to. Zawsze byłam drażliwa, ale ten koń był tylko stworzeniem. Nie mógł śmiać się ze mnie. Byłam od niego mądrzejsza!

-Posłuchaj mnie, ty mały idioto- zbliżyłam się do niego wytykając palcem.- Jeżeli jeszcze raz mi się sprzeciwisz poskarżę się Panu. A uwierz, on potrafi być brutalny. Kazał ci mnie pilnować, ale to dzięki mnie istniejesz. Wystarczy jedno słowo, a znikniesz z powierzchni ziemi. A teraz pozwolisz mi stąd odejść, albo nie przeżyjesz kolejnego dnia.

Wydawało mi się, że zrozumiał. Ale wtedy popchnął mnie z powrotem do pokoju. Chciał zamknąć drzwi, ale mu się nie dałam. Popchnęłam je z całej siły i zaczęłam biec ile miałam sił w nogach. Słyszałam za sobą rżenie konia, ale myślałam tylko o jedynym- żeby uciec stamtąd jak najszybciej.

Nie przewidziałam jednego. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie jest wyjście. Nie wiedziałam, że znajdowało się tam tyle kryjówek i pokoi. Byłam kompletnie zdezorientowana, szczególnie, że było ciemno. Słyszałam za sobą wściekłe rżenie, a siły w nogach powoli ustępowały. Zaczęłam panikować. Nie chciałam wiedzieć co zrobi mi stworzenie, kiedy mnie dopadnie.

Skręciłam w prawo, a potem w lewo i usłyszałam drugie rżenie dobiegające z naprzeciwka. Spanikowałam jeszcze bardziej. Przed jednym może cudem zdołałabym uciec, ale dwa? Byłam zgubiona.

Znów skręciłam w lewo i poczułam że wpadam na czyjeś ciało. Ciepłe, ludzkie ciało. W tamtym momencie byłam już przerażona. Nie miałam pojęcia, że są tu inni ludzie. Pan trzymał tu też inne dzieci? Zupełnie tak jak mnie? Jedynym człowiekiem oprócz mnie był mój brat, ale Pan zabrał go ode mnie. Nie mogło go tam być. Prawda?

Człowiek zamknął mi usta dłonią i przycisnął swoje ciało do mojego. Odzyskując resztki zdrowego rozsądku postanowiłam ocenić mojego napastnika. Był mężczyzną, to na pewno. Był o mnie większy o głowę, jego broda dotykała mojego czoła. Miał duże dłonie i niespokojny oddech. Wyczułam też jego szybko bijące serce. Pomyślałabym, że uciekał, ale dlaczego wtedy trzymałby dłoń na moich ustach i mocno przyciskał mnie do ściany?

Po chwili zobaczyłam i usłyszałam odpowiedzi na moje pytania. Zobaczyłam dwie pary rozognionych, wściekłych oczu i usłyszałam rżenie. Przestałam oddychać starając się uspokoić moje rozszalałe serce. Biło tak głośno że bałam się, że je usłyszą. Kryliśmy się w cieniu i dopiero wtedy zrozumiałam dlaczego mężczyzna przyciska mnie do ściany tak mocno. Miałam na sobie biały sweter. Moje kolejne niedopatrzenie ucieczki. Koń zauważyłby go i pewnie widział przez cały czas kiedy uciekałam.

"Brawo Scarlett, jesteś mistrzynią w uciekaniu. Chcesz kopa w dupę teraz czy po tej całej zabawie?"-pomyślałam i miałam ochotę udusić się za mój idiotyzm. Ale wtedy mężczyzna odsunął się ode mnie i pociągnął w odwrotną stronę niż poszły stworzenia. Wepchnął mnie do jakiegoś oświetlonego pokoju. Usłyszałam zamykanie drzwi. Musiałam przymknąć oczy bo nagła zmiana światło odrobinę mnie oświetliła. Ale kiedy odzyskałam już ostrość widzenia zobaczyłam mojego wybawcę. Nie miałam pojęcia kim był, ale martwiłam się, że to kolejny sługus Pana. Może i uratował mnie przed końmi, ale mógł być o wiele bardziej brutalny niż one. Wydawał się być młody, a ja zastanawiałam się kim mógł być, kiedy on w końcu się odezwał.

-Scarlett- powiedział głosem tak delikatnym przepełnionym ulgą, że zmiękły mi kolana.- W końcu.

Fake Siblings ✔Where stories live. Discover now