12.

1K 123 20
                                    

Ernan zignorował ostrzeżenie ojca. W środku nocy stawił się w części Brae, którą zamieszkiwali najbiedniejsi. Nie bał się pałętać samotnie po miasteczku w zupełnych ciemnościach. Wręcz przeciwnie. To go uspokajało.
Patrzył na otaczające go domy. Chatki w tej dzielnicy Brae były zbudowane na bagnach. Stały na specjalnych podwyższeniach, by woda nie wpływała do mieszkań.
- Ernan - usłyszał znajomy głos.
Odwrócił się powoli w stronę źródła dźwięku.
- Pedeir.
- Nie sądziłem, że się zjawisz.
- Czemu miałbym nie przyjść?
- Cóż założyłem, że stchórzysz, jak wielu. Ludzie boją się nocnych wycieczek po naszych uroczych Bagnach.
- Nie widzę powodu do strachu - wzruszył ramionami.
Nagle dostrzegł kilka sylwetek, czających się przy budynkach.
- Masz jaja - Pedeir uśmiechnął się -  Potrzebuję takich jak ty. To jak? Chcesz zostać Chojrakiem?
- Jasne.
- Cudownie. Musisz zrobić jedną rzecz.
- Jaką?
Pedeir pstryknął. Z ciemności wyłoniło się dwóch chłopaków, ciągnących za sobą skatowaną dziewczynę. Rzucili ją pod nogi Ernana.
- Ta zdzira chciała od nas uciec i wydać straży. Zabij ją.
Pobita spojrzała na niego błagalnie. Po jej brudnych policzkach spłynęły łzy. Zaczęła drżeć.
Ernan łypnął na Pedeira.
- Nie - mruknął.
- Co?
- Jeśli chcesz kogoś zabić, to nie wysługuj się innymi. Nie jestem mordercą. Nie chcę mieć krwi niewinnej na rękach.
- Nie słyszałeś co mówiłem? Chciała nas wszystkich wsadzić do więzienia!
Ernan podniósł dziewczynę z ziemi.
- Nie zginie z mojej ręki - rzekł stanowczo.
- Dobrze. My ją wykończymy, a ty zdechniesz razem z nią.
Panienka chwyciła ramię Ernana, widząc jak z mroku wyłaniają się żądni krwi młodzieńcy.
Morven złapał jej rękę i rzucił się do ucieczki. Ranna bardzo go spowalniała. Przy pierwszej nadarzającej się okazji, wskoczył z nią do ciemnej uliczki.
- Uciekaj, odwrócę ich uwagę.
Dziewczyna ucałowała jego policzek.
- Dziękuję - szepnęła, po czym rzuciła się do ucieczki.
- Tam jest! - wrzasnął któryś z jego oprawców. 
Ernan zaczął biec ile sił w nogach. Serce tłukło mu jak szalone. Wiedział, że jeśli da się złapać nie wyjdzie z tego cało. Ignorował mroczki, które z czasem pojawiły mu się przed oczami. Sapał ciężko. Jego oddech stał się nierówny. Chaotyczny. Powoli brakowało mu sił, ale nie zwalniał. Krzyki goniących go chłopaków stawały się coraz mniej wyraźne. To go motywowało.
Wymęczony zrobił ślizg prosto pod jeden z domów. Czołgał się, z trudem łapiąc oddech. Błoto bezlitośnie wciągało jego ręce i nogi, starając się zatrzymać go w miejscu, a brudna woda wyciśnięta z przemoczonej ziemi wlewała mu się do nosa i ust. Pomimo trudności nie zamierzał się zatrzymać. Miał do wyboru, albo zginąć próbując się ocalić, albo poddać się i dać się zabić przez rozwścieczonych Chojraków.

Muszę się oduczyć wkurzania ludzi…

Wymacał w błocie korzeń. Dostrzegając promyczek nadziei, chwycił się go i wyciągnął nogi z błota, płacąc za to kolejnym łykiem paskudnej wody. Ruszył dalej. Brakowało mu tylko kilku podciągnięć, do wydostania się z mokrej pułapki, gdy z jednej z desek zawisł wąż. Ernan się wzdrygnął i natychmiast wstrzymał oddech. Nie był znawcą węży, ale tego znał aż za dobrze. Ta żmija miała wyjątkowo paskudny jad, który wpierw paraliżował, a później powoli uśmiercał. Nazwa natychmiast wyleciała mu z głowy.
Gad wyszczerzył kły, powoli zbliżając pysk do twarzy Ernana. Po chwili zamknął paszczę. Nie wyczuwając zagrożenia wpełzł na szyję chłopaka i bez pośpiechu zaczął badać zakamarki nowego podłoża.

Tylko nie właź pod koszulę… Błagam tylko nie pod koszulę…

Kropla potu spłynęła po upapranym błotem czole Ernana.

Żadnych gwałtownych ruchów... Inaczej wąż postanowi wgryźć się we mnie jak w jabłko!

Nawet gdyby Ernan nie utopił się, po paraliżującym ukąszeniu, to po kilku minutach zacząłby się dusić, a w końcu jego serce by stanęło.
Morven miał powoli dość małego, upiornego zwierzaczka, który co i rusz przejeżdżał pyskiem po jego szyi.
- Schlebia mi, że przypadłem ci do gustu, ale przestań mnie łaskotać – szepnął.
Wąż jednak dalej sprawdzał jego wytrwałość, uparcie próbując się dostać do jego ciepłego ciała.
Po chwili problem ze zbyt kochliwym, jadowitym gadem spadł na drugie miejsce.
Naprzeciwko Ernana stanęło trzech młodzieńców. Z pewnością silniejszych od niego. Byli wściekli, ale też i rozbawieni tą gonitwą, która miała się dla nich skończyć wygraną.
- No chodź – rzucił jeden z nich.
Był to Pedeir.
- Jakoś się dogadamy! – zawołał Ernan, licząc, że żmija na jego karku reaguje tylko na ruch, a nie na dźwięk.
- Na to już za późno. Wyłaź i zdechnij jak mężczyzna.

Jak mężczyzna? Powiedział facet, który się wysługuje młodszymi dzieciakami, zamiast stanąć w walce jeden na jeden! Pewnie poderżną mi gardło, albo zatłuką na śmierć i zostawią gdzieś w ciemnym zaułku. Ta… Prawdziwa, „męska” śmierć.

- Poleżę tu. Błoto podobno dobrze robi na skórę.
Chojraki zarechotali.
- Zebrało ci się na zabiegi upiększające? – rzucił złośliwie Pedeir.
- Ależ skąd, ale powolne tonięcie w błocie jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż bycie waszym workiem treningowym.
- Patrzcie. Nawet będąc w gównie po uszy, nie potrafi zamknąć ryja.
- Leżę w błocie, a nie gównie, kretynie! - Ernan nie mógł się powstrzymać.

Choć przyznam, że to nie wielka różnica...

Czuł, że powoli ogarnia go panika. Z jednej strony wąż wciąż go łaskotał swoim zimnym pyskiem, a z drugiej czekali na niego rządni krwi młodzieńcy.
Gdy żmija zaczęła interesować się jego oczami, wpadł na pomysł. Skoro gad już go polubił to może nie będzie miał nic przeciwko, że go wykorzysta?
Ostrożnie wyciągnął rękę z błota. Powoli musnął palcami głowę węża, po czym szybkim, zdecydowanym ruchem chwycił go za kark. Żmija syknęła. Wyszczerzyła kły, ale nie miała jak zaatakować.
- Wybacz, wścibski gadzie – powiedział Morven, po czym rzucił wężem w stronę zaglądających pod dom chłopaków.
Zabrzmiały wrzaski. Ernan wykorzystał okazję. Zawrócił i prędko wypełzł spod chaty. Nie oglądając się za siebie zaczął biec ile sił. Nagle wpadł prosto na Pedeira. Przewrócił się i nieco otępiałym wzrokiem spojrzał na upiornie uśmiechniętego, lidera Chojraków.
- Masz przesrane - chwycił Morvena za zabłoconą koszulę i podniósł go - Nim słońce wzejdzie będziesz trupem.
Ernan z trudem przełknął ślinę. Jak nigdy zabrakło mu słów, którymi mógłby ogłupić rywala.
- Szkoda - mruknął Chojrak, szykując się do ciosu - Zdążyłem cię polubić.
Morven desperacko splunął Pedeirowi w twarz. Chojrak odruchowo puścił Ernana i starł ślinę. Morven nie czekał. Uderzył rywala w żuchwę, po czym kopnął go w krocze. Pedeir padł na ziemię i zaczął zwiajać się z bólu.
- Zabawne, bo ty mi nie przypadłeś do gustu - rzucił Ernan, odwracając się, by odejść. Zamarł w bezruchu dostrzegając resztę Chojraków.
- Wybierasz się gdzieś? - zasyczał Pedeir, powoli wstając.
- E... Ja... - uśmiechnął się niewinnie - Cześć!
Skoczył na najbliższą ścianę. Prędko wspiął się na dach i zaczął uciekać. Jednak śliskie dachówki na Bagnach, to nie to samo co te w centrum miasteczka. Z trudem utrzymywał się na dachu, aż w końcu noga mu się osunęła i runął w dół. Gruchnął plecami o barierkę jakiegoś balkonu i twardo wylądował na chodniku. Na chwilę zaparło mu wdech. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Jednak nie pozwolił powiekom opaść.
Usłyszał ciche kroki. 
Ernan niepewnie spojrzał na jegomościa, stającego mu tuż nad głową. Z trudem przełknął ślinę.
- Tata? - wymamrotał pół przytomny.
- Nagrabiłeś sobie, młody.

Taki bonus na dziś 😂 Żeby wattpad przestał przestawiać mi rozdziały 😉

Likwidator : Drugie PokolenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz