Lysander, którego dramatyczna rozpacz ustąpiła, przykleił się do szyby. Zapomniał o jedzeniu, o trupie, o wszystkim. Jego oczy, szeroko otwarte, wpatrywały się w krajobraz za oknem. Księżyc, teraz wysoko na niebie, oświetlał dzikie, surowe piękno gór. Wyniosłe, ciemne szczyty odcinały się na tle gwiaździstego nieba. Głębokie wąwozy i porośnięte iglakami zbocza majaczyły w mroku jak wielcy, nieruchomi strażnicy.

— O rany... — wyszeptał Lysander, a w jego głosie nie dało się wyczuć sarkazmu, tylko autentyczny zachwyt. — Spójrz na to, Du. To jest... cudowne. Ale widoki. — Jego palec wskazał na odległą grań, oświetloną srebrzystym światłem księżyca. — Ten kontrast światła i cienia... te kształty... to jest obłędnie piękne.

Nawet George, pogrążony w swoich myślach, oderwał wzrok od własnych dłoni i spojrzał przez okno. Widok obezwładniał, ale i w pewien sposób oczyszczał. Malowała się w tej dziczy surowa prawda, która sprawiała, że ich własne, wampirze dramaty wydawały się małe i śmieszne.

Duradel nie komentował, ale lekki uśmiech na jego twarzy zdradzał, że podziela, przynajmniej w części, ten zachwyt. To miejsce pełniło rolę jego sanktuarium.

Jechali tak jeszcze dobrą godzinę, klucząc po coraz węższych i bardziej stromych drogach. W końcu teren zaczął się gwałtownie obniżać. Droga wiodła ich wzdłuż krawędzi ogromnej doliny, zalanej księżycowym blaskiem. Jej skala oszałamiała. Dno tonęło w mroku, a srebrna wstęga rzeki wiła się gdzieś daleko poniżej.

W pewnym momencie Duradel zwolnił i zjechał całkowicie z drogi, prowadząc samochód ostrożnie po zboczu porośniętym karłowatymi sosnami i głazami. Wreszcie zatrzymał się na małym, naturalnym wypłaszczeniu, kilkadziesiąt metrów od krawędzi stromej ściany opadającej w ciemność.

— Jesteśmy — oznajmił cicho, gasząc silnik i światła.

Cisza, jaka ich otoczyła, zdawała się przytłaczać wszystko. Brakowało tu szumu autostrady i świateł cywilizacji. Tylko szum wiatru wiejącego przez dolinę i daleki, jednostajny szum wody, pozostawał obecny w tej okolicy w obfitości.

Lysander wysiadł z samochodu, jego buty zgrzytnęły na żwirze. Podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. George wysiadł za nim, bardziej niepewnie.

Tuż obok nich, w skalnym podłożu, widniał ciemny, nieregularny otwór. To była wspominana jaskinia. Jej wejście, szerokie na może trzy metry, nieomal natychmiast opadało stromo w dół. Z samego wnętrza, z głębokości, której nie dało się ocenić gołym okiem, dobiegał stłumiony, głuchy pomruk — dźwięk wartko płynącej wody, odbijający się echem od skalnych korytarzy. Powietrze wydostające się z otworu, chłodne i wilgotne, niosło ze sobą zapach mchu, skał i czegoś jeszcze... czegoś metalicznego.

Duradel stanął obok nich, jego wzrok pozostawał utkwiony w czarnej czeluści.

— Tam jest dno — powiedział, wskazując w głąb. — Kilkadziesiąt metrów w dół. A na dnie rzeka. Niezauważalna z zewnątrz, ale zbiera wodę z połowy tej doliny. — Obrócił się i spojrzał w stronę bagażnika samochodu. — To tutaj.

Miejsce jawiło się jako idealne. Odludne, niedostępne, a natura zapewniała doskonałt kamuflaż. George spojrzał w głąb ciemnego otworu, a dźwięk wody na dnie wydał mu się nagle jak głos samej ziemi, gotowej połknąć i przemielić każdą tajemnicę, jaką się jej powierzy. A Lysander, wpatrując się w ciemność, po raz kolejny uświadomił sobie, że piękno tego miejsca było nierozerwalnie związane z jego mrocznym, ostatecznym przeznaczeniem. Byciem grobem dla przeciwników jego stwórcy.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now