Pod tą wściekłością, głębiej, pulsowała świadomość, że Lawrence, wciąż nieprzytomny, leżał obok, zimny i nieruchomy. Rish, teraz spokojny, przytulał się do jego ramienia, jego ciepło dziwnie kontrastowało z chłodem asystenta.
Wyglądało na to, iż wszystko wymagało kontroli. Jego własna furia. Ich nieudolność. Instynkty nowo stworzonych wampirów. To wszystko stanowiło chaos, a on musiał pozostać centrum, osią, mimo błota na twarzy i szyderczych promieni gasnącego wolno słońca za oknem.
Samochód mknął dalej, w głąb gór, niosąc w swym wnętrzu ciszę cięższą od jakichkolwiek przekleństw. Ciszę przeciął jego głos, głuchy i nasycony jakby wilgocią ziemi, która wciąż ściekała mu po karku.
— Skręć w lewo. Za tym powalonym świerkiem.
Lysander drgnął, jakby porażony prądem. Jego palce zacisnęły się na kierownicy. Bez słowa, posłusznie skierował pojazd we wskazaną, niemal niewidoczną drogę między drzewami. Gałęzie zgrzytały po lakierze w proteście na to wtargnięcie.
Duradel nie patrzył na nich. Jego wzrok, zimny i odległy, wbijał się w widok za szybą, śledząc znajomy kształt terenu, który wyłaniał się przed nimi sielsko.
— Pamiętajcie — mówił dalej, a każde słowo spadało jak kamień. — Pamiętajcie ten moment. Ten smród błota i waszego niepokoju. Bo gdy już dotrzemy do tej pieprzonej rezydencji... gdy przekroczymy jej próg... przypomnę wam wszystkim, gdzie wasze miejsce. Każdemu z osobna. I wtedy zatęsknicie za tym, co czujecie teraz.
George wstrzymał oddech. Rish, przytulony do boku Duradela, wydał cichy, niezrozumiały pomruk, wyczuwając groźbę wibrującą w głosie stwórcy.
— Teraz jednak...— Duradel przełknął ślinę, a dźwięk zdawał się nieprzyjemnie głośny w zamkniętym wnętrzu. — Mam ten ohydny muł wszędzie. We włosach, w paznokciach, niemal czuję go na języku. Jedziemy nad Lusterko. To zajmie jakieś... dwadzieścia minut. A ty — teraz spojrzał wprost w lusterko wsteczne, jego oczy spotkały się z przelotnym, pełnym przerażenia spojrzeniem Lysandra — zawiedziesz nas tam bez żadnych zbędnych przygód.
Lysander skinął głową, szybko, nerwowo. „Tak" nie wydostało się przez jego zaciśnięte gardło.
— A zatem jedź. Prosto, potem w prawo, wzdłuż doliny.
Samochód posłusznie przyspieszył, pchany nie tyle mocą silnika, co zimnym wirem groźby, która wypełniła przestrzeń. Duradel odchylił głowę, opierając ją o zagłówek. Zamknął oczy. Ale nie dla odpoczynku. By przez powieki widzieć wewnętrzny obraz czystej wody, gotowej zmyć nie tylko fizyczny bród, ale i gorzki posmak tego małego incydentu. Pomyśleć tylko, że chciał jedynie na chwilę odpocząć od wnętrza tego samochodu i przylepionego do niego natrętnego jak mucha Risha. A skończyło się na tym, że ów natręt umorusał ich obu błotem, rzucając się na niego od tyłu.
Słoneczna tarcza zawisła tuż nad szczytami, rzucając ostatni, krwawy blask na taflę jeziora Lusterko. Woda przybrała kolor ochry i ołowiu. Ciszę przerywał tylko plusk, gdy Duradel, już nagi, wchodził w jej chłodny uścisk. Płynął kraulem, oddalając się od brzegu, aż stał się jedynie ciemnym zarysem na tle horyzontu.
Na brzegu trwało napięte widowisko. George i Lysander stali jak strażnicy, ich dłonie kurczowo spoczywały na ramionach Risha. Młody wampir cały drżał, jego ciało napinało się jak cięciwa. Wydawał z siebie ciche, skomlące dźwięki, wpatrzony w oddalającą się sylwetkę stwórcy. Każde uniesienie ramienia Duradela, każdy błysk wody odrzuconej od jego ciała, wywoływało w Rishu gwałtowne szarpnięcie. Jego palce wbijały się we własne dłonie, a oczy, szeroko otwarte, zdawały się pochłaniać każdy szczegół.
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
~~~~72.~~~~
Start from the beginning
