— Nie ruszaj się — mruknął George, głosem pełnym zmęcznia. Utrzymanie Risha wymagało niemal całej jego wampirzej siły, której nie potrafił zbyt dobrze kontrolować.

— On się zaraz wyrwie — wysapał Lysander, bez zwykłej drwiny. W jego spojrzeniu malowała się fascynacja.

Duradel, daleko w wodzie, przestał płynąć, zatrzymując gdzieś niedaleko wypłycenia, które przeradzało się w wysepkę na akwenie. Unosił się, ledwo widoczny na gładkiej tafli. Jego wzrok widział tę rozpacz, to zwierzęce pragnienie. Widział niemą walkę Lysandra i George'a. I powoli, z zimną, bezlitosną premedytacją, pokręcił głową. Cień rozczarowania, a może irytacji, przemknął po jego twarzy.

— Skoro tak bardzo pragnie... — mruknął do siebie, słowa zostały pochłonięte przez szmer wody. — Niech spróbuje tu do mnie dotrzeć. — Podniósł głos. Dźwięk, czysty i niosący się po gładkiej tafli, dotarł do brzegu: — Puśćcie go.

George i Lysander zamarli. Spojrzeli na siebie, niepewni.

— Puśćcie go! — powtórzył Du, teraz już głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Ich dłonie rozwarły się. Rish, niczym sprężyna, wystrzelił do przodu. Jego ciało przecięło powietrze i wbiło się w jezioro z głośnym pluskiem, nie tracąc impetu. Od razu rzucił się w pogoń, płynąc szybko, rozpaczliwie, wzburzając wodę w ślepej panice połączenia.

Duradel obserwował jego zbliżanie. W oczach młodego wampira widział tylko tę pustkę napędzaną instynktem. Żadnego zrozumienia. Żadnego szacunku do jego osoby. Tylko głód.

W chwili, gdy dłoń Risha miała niemal chwycić jego ramię, Duradel wykonał gwałtowny ruch. Jego ciało zanurzyło się gładko w odmętach.

Rish dotarł do miejsca, z którego rozeszły się po wodzie kręgi. Jego wzrok błądził po powierzchni, dziki, zdezorientowany. Krzyknął. Zaczął się miotać, obracać, sięgać w toń, która odbijała tylko gasnące światło nieba.

Wtedy, z głębiny, wyłoniły się ręce. Chwyciły go za kostki z siłą stalowych kleszczy i pociągnęły w dół. Rish zniknął pod taflą, pozostawiając jedynie spieniony, szybko niknący ślad.

Duradel wynurzył się kilkanaście metrów dalej. Stał w wodzie po piersi, nieruchomo, jak posąg z mokrego kamienia. Jego oczy, zimne i skupione, sondowały miejsce, gdzie pod wodą toczyła się cicha walka.

Widział jak Rish szamoce się, jak jego ciało wygina w konwulsyjnych łukach. Bańki powietrza, a potem wody, wydostawały się z jego ust w serii rozpaczliwych wydechów. Jego płuca, już nie potrzebujące tlenu, ale nieprzystosowane do tego gwałtownego zalania, wypełniały się ciekłym żywiołem. To nie mogło go zabić. Ale sprawiało ból. Dławiący, rozsadzający, przerażający ból.

Duradel czekał. Liczył sekundy. Widział, jak szamotanie słabnie, zamienia się w spazmatyczne drgawki. Widział, jak oczy Risha, szeroko otwarte pod wodą, napełniają się najpierw paniką, a potem czymś głębszym — pierwotnym, fizycznym zrozumieniem własnej bezsilności.

Wtedy chwycił Risha za włosy i pociągnął go ku powierzchni. Wynurzył się z chlustem. Rish zwymiotował strumieniem zimnej wody, jego ciało drgało od dławiących spazmów. Łapał powietrze, które nie przynosiło ulgi, tylko piekło w zalanych płucach. Oczy, zaczerwienione, pełne wody i przerażenia, spotkały spojrzenie Duradela.

Nie widział w nich już ślepego pragnienia. Tylko ból. I rodzący się, mglisty lęk.

Duradel przyciągnął twarz Risha blisko do swojej. Jego głos, gdy w końcu przemówił, niósł się po wodzie niskim, nieubłaganym pomrukiem.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: 4 days ago ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now