54.

944 102 6
                                    

Ernan skrył się na starym klonie. Obserwował, jak gromady najemników krążyły przed domem.  Ignorował nocny chłód. Jego bose, zmarznięte stopy ledwo wytrzymywały mróz. Ale to było nieważne. Liczyło się tylko to, by przemknąć niezauważonym do domu.
Spojrzał na strażników, strzegących bramy.

Że też bogaci lubią mieć wille w środku lasu... Ile bym dał za włam w centrum miasta.

Wyciągnął z kieszeni drobną, szklaną fiolkę.

No, Teret, oby to zadziałało...

Rzucił szkło prosto pod nogi strażników przy bramie. Cierpliwie patrzył, jak naczynko się rozbija, a po kilku minutach najemnicy padają nieprzytomni.
Zeskoczył z drzewa i podszedł do śpiących strażników. Uśmiechnął się pod nosem.
- Zawsze czujni, co? - zaśmiał się, otwierając bramę.
Zadowolony wszedł na posesję. Zamarł, gdy usłyszał, że jeden z najemników się budzi. W ostatniej chwili wskoczył w ciemne zarośla.
Strażnik, który pierwszy odzyskał świadomość, uderzył w brzuch jednego ze swoich kompanów, natychmiast go tym cucąc.
- Au! Za co?!
- Co było w tym winie, kretynie?!
Ernan odetchnął z ulgą. Bezszelestnie ruszył skąpaną w ciemnościach ścieżką.
Nagle na drodze stanął mu najemnik, dzierżący pochodnię. Serce Ernana zamarło na sekundę. Wszystkie mięśnie zesztywniały, zatrzymując go w miejscu. Wstrzymał oddech. Czekał, aż strażnik podejdzie na tyle blisko, by znalazł się w świetle pochodni. Był gotów się rzucić na najemnika. Blask płomienia był tuż, tuż. Jeszcze tylko chwila...
Nagle stróż zawrócił.
Ernan wciągnął do płuc powietrze. Nogi się pod nim ugięły.

Uf... Było gorąco...

Na palcach zbliżył się do najemnika. Gdy tamten zainteresował się dodatkowym cieniem, Ernan chwycił go za głowę i skręcił mu kark, nim zdążył cokolwiek zrobić. Strażnik runął na pochodnię, gasząc ją własnym ciałem.
Morven zaciągnął ciało w zarośla, po czym ruszył dalej, w stronę domu. Skradając się w cieniu, minął znudzonych najemników i podkradł się do granitowej ściany.
Uśmiechnął się, podstrzegając uchylone okno. Uśmiech szybko spełzł z jego ust, gdy przesunął dłonią po murze. Kamień był wilgotny, przez co zrobił się potwornie śliski.
Ernan rozejrzał się.

Zostawić drabinę, gdzieś na widoku, nie łaska?

Ruszył wzdłuż budynku. Większość domu była pogrążona w mroku.
Nagle jedno z okien otworzyło się szeroko. Wyjrzała z niego stara służąca, która bez ostrzeżenia wystawiła przez okno dużą miskę i wylała z niej wodę po praniu.
Ernan cudem uniknął zawartości miski. Spodziewał się nagłego ataku najemników, a nawet obronnych psów. Ale kąpieli zafundowanej przez paczkę? Nie. Na to nie wpadł.
Na szczęście staruszka zapomniała zamknąć okno, które znajdowało się o dwa piętra niżej, niż poprzednie. Ernan odczekał chwilę, a kiedy miał pewność, że służąca już odeszła, chwycił nóż i wbił go między granitowe kamienie. Rozejrzał się. Huk nikogo nie zwabił.
Wziął rozbieg. Doskoczył do noża i odbił się od niego. Udało mu się sięgnąć parapetu. Wpełzł do domu i wyjrzał przez okno. Teraz musiał wykombinować, jak odzyskać nóż.

Dlaczego zawsze musi być pod górkę?

Chwycił zasłony, sięgające aż do podłogi. Owinął sobie materiał wokół nogi i wychylił się z okna. Klął pod nosem, gdy brakowało mu dosłownie kilku centymetrów, by chwycić swoje ostrze.
Nagle dostrzegł kilku najemników, powoli idących w jego stronę.

Za takie akcje, nienawidzę tej roboty...

Usłyszał cichy trzask. Zasłony pękały pod jego ciężarem. Ryzykując upadkiem i wykryciem, znów sięgnął po nóż. Musnął palcami rękojeść. W końcu dopadł oręż i prędko schował się w domu. Osunął się na podłogę. Starał się uspokoić oddech.
Wpadłby w łapska strażników już trzeci raz.
Gdy ochłonął, podniósł się z ziemi. Skradając się na palcach, pokonywał korytarz między oknami, a rzędem drzwi. Zatrzymał się na chwilę, słysząc dziwny szelest, dobiegający zza uchylonych drzwi. Zajrzał do środka i zamarł. Dostrzegł mężczyznę przeszukującego pokój, który bez wątpienia był gabinetem Moore'a. Jegomość uniósł głowę, ukazując swoją twarz, której lewą część pokrywały czarne płomienie.
- Ernan Morven - zasyczał.
- Atran Ores - warknął Łotr.

Gorzej już być nie może... Ze wszystkich Zdobywców, musiałem trafić akurat na niego...

Ores powoli odszedł od biurka. Uniósł ręce.
- Przyszedłeś po Bezprawie, co? - spytał szeptem.
- Ty pewnie też - prychnął Ernan.
- Mamy wspólny cel - Zdobywca uśmiechnął się, powoli podchodząc do Morvena - Zabrać miecz i wyjść stąd w jednym kawałku - wyciągnął rękę - Może duecik, co?
- A co później? Złamiesz Bezprawie na pół, czy spróbujesz mnie zabić? Znowu...
- Jeśli przejdziesz na stronę Zdobywców...
- Nie daliście rady się mnie pozbyć, to teraz próbujecie przekabacić na swoją stronę? - Ernan nie pozwolił mu dokończyć. Chwycił nóż i rzucił się na Atrana. Zdobywca zwinnie uskoczył i dobył swojego sztyletu. Wypadli na korytarz, nie przerywając walki. Nagle zamarli, słysząc, że ktoś się zbliża. Zdobywca wskoczył na belkę, będącą podporą dachu, a Ernan przylgnął do ściany, której nie dosięgało światło księżyca, wpadające przez okno.
Mordercy wstrzymali oddech, gdy dwóch mężczyzn przeszło tuż obok nich.
- Karmiłeś już te bestie?
- Jeszcze nie. Jak ja nie znoszę tej roboty...
Ernan i Atran bezszelestnie wyszli ze swoich kryjówek. Spojrzeli na siebie i w tym samym momencie schowali broń.
- Chwilowy rozejm - mruknęli jednocześnie, ruszając za najemnikami.
- Aż tak źle?
- Żartujesz sobie? Widziałeś, co siedzi w piwnicach tego domu?
- Nie.
- To chodź ze mną. Zobaczymy, jak szybko będziesz miał pełno w spodniach.
- O czym oni gadają? - szepnął Ores.
- Nie słyszałeś plotek o stróżach w podziemiach?
- Nie.
- Lepiej dla ciebie.
Dotarli za najemnikami do kuchni. Obserwowali, jak wrzucają do wielkiej misy kilka martwych już kurczaków i posiekaną na kawałki świnię.
- Tym można by wykarmić pół domu - mruknął jeden z najemników - Masz klucz?
- Mam, ale ani mi się śni go użyć.
- Co?
- Wszystko wrzucam przez kratę.
- Ale hrabia powiedział, że...
- Gówno mnie obchodzi co Sodo mówił. Sram po nogach ze strachu, gdy widzę ICH w zamknięciu. Gdybym miał stanąć z nimi w jednym pomieszczeniu... Chyba wolałbym zostać obdarty ze skóry.
- W co oni mnie wplątali? - Atran złapał się za głowę - Mówili, że to będzie prosta robota.
- Cóż... Chyba twoi koledzy cię nie lubią, bo wysłali cię na samobójczą misję - Ernan uśmiechnął się prowokacyjnie.
- I kto to mówi?
- Jestem tu z własnej woli.
- Że co? - Zdobywca rozdziawił usta - Wiedząc o tych potworach w podziemiach? Jesteś pieprznięty...
- Trochę.
Szybko wycofali się spod drzwi kuchni, do ciemności, słysząc jak najemnicy idą w ich stronę.
Zabójcy zeszli za mężczyznami do piwnicy. Najemnicy zatrzymali się przy żelaznej karcie.
- Ale tu cuchnie - mruknął Zdobywca.
- Stul dziób! - Ernan syknął szeptem.
- Słyszałeś to? - jeden z najemników rozejrzał się nerwowo.
- Spokojnie, to tylko echo - odparł drugi, biorąc do rąk kurczaka - Pewnie te bestie znowu się o coś tłuką.
- Może masz rację...
Morven rzucił Oresowi mordercze spojrzenie, po czym na palcach zaczął się skradać.
Zdobywca szedł cichutko tuż za nim. W tym samym momencie chwycili strażników i zaczęli ich dusić.
- Dobry z nas zespół, Morven - Atran uśmiechnął się, gdy ich ofiary padły bez życia na ziemię.
- Nie sądziłem, że znowu to od ciebie usłyszę.
- Daj spokój... Kiedyś byliśmy, jak bracia.
- Dopóki nie stwierdziłeś, że praca dla Zdobywców bardziej ci się opłaci - mruknął Ernan, przeszukując ciała.
- Aleś ty pamiętliwy - Ores przewrócił oczami.
- Próbowałeś mnie zabić! I to jakieś dwadzieścia razy!
- Wliczając dzisiejsze starcie? Dokładnie dwadzieścia sześć.
- Kretyn.
Morven w końcu odnalazł klucz do kraty. Otworzył bramę.
Obaj skrzywili się, gdy metal zaskrzypiał. Cicho zamknęli za sobą wejście i ruszyli wysokim tunelem.
Przez małe okna, zabezpieczone przez kraty, wpadało księżycowe światło.
Nagle zabrzmiał plask.
- Do jasnej... - syknął Atran - Uh... Nie chcę wiedzieć w co wlazłem...
Ernan z trudem powstrzymywał śmiech, widząc jego minę.
W ostatniej chwili zatrzymali się przed niezbyt wysokim spadkiem. Upadek skończyłby się tylko na siniakach, ale to nie wysokość była ich zmartwieniem. Spojrzeli na podłogę, usłaną ciałami.
- Wow... - Ores schylił się nieco, by przyjrzeć się sylwetkom - Sporo ich - wyprostował się - Zaczynam się bać Moore'a. Ma piwnicę z trupami!
Nagle jedna z postaci poruszyła się nieco i szybko zastygła w bezruchu.
Istoty były potwornie chude i blade. Ich nagie ciała znaczyły liczne blizny i jeszcze świeże, głębokie rany. Włosy miały okropnie tłuste i poplątane.
Głowy niektórych miały na sobie łyse placki, zupełnie jakby powyrywali sobie włosy podczas jakieś bijatyki. Wszyscy spali, leżąc ciasno przy sobie.
- Stróże... - Ernan łapczywie wciągnął powietrze do płuc.
Mieli kłopoty i to poważne.

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now