59.

1K 104 20
                                    

Ernan wbił spojrzenie w kilku mężczyzn, patrolujących ścieżkę do wioski. Wojownicy mieli na sobie ubrania ze skór ich ofiar, a jako ozdoby nosili ich kości.  Jeden z nich zrobił sobie maskę z ludzkiej czaszki. Ściskali dzidy w swoich dużych dłoniach. Cały czas czujnie się rozglądali, co nie przeszkadzało im w rozmowach.
Morven uważnie słuchał co mówią i starał się zrozumieć choć część ich pogawędki. Niestety... Używali nieznanego mu języka.
Oderwał wzrok od wojowników i rozejrzał się za nauczycielem.
Lucien siedział skryty w koronie gęstego drzewa, tuż nad głowami kanibali.
Ernana przeszedł dreszcz, gdy coś przesunęło się po jego karku. Oczywiście Harir nie mógł sobie darować opowieści o wielkich, jadowitych pająkach.
Morven ostrożnie zerknął na ramię. Odetchnął z ulgą, widząc, że to tylko wąż, w dodatku młody dusiciel, więc nie musiał się obawiać ukąszenia.
Ściągnął gada z siebie i odłożył go na ziemię. Łypnął na ludzi Ugarto. Wziął głęboki wdech, by się uspokoić. Powoli, na ugiętych nogach zaczął się przedzierać przez zarośla. Po chwili musiał opuścić kryjówkę, by pokonać stary mostek, zawieszony nad bajorem, w którym pływały aligatory. Kładka nie wyglądała na stabilną.
- Na co czekasz, młody? - Lucien stanął obok Ernana.
- Myślę, staruszku - odparł, rozglądając się - Próbuję znaleźć jakieś przejście. 
- Przecież masz prostą drogę przed sobą. 
- Parę desek, zawieszonych na starej linie? Podziękuję...
- Czas ucieka.
- Jak chcesz, to idź przez mostek - Morven wzruszył ramionami, ruszając w stronę grubego drzewa,  które mocno przechyliło się w stronę przepaści - Do zobaczenia po drugiej stronie.
Harir przewrócił oczami, po czym ostrożnie nastąpił na pierwszą deskę. Powoli pokonywał most. Niespodziewanie, w połowie drogi stracił oparcie pod stopami. Runąłby prosto do paszcz wygłodniałych aligatorów, gdyby nie udało mu się chwycić starej liny.
- Mówiłem, żeby nie iść mostem - usłyszał śmiech Ernana.
Morven wbiegł na wielki pień.  Wykorzystując rozbieg, odbił się od drzewa i doskoczył do plątaniny lian. Rozbujał się na pnączach i zeskoczył z nich na stabilny grunt. Lądując, zrobił szybki przewrót, po czym wyprostował się.
- Pomóc? - spytał, otrzepując płaszcz  z kurzu.
- Sam dam sobie radę - mruknął Lucien, podciągając się.
Ernan przysiadł sobie wygodnie i zaczął obserwować, jak Harir stara się wspiąć z powrotem na kładkę.
Mistrz w końcu wrócił na deski. Podniósł się i szybko pokonał resztę mostu.
- Mówiłeś, że robimy po mojemu - Morven wstał - Wiem, że nie znosisz, gdy ktoś ci narzuca co masz robić, ale rady posłuchać możesz. Prawda?
Lucien zmierzył go wzrokiem.
- Jesteś szaleńcem. Nie wiem, jakim cudem wciąż żyjesz - pokręcił głową, po czym uśmiechnął się - Prowadź, młody.
Ruszyli dalej. Z czasem ścieżkę zaczęły oświetlać pochodnie, zrobione z kości. Światła zaprowadziły ich prosto do wioski.
- Aż ciarki przechodzą - mruknął Lucien, patrząc na szałasy zdobione przez szkielety, zarówno ludzkie, jak i zwierzęce.
- Dziwne, że spotkaliśmy strażników tylko raz.
- Uznałbym, że wioska jest opuszczona, gdyby nie pochodnie i ogniska. Ale... Spójrz. Nikogo nie ma.
- W Talwyn są plemiona, których mężczyźni wyruszają nocami na łowy. Zaś kobiety i dzieci kryją się w namiotach. Możliwe, że tu jest tak samo.
- Czyli możemy spokojnie przejść - Lucien ruszył w stronę szałasów.
- Czekaj - Ernan chwycił Harira za ramię - Weź pod uwagę fakt, że lud Ugarto to kanibale. Nie możemy zlekceważyć kobiet. Pewnie też potrafiłyby nas wypatroszyć, niczym ryby.
- Musimy się pospieszyć. Mężczyźni mogą w każdej chwili wrócić, a wtedy marnie z nami... - wskazał na świątynię, wyrastającą tuż za wioską - Już niedaleko.
- Przebiegnijmy ten dystans.
- Sam powiedziałeś, że tutejsze niewiasty mogą być niebezpieczne. Życie ci nie miłe?
- Parę chwil temu stwierdziłeś, że jestem szaleńcem - Ernan wzruszył ramionami.
- Mało powiedziane... Ty po prostu nie masz instynktu samozachowawczego!
- Możliwe. Do zobaczenia w świątyni.
- Czekaj, młody. Zapomniałeś, że trochę wypadłem z formy... Nie dam rady...
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek, to od ciebie usłyszę... Ty ze wszystkim sobie radzisz, staruszku.
- Śmiem wątpić.
- Lucien - Morven przewrócił oczami - Pamiętasz ilu Likwidatorów mnie szkoliło, nim ty się mną zająłeś?
- Pięciu, jeśli się nie mylę. 
- Dałeś sobie ze mną radę, to poradzisz sobie też z tym.
- To nie to samo, młody...
Ernan westchnął ciężko.
- Rób co chcesz. Ja idę.
Nim Harir zdążył cokolwiek zrobić, Morven ruszył sprintem w stronę wioski. Biegł bezszelestnie, trzymając się cienia. Udało mu się przebiec niewielką wioskę, pozostając niezauważonym.
Wszedł do świątyni. Spojrzał na spękane mury, oplecione przez korzenie roślin, porastających budynek.
Wziął jedną z pochodni, wiszących na ścianie. Spojrzał na kamienny ołtarz. Był ubabrany krwią i otaczały go stosy kości ofiar.
Ernan zmarszczył brwi, słysząc czyjeś kroki. Chwycił nóż i szybko się obrócił.
- Coś ty taki nerwowy? - Lucien spojrzał na sztylet, który zbliżył się niebezpiecznie do jego szyi.
- Wybacz - Morven szybko opuścił broń - Myślałem, że to jeden z tubylców.
- Nadal go masz? - Lucien zmierzył wzrokiem klingę z wężem.
- Oczywiście - Łotr schował sztylet.
Rozejrzał się po sali. Podszedł do ołtarza i przyjrzał mu się dokładnie.
- Widzisz te symbole? - wskazał na wyryte w kamieniu znaki.
- Pierwszy raz coś takiego widzę - odparł Harir - Chociaż... - wskazał na małą falę - To już mi się kiedyś rzuciło w oczy.
- Hm... - Morven pokazał znak przypominający płomień - Skądś to kojarzę.
- Myślisz, że pod ołtarzem może coś być?
- Sprawdźmy - Ernan oparł dłonie na kamiennym stole - Pomożesz?
Lucien pomógł mu przepchnąć ołtarz.  Spojrzeli na dużą dziurę w podłodze.
- Ciekawe, czy jest głęboko - mruknął Harir.
- Można to sprawdzić - Morven oddał towarzyszowi pochodnię.
- Tylko mi nie mów, że chcesz tam wskoczyć...
- Nie - wyciągnął z kieszeni zapałki.
- Palisz?
- Ostatnimi czasy nie - zapalił  zapałkę, po czym wrzucił ją do dziury.
Obserwowali płomień, który szybko opadał.
- Nie jest źle - rzekł Ernan, gdy zapałka w końcu przestała spadać.
Zeskoczył do dziury. Wylądował w przysiadzie na kamiennej podłodze. 
- Uwaga na głowę - zabrzmiał głos Luciena.
Po chwili tuż przy Ernanie wylądowała pochodnia.
Morven zabrał płomień i rozejrzał się po tunelu.
- Skaczesz, staruszku? - zawołał.
Nim się obejrzał, Harir był już na dole.
- Urocze miejsce - mruknął Ernan, przyglądając się brunatnym malowidłom na ścianach.
Od razu można było się domyślić,  co posłużyło za farbę.
- Ktoś miał poczucie humoru, ukrywając tu Życie - stwierdził Lucien.
- Miejmy nadzieję, że w ogóle tu jest.
Ruszyli upiornym korytarzem.
- Opowiadaj, chłopcze - zagadnął Harir - Jak ci się wiedzie?
- Nie narzekam - Ernan wzruszył ramionami - Mam gdzie mieszkać i co jeść - zerknął na Mistrza - Mam córkę.
Lucien spojrzał na Morvena zdumiony.
- Tego się nie spodziewałem.
- No widzisz, a kiedyś mówiłeś, że już cię niczym nie zaskoczę.
- Jak ma na imię?
- Vivian. Uprzedzając twoje kolejne pytanie, niedługo skończy sześć lat.
- Chwila... Przecież...
- To długa historia.
- Rozumiem - uśmiechnął się nieco - Czyli kogoś masz?
- Nie. Nadal jestem kawalerem - Ernan zerknął na towarzysza - Aleś ty ciekawski.
- No co? Jeśli mam być szczery, to sądziłem, że nie pożyjesz dłużej niż rok.
- Dobrze wiedzieć.
Nagle Morven stanął na kamieniu, który nieco się zapadł pod jego ciężarem. Przez skalną podłogę przebiła się ostra włócznia. Ernan cudem uniknął drzewca, odskakując w tył.
Lucien zamarł w bezruchu, gdy włócznia pojawiła się tuż przed jego twarzą, tym razem wyłaniając się z sufitu.
Likwidatorzy zaczęli biec. Morven syknął z bólu, gdy zahaczył ręką o oszczep, który wyskoczył ze ściany. Zignorował pieczenie i ciepłą krew, płynącą wartkim strumieniem po jego ręce.
Gruby mur zaczął powoli opadać, próbując odciąć zabójcom drogę ucieczki.
Ernan nie zważając na wciąż dokuczające rany na plecach, zrobił ślizg pod głazem, ryzykując zmiażdżeniem. Jęknął, powoli się podnosząc. Kiedy wstał, zorientował się, że po drugiej stronie został jego towarzysz.
- Lucien! - ryknął na całe gardło - Lucien! Żyjesz?!
- Jeszcze tak - otrzymał odpowiedź.
Morven rozejrzał się. Otaczały go tylko skały i potworne ciemności.
- Idę dalej - krzyknął.
- Uważaj na siebie, młody.
Ernan odetchnął głęboko. Wyciągnął z kieszeni zapałki i odpalił jedną z nich. Niestety pozbył się pochodni, unikając włóczni, więc teraz musiał się zadowolić tym, co miał. Korzystając z odrobiny światła, ruszył w głąb upiornego tunelu. Miał nadzieję, że nie czekały na niego żadne niespodzianki. Uważał, by znów nie nadepnąć na jakiś element, uruchamiający śmiercionośne pułapki. Skupiał się na ścianach, z których zniknęły malowidła. Jednego był pewien. Nikt wcześniej się tu nie zapuścił. Musiał przedzierać się przez wielkie, lepiące pajęczyny i splątane korzenie. Ale to nie dzieło natury pozwoliło mu wywnioskować, że on pierwszy próbuje pokonać ten korytarz. Zrobiła to pułapka, którą przypadkiem uruchomił w poprzedniej części tunelu. Włócznie poprzebijały podłogę, ściany i sufit, zostawiając widoczne uszkodzenia. Tu podłoga była równa. Drobne pęknięcia nad głową Ernana, były wynikiem rozrastania się korzeni, a nie dziełem wysuwających się drzewcy.
Łotr syknął cicho, gdy płomień w końcu strawił patyczek i dosięgnął jego palców. Szybko zapalił kolejną zapałkę.
Po chwili pajęczyny i korzenie zniknęły, a kamienna podłoga zmieniła się w piach.
Morven zatrzymał się przed nowym podłożem. Spojrzał nieufnie na grunt. Wziął do ręki jeden z noży do miotania i rzucił go daleko przed siebie. Gdy nożyk potknął ziemi, zabrzmiał huk i z piachu wyskoczyły metalowe kolce.
Ernan zagwizdał z podziwem. Gdyby się nie zatrzymał ostrza rozpłatałyby go na pół. Ostrożnie wszedł na sypki grunt. Kiedy nic się nie stało, spokojniejszy ruszył dalej. Zaklął cicho, gdy zapałka znów się wypaliła. Zatrzymał się, by zapalić kolejną. To było irytujące, ale poruszanie się w zupełnych ciemnościach skończyłoby się tragicznie.
Kiedy znów zyskał trochę światła, kontynuował marsz. Po chwili poczuł, że znów podłoże się zmieniło. Z sypkiego piachu, w grząskie błoto.
Łotr warknął wściekły, gdy zapadł się w brei po pas. Z trudem przebrnął przez bagno i wydostał się na z powrotem na kamienną podłogę. Nagle płyty zapadły się pod nim.
Runął do dosyć głębokiego bajora. Szybko się wynurzył i łapczywie wciągnął powietrze do płuc. Wszystko go bolało po upadku. Chwycił się dużej skały i zaczął kasłać, próbując wypluć wodę, której się nałykał. W końcu dopłynął do kamiennej ściany i wspiął się po niej z powrotem na górę. Teraz musiał sobie poradzić w zupełnych ciemnościach. Ostrożnie stawiał stopy na kamieniach, licząc, że żaden nie uruchomi pułapki. Uważnie słuchał upiornej ciszy, przerywanej jedynie przez jego spokojny oddech i stukanie butów o podłogę. Na wszelki wypadek trzymał ręce przed sobą. Wzdrygnął się, gdy czubki jego palców dotknęły czegoś zimnego. Przesunął dłonią po gładkim kamieniu. Znalazł drzwi. Jedynie przez ich środek biegło głębokie zagłębienie, łącząc skrzydła wrót.
Ernan chwycił miecz i wykorzystując całą swoją siłę, wbił ostrze w szparę. Podważył kamienne płyty, powiększając otwór, tak, że mógł wepchnąć w niego palce. Złapał jedno ze skrzydeł i odciągnął go na bok, otwierając zapieczętowane pomieszczenie.
Kiedy Morven przekroczył wrota, salę rozświetlił rząd pochodni. Pokój był okrągły. Na środku, na lekkim podwyższeniu stał wielki fotel, na którym siedział szkielet.
Łotr podszedł do nieboszczyka. Zmierzył wzrokiem zniszczone przez czas, białe szaty, okryte czarnym płaszczem.
Po chwili skupił się na książce, trzymanej przez jedną z kościstych dłoni. Ostrożnie złapał księgę, oprawioną w czarną skórę i wysunął ją z ręki zmarłego.
Zaciekawiony otworzył książkę i przejrzał stronice. Niestety nie rozpoznał dziwnych liter, zapisanych na starym papierze.
Ernan oderwał wzrok od zapisków i wbił spojrzenie w drugą dłoń szkieletu, ściskającą rękojeść Życia. Zabrał miecz i wsunął go do pustej pochwy na jego plecach. Odwrócił się z powrotem do wejścia. Dopiero teraz dostrzegł sześć sarkofagów. Trzy po prawej stronie szkieletu i trzy po lewej.
Morven podszedł do jednego z grobów i przyjrzał się kamiennej płycie. Była na niej wyryta czaszka i nic więcej. Żadnego imienia. Daty. Nic, tylko czaszka. Na dwóch kolejnych sarkofagach, również wyryto trupie głowy.

Hm... Wygląda znajomo...

Przeszedł na drugą stronę sali i wbił spojrzenie w groby. Również miały wyryte czaszki, ale te były przekreślone przez krzyże.
Ernan zmarszczył brwi. Widział już kiedyś taki znak. Na plecach zdrajcy, którego torturował.
Obłudnik wytatuował sobie "x" na Likwidatorskim znaku, by pokazać, że zmienił stronę, dla której pracuje.
Przeszedł go dreszcz. Czyżby trafił na grobowiec Likwidatorów i Zdobywców?  Jeśli tak, to dlaczego byli pochowani razem?
Morven spojrzał na dziennik, spoczywający w jego ręce. Może tam znajdzie odpowiedzi...

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now