31.

1K 109 13
                                    

- Dobrze pana widzieć - rzekł Carr, otwierając drzwi.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mówił mi po imieniu? - mruknął Ernan ściągając czarny płaszcz.
- Wybacz - odparł, przejmując mokre ubranie - Jak minął wieczór? Udało ci się kogoś "upolować"?
- Miałem okazję zapoznać się z moim nowym prześladowcą - ruszył w stronę kuchni.
- Nowym? To będzie już...
- Czternasty.
- Ale się na ciebie zawzięli.
- Cóż... Widocznie nie lubią, kiedy wchodzi im się w paradę - zasiadł wygodnie na blacie i chwycił jedno z jabłek, starannie poukładanych w sporej misce.
- Czegoś nie rozumiem... Jak to zapoznałeś się? Nie zgładziłeś go?
- Jej - obejrzał owoc.
- Tym razem kobieta?
- Próbują mnie zaskoczyć - wzruszył ramionami - Dlatego stwierdziłem, że dam się panience wykazać.
- Nie zabiłeś tej morderczyni, bo stwierdziłeś, że dasz jej szansę, by cię dopaść?
- Dokładnie tak - ugryzł jabłko.
- Czekaj, czekaj... Jeszcze raz... Sprzeciwiłeś się Likwidatorskiemu prawu i nie zgładziłeś ZDOBYWCZYNI, bo chcesz zobaczyć, czy da radę cię zaskoczyć?!
- No. To takie dziwne?
Carr pacnął się w czoło.
- Dlaczego ona? - westchnął - Czym cię tak zainteresowała, że ignorujesz rozkazy Rady?
- To pierwsza kobieta, która ma mnie zabić - uśmiechnął się lekko - Po za tym jest... inna.
- Co masz na myśli?
- Próbuje być kimś, kim nie jest. Waha się. Łatwo ją zdezorientować, spłoszyć. Choć... Potrafi być groźna.
- Oj, lubisz ty igrać z ogniem...
- Nie z ogniem - zaśmiał się - Z nożami.
Dokończył owoc.
- No, czas się zrelaksować - zeskoczył z blatu.
- Przygotować kąpiel?
- Tak.
- Jak zawsze zimną?
- Wiesz co? Tym razem gorącą.
Ernan wyszedł z kuchni i ruszył w stronę schodów.
Nagle podbiegł do niego czarny wilczur. Pies skoczył na niego, posyłając go tym na podłogę. Zaczął lizać właściciela po twarzy.
- Blackburn! - zawołał Ernan, próbując zrzucić z siebie ciężkiego wilka - Złaź ze mnie!
W końcu pies odsunął się.
- Byłeś grzeczny? - Ernan podrapał wilka za uchem.
- Ten skurczybyk omal nie odgryzł mi dupska - mruknął Carr, wyglądając z kuchni.
- Black? - Ernan uśmiechnął się, przytulając psa - Przecież on jest taki łagodny. Prawdziwy aniołek.
- Ta... Z ostrymi, jak brzytwa kłami.
Morven podniósł się z podłogi.
- Widać nie przypadłeś mu do gustu - rzucił, wchodząc na schody.
Wdrapał się po stopniach na górę i ruszył szerokim korytarzem do swojej sypialni. Mijał wiele drzwi. Po drodze zatrzymał się przed sporym obrazem. Przeszedł go dreszcz, gdy spojrzał na portret swoich rodziców.
Westchnął ciężko, po czym ruszył dalej. Wszedł do swojej komnaty. Rozpiął pas na broń i wyciągnął Śmierć z pochwy. Obejrzał smolistą klingę. Doskonale pamiętał, jak ojciec powierzył mu ten miecz. Opuszczał Brae, by rozpocząć szkolenie u boku Likwidatora z Naughton, a Zethar pomimo, że był z nim skłócony, oddał mu Śmierć, każąc jej strzec, za wszelką cenę.
W końcu odłożył miecz do jednej z szuflad i zamknął ją na klucz. Otworzył kolejną szafkę i wrzucił do niej resztę ostrzy.
Ściągnął przemoczoną koszulę. Zerknął w lustro. Zmierzył wzrokiem swój tatuaż, zdobiący prawą rękę. Po chwili jego spojrzenie padło na Likwidatorski symbol, wypalony na piersi, a nieco niżej widniała blizna. Jedna z wielu. Blada, jak większość. A jednak wyjątkowa. Pierwsza. Była śladem po ranie, zadanej w dniu, gdy jego ręce po raz pierwszy splamiły się krwią.
Uniósł wzrok, prosto na głęboką szramę biegnącą od kącika prawego oka, przez jego nos i lewy policzek. Długo się goiła i nadal bolała.
Spojrzał sobie w oczy. Były puste. Nie było w nich radości. Smutku. Złości. Poczucia winy. Nie było w nich nic.
- Co się ze mną stało? - westchnął, odgarniając długą grzywkę.
Kiedyś nawet by nie pomyślał o zabójstwie, ale teraz to była dla niego codzienność. Nie wahał się przed zadaniem śmiertelnej rany. Potrafił spojrzeć ofierze w oczy i z okrutnym uśmiechem na ustach, ugodzić ją nożem. Był do tego zdolny. A najbardziej przerażał go fakt, że nie czuł się z tym podle. Zatracił sumienie. Koszmary dawno przestały go nękać. Mógłby wybić całe miasto i nic by nie poczuł.
Z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi.
- Kąpiel już gotowa - usłyszał głos Carra.
Odsunął się od lustra i ruszył do drzwi. Przeszedł do łazienki, gdzie czekała na niego pełna wanna. Zrzucił z siebie ubrania i wszedł do gorącej wody. Odetchnął głęboko. Mógł zapomnieć o całym świecie. W końcu cisza, samotność i parująca woda.

Chwila spokoju...

- Ernan! - Carr zaczął dobijać się do drzwi.
- Co? - warknął.
- Dostałeś wiadomość.
- Czego znowu ode mnie chcą?
- Nie wiem. List jest zapieczętowany. To od Likwidatorów.
- Złam pieczęć i przeczytaj - mruknął, przecierając oczy.
- Em... To jakiś szyfr.
- Cholera jasna! - zasyczał, wychodząc z wody.

Koniec relaksu...

Chwycił ręcznik i owinął się nim w pasie, po czym wypadł z łazienki. Carr natychmiast dał mu list.
- Zwariować można... Nie mają komu głowy zawracać? - Ernan zgniótł wiadomość i wcisnął papier do ręki Carra - Spal to.
Ruszył z powrotem do swojej sypialni. Szybko się ubrał i uzbroił.
Kląc pod nosem, zszedł po schodach i ruszył ku wyjściu. Carr czekał już przy drzwiach z jego płaszczem w rękach. Ernan przejął od niego ubranie i narzucił je na plecy. Warcząc cicho, wyszedł z domu, nie zważając na ulewę i zatrzasnął za sobą drzwi.

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now