George odpowiedział czynem. Z wściekłym rykiem, wciąż napędzany resztkami szału i adrenaliny, rzucił się na Lysandra. Nie był to atak z premedytacją, ale odruch przerażonego zwierzęcia, które widzi jedyną drogę ucieczki zablokowaną.

Lysander był bardziej doświadczony w walce. Uniknął pierwszego, nieładnego ciosu George'a z kocią zwinnością. Jego pięść, mała, ale twarda jak stal, uderzyła George'a w skroń z ogłuszającą siłą.

— Nie uczysz się na błędach, co? — warknął Lysander, krążąc wokół niego. — Walczyliśmy już raz. Skończyło się na rozwalonej szafie. Teraz skończy się na rozwalonym tobie, jeśli nie przestaniesz!

George zaryczał i rzucił się na niego ponownie, jego pazury musnęły ramię Lysandra, rozdzierając jedwab i zostawiając krwawiącą smugę. Lysander nie drgnął. Zamiast tego, wykorzystał impet George'a, chwycił go za nadgarstek i z całej siły rzucił nim o ścianę pobliskiego budynku. Cegły zatrzeszczały.

— Myślałeś, że to, co zrobiłeś tym ludziom, jest przerażające? — Lysander podszedł do niego, jego głos był zimny i pełen pogardy. — To było nic. Duradel pokaże ci, jak ostatnio, co naprawdę znaczy ból. A ja nie zamierzam być ukarany za twoje głupie wybryki! Więc wstawaj i wracamy do domu!

George, otrząsnąwszy się z uderzenia, wstał. Jego oczy były pełne łez wściekłości i desperacji. Nie chciał iść. Bał się. Był bestią i wiedział, że w rezydencji czekał na niego ktoś, kto mógł tę bestię skruszyć w pył.

Walka znów rozgorzała, tym razem bardziej zaciekła. George miotał się ze ślepą furią, niszcząc wszystko w zasięgu ręki — latarnię, ławkę, witrynę sklepu. Lysander był jak szerszeń — szybki, nieuchwytny, zadający bolesne, precyzyjne ciosy. Uderzał w nerwy, w stawy, we wszystko, co mogło go unieszkodliwić bez późniejszej potrzeby bolesnego samoleczenia.

— Dość tego, Geo! — krzyknął Lysander, gdy uniknął kolejnego ciosu. — On i tak cię znajdzie! Możesz uciekać na koniec świata, a on po prostu... cię znajdzie i użyje głosu. Wiesz, jak to boli!

To wspomnienie metafizycznego bólu, bólu równie nieprzyjemnego co Łzy Stwórcy, na moment przygasiło wściekłość George'a. Jego ruchy stały się mniej pewne. Lysander wykorzystał tę chwilę słabości. Wykonał gwałtowny unik i z całej siły uderzył George'a kolanem w brzuch — w ten przepełniony krwią, wrażliwy brzuch.

George wydał z siebie chrapliwy jęk i opadł na kolana, zwijając się w kłębek. Tym razem nie podniósł się od razu. Chęć walki jakby z niego uleciała, zastąpiona przez fizyczny ból i przytłaczający strach.

Lysander stanął nad nim, dysząc. Jego własne ciało było pokryte siniakami i zadrapaniami.

— No już — powiedział, a jego głos stracił nieco ostrości, zastąpiony przez zwykłą, chroniczną irytację. — Koniec z przedstawieniem. Wstawaj. Musimy wracać, zanim ta twoja mała impreza przyciągnie tu całą miejscową policję lub, co gorsza, jakiegoś znajomego Duradela. A uwierz mi, znajomi pana nie będą tak mili jak ja.

George spojrzał na niego z pozycji klęczącej, jego oczy były pełne zwierzęcego bólu i zrozumienia swojej porażki. Nie miał siły, by dalej walczyć. Nie miał już nawet siły, by uciekać. Lysander, pomimo swoich kolorowych ubrań i teatralnych popisów, okazał się twardszy i bardziej nieustępliwy niż ktokolwiek, kogo George spotkał tej nocy.

Z westchnieniem, które brzmiało jak poddanie się losowi, Lysander schylił się, chwycił George'a za ramię i z trudem podciągnął go na nogi.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now