Cisza, jaka zapadła, była teraz inna — pełna niewypowiedzianej irytacji i ulgi, że koszmar się skończył. Rish odważył się odetchnąć. Lawrence powoli rozluźnił ramiona. George ostrożnie wyjął palce z uszu. A Duradel, z zaciśniętymi zębami, prowadził dalej, kierując się w stronę najbliższego zjazdu do jakiejś cholernej pseudo restauracji. .
Duradel zjechał z autostrady w stronę oświetlonego neonami kompleksu, kierując się nie ku ustronnemu miejscu do zatankowania pojazdu, ale prosto pod zatłoczoną restaurację. Jego szczęki były zaciśnięte, a dłonie kurczowo trzymały kierownicę. To była kapitulacja. Wiedział, że dopóki nie zaspokoi tego absurdalnego kaprysu fioletowowłosego uparciucha, nie zazna ani chwili spokoju.
— Macie maksymalnie pół godziny — warknął, gasząc silnik. — Lawrence, Rish, pilnujcie George'a, bo na tego krzykacza nie mam co liczyć. I nie przyciągajcie uwagi.
Wysiedli. Nocne powietrze było chłodne i nasycone zapachem smażonego tłuszczu. Lysander wyskoczył z samochodu jak z procy, jego twarz promieniała zwycięskim, dziecinnym uśmiechem. Duradel wręczył Lawrence'owi czarną, matową kartę kredytową — jedną z tych, które nie prowadziły do niego, a teoretycznie należały do kogoś podstawionego.
— Kupcie, co chcecie — mruknął, opierając się o maskę samochodu i krzyżując ręce na piersi. Jego postawa mówiła sama za siebie: Jestem tu tylko jako opiekun, nie jako uczestnik tej kulinarnej profanacji.
Lecz Lysander nie zamierzał pozwolić mu na tak wygodną rolę obserwatora. Widok neonów, zapach frytek i atmosfera banalnej, ludzkiej normalności uderzyły do jego głowy jak najsłodszy narkotyk. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, rzucił się w stronę Duradela.
— Ooooch, Du! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! — zaśpiewał, a jego głos był pełen przesadnej radości. Zaczynał krążyć wokół niego, jego aż nazbyt ruchome biodra poruszały się w rytm melodii, którą słyszał tylko on. Jego dłonie muskały rękaw koszuli Duradela, a jego ciało ocierało się o niego z kocią, prowokacyjną emocjonalnością.
Potem zaczął śpiewać. Jego głos, choć cichy, był czysty i pełen wyrazistego, drwiącego wdzięku. Melodia była prosta, chwytliwa i nieprzyzwoicie zmysłowa.
— I'm in love with the shape of you, we push and pull like a magnet do... — wymruczał, przesuwając dłonią w dół własnego boku. Jego oczy, pełne wyzwania i figlarności, utkwiły w zimnej twarzy Duradela.
— Although my heart is falling too, I'm in love with your body... — kontynuował, teraz pochylając się do przodu i muskając ustami kołnierzyk koszuli Duradela, jego oddech owiewał ciepłem skórę stwórcy.
Duradel nie drgnął. Jego ramiona pozostawały skrzyżowane, a wzrok utkwiony w odległym punkcie na parkingu, jakby liczył ziarenka piasku. Ale napięcie w jego szczęce zdradzało, jak bardzo ta scena go irytuje.
Lawrence, Rish i George stali kilka kroków dalej, tworząc niezręczny, milczący trójkąt. Lawrence z godnością znosił wstyd, patrząc na swojego szefa będącego celem takiego przedstawienia. Rish wpatrywał się intensywnie we własne buty, jego uszy były czerwone ze skrępowania. George znów wolał obserwować ruch samochodów na autostradzie, niż przyglądać się tej upokarzającej pantomimie.
Lysander, zachęcony brakiem bezpośredniej interwencji, zatracił się w swoim występie. Jego śpiew stał się głośniejszy, bardziej natarczywy.
— Last night you were in my room, and now my bedsheets smell like you... — wyśpiewał, wtulając twarz w ramię Duradela i wciągając głośno powietrze, jakby naprawdę miał zamiar wyczuć jego zapach. — Every day discovering something brand new, I'm in love with your body...
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
~~~~69.~~~~
Start from the beginning
