2.

1.3K 141 16
                                    

Zethar wracał z kuźni do domu. Myślami był już na drugim końcu Brae. Przy Keirze i Ernanie.
Z zamyślenia wyrwało go lekkie zderzenie. Szybko się zorientował, że wpadł na Acara, który właśnie wracał z polowania. Zerknął na swoją jasną koszulę, ubabraną krwią bażantów, które myśliwy trzymał w swojej silnej dłoni.
- Wybacz, Acar, nie zauważyłem cię - powiedział w końcu.
- To ja przepraszam. Upieprzyłem ci koszulę.
- Spokojnie i tak miałem ją dziś uprać.
- Chcesz? - spytał unosząc upolowane ptaki.
- Za ile?
- Daj spokój. W ramach rekompensaty za koszulę.
- Nie wygłupiaj się. Ile chcesz?
Acar wcisnął mu do ręki największego bażanta, po czym szybko się oddalił. Zethar uśmiechnął się pod nosem. Myśliwy nieco się zdziwi, kiedy się zorientuje, że ma w kieszeni parę monet.
Ruszył dalej. Nim się obejrzał, był już przy swoim domu. Drewnianą chatkę otaczał niezbyt wysoki płot. Zethar nie tracił czasu na otwieranie furtki. Bez problemu przeskoczył nad ogrodzeniem i poszedł na tył domu, do nie dużego ogródka.
Zastał Keirę jak spokojnie wieszała pranie. Ernan zaś stał przy starym dębie i okładał gruby pień drewnianym mieczem, udając, że to jego przeciwnik.
- Tata! - chłopiec podbiegł do Zethara i wtulił się w jego nogi.
- Uważaj, smyku, bo się ubrudzisz.
- Tato! Pobawisz się ze mną?
- Jasne. Tylko pozwól mi się trochę ogarnąć.
Ernan uśmiechnął się szeroko, po czym powrócił do atakowania swojego drewnianego rywala.
- Hej, kochanie - cmoknął ją w policzek.
- Hej - uśmiechnęła się lekko, po czym wzięła się pod boki, widząc jego koszulę - Wracasz z kuźni, czy rzeźni?
- Wpadłem po drodze na Acara. Mamy bażanta na jutrzejszy obiad.
- I krwawą plamę do sprania.
- Już się tym zajmuję.
- Pobaw się z małym - przejęła ptaka, po czym wyciągnęła rękę - Ja się zajmę praniem.
Zethar ściągnął koszulę i wręczył ją Keirze. Mruknął cicho. Nie ma nic gorszego od krwawych plam. Nie dość, że posoka nie chce zejść z ubrania, to jeszcze brudzi skórę. Tyle dobrego, że łatwo ją zmyć z ciała, jeśli nie zaschnie.
- Mamy wodę?
- A jak myślisz, jak zrobiłam pranie? - zaśmiała się.
Zethar uśmiechnął się lekko, po czym wskazał głową na ścierkę, którą Keira dopiero co powiesiła.
- Mogę?
- Tak - ruszyła w stronę domu - Tylko nie myśl, że ominie cię oporządzenie tego pierzastego potwora.
- Gdziesz bym śmiał - zarechotał, wycierając krew z piersi.
Kiedy doprowadził się do kultury, podszedł do Ernana.
- W co chcesz się bawić?
Chłopiec uśmiechając się od ucha do ucha, uniósł swój oręż.
- W pojedynek! - zawołał radośnie.
- A dasz mi fory?
- Nie.
- Szkoda... Masz miecz też dla mnie?
- Nie.
- To jak chcesz się ze mną pojedynkować, cwaniaku?
Ernan wzruszył ramionami, nie tracąc uśmieszku z twarzy. Po chwili podał ojcu cienki patyk.
- Zawsze coś - Zethar zaśmiał się, ustawiając się w lekkim rozkroku. Uniósł swój "miecz", a wolną rękę schował za plecami.
Ernan również ustawił się niczym szermierz ze słynnej szkoły fechtunku.
Zaatakował pierwszy. Zethar unikał przez chwilę jego "cięć", aż w końcu postawił na blokowanie ciosów chłopca. Rozpierała go duma, gdy widział w oczach syna determinację.
Niespodziewanie jego patyk złamał się w pół. Zethar "przypadkiem" nastawił się, by Ernan mógł go ugodzić swoim mieczem. Wsunął oręż pod pachę, po czym udając śmiertelnie rannego padł na ziemię. Chłopiec podskoczył uradowany swoim zwycięstwem.
- Mamo! Patrz! Pokonałem tatę!
Keira bacznie obserwowała ich zabawę, opierając się plecami o framugę drzwi domu. Uśmiechała się łagodnie.
Ernan wskoczył Zetharowi na brzuch, który nadal udawał trupa. Z ust wyrwał mu się cichy jęk, gdy poczuł dodatkowy ciężar.
- Dobra, mój mały szermierzu, obiad na stole - zawołała Keira.
Zethar podniósł się z ziemi.
- Będzie jakaś nagroda pocieszenia dla przegranego? - spytał, podchodząc do żony.
- Od kiedy to trupy, domagają się nagrody? - zaśmiała się.
- Od dziś - odparł, po czym skradł jej całusa.
- Ble! - zawołał Ernan.
- Zmykaj myć ręce i do obiadu - zarządziła Keira.
Chłopiec posłusznie wszedł do domu.
- Ciebie to też się tyczy - spojrzała na Zethara.
- Później zjem. Jest coś do zrobienia?
- Porąb drewno, dobrze? Pójdę przypilnować Ernana, by znowu nie wywalił warzyw przez okno.
Morven zaśmiał się, pochodząc do sporego pieńka, w który wbita była siekiera. Chwycił narzędzie i skupił się na rozłupywaniu kawałków drewna.
Kilka minut później do ogródka wpadło dwoje dzieci. Zethar uśmiechnął się do nich. Akira i Donowan sapali ciężko. Mieli za sobą dość długi bieg.
- Cześć, łobuzy.
- Cześć, wujku - odparli chórem - Możemy pobawić się z Ernanem?
- Właśnie je obiad. Poczekajcie chwilę.
Jak na zawołanie, chłopiec wybiegł z domu.
- Możemy iść?
- Tylko nie odchodźcie za daleko.
Dzieci wybiegły z ogródka i pognały do pobliskiego lasu.
Zethar znów zajął się rąbaniem drewna.
- Gdzie Ernan? - Keira wyjrzała z domu.
- Poszedł z Akirą i Donowanem. A co?
- Nie wiem jak to zrobił, ale warzywa wylądowały za oknem - mruknęła.
- Jak go pilnowałaś? - zaśmiał się.
- Co chwila na niego zerkałam, a i tak udało mu się mnie wykiwać.
- Co go zdradziło?
- Kawałek marchewki na podłodze. Tuż przy oknie.
- Mały spryciarz.
Nagle do ich uszu dotarły rozdzierające duszę wrzaski... dzieci. Zethar natychmiast pobiegł w stronę krzyków. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą siekierę.
Zdębiał, gdy jego oczom ukazał się duży, szary wilk, próbujący doskoczyć do gałęzi, na której schroniły się dzieci.
Nie wiele myśląc, chwycił kamień i rzucił nim prosto w łeb wilka. Pies natychmiast się do niego odwrócił. Wyszczerzył ogromne kły i zawarczał groźnie. Po chwili rzucił się na Zethara. Skoczył na niego, posyłając go tym na ziemię.
Morven upuścił siekierę. Z trudem powstrzymywał szczęki wilka, które zaciekle próbowały dosięgnąć jego gardła. Syknął z bólu, kiedy szary potwór zanurzył w jego piersi swoje ostre pazury. Gdy w rękach zaczęło mu brakować sił, próbował odepchnąć psa nogami. Wykorzystując ułamek sekundy, chwycił siekierę i desperackim ruchem wbił narzędzie w kark wilka. Potwór zawył. Zethar zrzucił go z siebie i szybko dobił, rozłupując mu czaszkę. Sapiąc ciężko, usiadł. Spojrzał na zakrwawione futro wilka. Zmarszczył brwi. Pies miał dziwne otarcia na szyi. Jakby po sznurze. W końcu łypnął na swoją pierś, na której widniały ślady po pazurach.
Nim się obejrzał była przy nim Keira.
- Nic ci się nie stało? - przytuliła go mocno.
- Nienawidzę psów - jęknął.
Podeszli do drzewa, na którym siedziały dzieci. Akira była przerażona. Płakała. Donowan był w takim szoku, że nie bardzo wiedział co się właściwie stało. Ernan wydawał się być wyjątkowo spokojny. Nie płakał. Nie wyglądał na przerażonego faktem, że otarł się o śmierć.
- Dacie radę zejść? - spytała łagodnie Keira.
Ernan i Donowan bez problemu zeskoczyli z drzewa. Jednak Akira wpadła w taką panikę, że za nic nie chciała się ruszyć.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Akira, słoneczko, już po wszystkim - namawiała Keira.
Zethar zdążył odprowadzić chłopców do domów i wrócić z powrotem do miejsca, gdzie ubił wilka. Akira wciąż siedziała na drzewie i płakała.
- W życiu nie widziałem takiej paniki - mruknął pod nosem, stając pod pniem - Wilk już ci nic nie zrobi - wyciągnął ręce - Złapię cię.
Akira pokręciła głową i mocniej wtuliła się w gałąź.
- Wejdę po nią - stwierdziła Keira.
- W spódnicy? - zdziwił się Zethar - Ja wejdę.
- Z krwią na piersi? Chcesz ją jeszcze bardziej wystraszyć? - uniosła brew - Podsadź mnie.
Zethar chwycił ją za biodra i pomógł jej wdrapać się na drzewo.
Keira przytuliła Akirę. Kiedy trochę uspokoiła dziewczynkę, powoli spuściła ją do rąk męża.
Akira nie czekając na Zethara i Keirę, pobiegła do domu.
Keira już miała zeskoczyć, gdy jej długa spódnica zaczepiła się o szorstką korę.
- Uważaj, bo spadniesz - rzucił Zethar, widząc jak szarpie się z materiałem.
Jak na zawołanie gałąź, na której Keira utknęła, złamała się.
Zethar uśmiechnął się nieco, gdy żona wpadła prosto w jego ramiona.
- Puszczaj, jesteś cały we krwi.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało - uśmiechnął się szerzej, przytulając ją do siebie mocniej.
- Będziesz miał co prać.
- Jakoś to przeżyję - odparł, ruszając w stronę domu.
- Wiesz, że możesz mnie postawić? - rzuciła po chwili.
- Wiem. Ale lubię cię nosić, moja księżniczko.
- Może i twoja, ale nie księżniczka - odparła, skupiając się na ranach Zethara - Mocno cię zadrapał. Zostaną blizny.
- Kolejne do kolekcji - rzucił odstawiając Keirę na ziemię, tuż przy furtce ich domu.
Keira złapała męża za rękę i pociągnęła go do chatki.
Zethar usiadł wygodnie na dużej kanapie. Keira przyniosła miskę z wodą, po czym usiadła mężowi na kolanach i zajęła się oczyszczaniem jego ran.
- Jesteś zła? - spytał, nie mogąc określić co wyraża jej wzrok.
- Za co?
- No, za walkę z wilkiem... - drgnął niespokojnie, czując mocne pieczenie - Aj!
- Przepraszam - zaczęła delikatniej trzeć szramy. Po chwili spojrzała mu w oczy - Na początku byłam wściekła, że na oczach dzieci rzuciłeś się na to bydle bez krzty strachu.
- A teraz?
Keira uśmiechnęła się lekko, po czym złączyła ich wargi w delikatnym, krótkim pocałunku.
- Jestem z ciebie dumna - pogłaskała go po policzku - Nie zastanawiałeś się nawet sekundy, choć mógł ci przegryść gardło.
- Dla ciebie i Ernana wskoczył bym nawet do ognia - cmoknął ją w czoło.
- Lepiej nie skacz, bo mi się poparzysz - zaśmiała się, wracając do oczyszczania ran.
Zethar uśmiechnął się. Przeczesał dłonią jej gęste włosy.
- Kocham cię - powiedział, oplątując sobie jej loki wokół palców.
- Ja ciebie też, wariacie.
Nagle do salonu wpadł Ernan. Wepchnął się między nich i mocno przytulił ojca. Zethar mimowolnie jęknął.
- Jesteś bohaterem - szepnął chłopiec.
Zethar spojrzał na żonę. Pogłaskał synka po głowie.

Oj, młody... Gdybyś wiedział...

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now