53.

832 108 3
                                    

- Proszę, proszę. Kogo widzą moje piękne oczy? Witaj, Nathairze.
- Teret - Ernan skinął głową.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Potrzebuję broni.
- Mówisz i masz! Co tym razem? Obuch? Topór? A może chcesz jakąś strzelbę?
- Potrzebuję sztyletu.
- Naprawdę? I fatygowałeś się do mnie po zwykły nóż?
- A powiedziałem, że zwyczajny? Potrzebuję ostrza, które nie odbija światła.
- Hm... Wyzwanie - Teret zatarł ręce - Niech no pomyślę... Sztylet nieodbijający światła? Toś wymyślił...
- Mam rozumieć, że nie posiadasz takiego? - Morven wzruszył ramionami - No cóż. Nic tu po mnie.
- Czekaj! Na pewno gdzieś się zawieruszył w tym bałaganie. Usiądź sobie wygodnie i daj mi chwilę.
Likwidator wskoczył na ladę i zaczął obserwować jak Teret przedziera się przez setki pudeł i góry porozrzucanych papierów. A nie było to łatwe. Nie dość, że w sklepie panował bałagan, to jego właściciel był dosyć tęgi, więc zahaczał o wszystko, co mijał.
- Nie wolisz czegoś innego? - handlarz wyjrzał zza wielkiej skrzyni.
- Nie. Potrzebuję krótkiego ostrza, którego nie da się wypatrzeć w ciemnościach.
Teret westchnął ciężko, po czym znów zniknął gdzieś za pudłami.
Po godzinie, Ernan znudzony zeskoczył z lady.
- Dobra, daruj sobie. Już dość czasu straciłem.
- Mam! - handlarz wyskoczył uradowany ze sterty map.
Dumny z siebie, położył wąski kuferek na blacie.
Morven uchylił wieko i wyjął z pudełka sztylet, o czarnej, matowej klindze.
- I co sądzisz?
Likwidator obrócił nóż w dłoni.
- Miękka skóra na rękojeści - stwierdził - Dosyć lekki - przesunął palcem po klindze - Tępy.
- To nie problem. Zaostrzę ci go od ręki.
- Ile chcesz?
- Ha, no widzisz to dosyć niespotykany oręż. U nikogo innego, takiego nie znajdziesz.
- Więc cena pewnie jest powalająca, co?
Teret uśmiechnął i pogładził palcami swoją gęstą brodę.
- Dla ciebie? Niech będzie...
Ernan rzucił mu do rąk mieszek wypełniony monetami. Nie chciał tracić więcej czasu na targowanie i nie przejmował się faktem, że najprawdopodobniej przepłacił.
- Interesy z tobą, to czysta przyjemność - handlarz ukłonił się lekko.
- Cieszę się - Łotr położył nóż na ladzie - A teraz bądź tak dobry i zaostrz mój nowy nabytek.
- Już się robi.
Po kilku minutach Teret oddał Ernanowi smolisty sztylet.
Morven spojrzał na matową klingę.

Obym nie musiał go użyć...

- Potrzebujesz  czegoś jeszcze? - spytał Teret.
- Dalej handlujesz lekami?

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan spojrzał w spękane lustro. Ubrał się zupełnie na czarno. Koszulka i spodnie twardo przylegały do jego ciała. Zawiązał sobie na głowie smolistą chustę tak, by nie wystawał żaden kosmyk jego ciemnych włosów.
Chwycił drobny słoik z popiołem, który dał mu Carr. Wysypał proch na rękę i rozsmarował go po twarzy. Zaklął, dostrzegając, że szrama na nosie nadal pozostaje widoczna. Kiedy w końcu jego twarz była zupełnie czarna, nasmarował też stopy. Wybierał się do domu Moore'a boso, by móc się bezszelestnie poruszać. Wcisnął dłonie w swoje skórzane rękawiczki.
Narzucił na plecy pustą pochwę na miecz, a ostrze kupione od Tereta przypiął do łydki.
Jeszcze raz zerknął na spękane zwierciadło. Odetchnął głęboko. Pierwszy raz tak się stresował przed jakąś misją. Nawet jako kompletny żółtodziób, nie obawiał się porażki tak, jak w tej chwili. Nie wiedział ile prawdy było w plotkach, krążących o willi hrabiego Moore'a. Liczył, że choć połowa z nich była zupełną bujdą. Zwłaszcza te, dotyczące stróżów w podziemiach domu.
Na chwilę zamknął oczy. Carr miał rację. Ta misja to samobójstwo... Jeden człowiek miał się włamać do tak dobrze strzeżonego domu, zmierzyć się z "bestiami" i wyjść z tego cało? Szanse były nikłe. Ale Ernan nie miał zamiaru się wycofać. Zamierzał udowodnić wszystkim i przede wszystkim sobie, że potrafi dokonać niemożliwego.
Mimowolnie się uśmiechnął. Upór odziedziczył po rodzicach.
Często słyszał, że jest szalony jak ojciec. Długo nie rozumiał, czemu tak gadano. Aż w końcu jakiś Likwidator z Naughton opowiedział mu, jak Zethar wyszedł sam naprzeciw całej armii Cedrica Larkina. Zgłosił się, by robić za przynętę. Tak... Ernan zamiłowanie do ryzyka zdecydowanie zawdzięczał ojcu.
W głowie zabrzmiał mu szloch Vivian. Widok jej czerwonych od łez oczu, ciągle go prześladował. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżał, żegnała go błagalnymi spojrzeniami i płaczem. Nie znosił tych chwil. Ale gdy wracał do domu... Jej śmiech i szeroki uśmiech, to najlepsze powitanie na świecie.
Jego myśli pognały do Nory. Przeszedł go lekki dreszcz, gdy przypomniał sobie, jak go uścisnęła. Martwiła się o niego.
W końcu otworzył oczy i spojrzał w ich lustrzane odbicie. Zacisnął pięści. Miał zamiar wrócić do domu w jednym kawałku. Nie raz otarł się o śmierć. I miał nadzieję, że tym razem również wywinie jej się z rąk.

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now