W końcu, gdy jego żołądek był wypełniony po brzegi, a krew spływała mu po brodzie i rękach, George przystanął na opustoszałym placu. Jego oddech był ciężki, a ciało jako tako nasycone, ale nie uspokojone. Fizyczny głód został zaspokojony, ale ta duchowa pustka, tęsknota za esencją Duradela, wciąż tkwiła tam, głęboka i bolesna. Spojrzał na swoje dłonie — zakrwawione, z wysuniętymi wciąż pazurami. Spojrzał na ślady zniszczenia, które pozostawił za sobą.

I po raz pierwszy od początku tej krwawej orgii, do jego świadomości przebiła się iskra czegoś innego niż głód. Przerażenie. Obrzydzenie. Zrozumienie, co właśnie zrobił. Był potworem. Nie tylko własnością Duradela, ale prawdziwym potworem, który nie potrafił zapanować nad swoją najciemniejszą naturą.

Wydał z siebie zduszony, łzawy dźwięk, który utonął w nocnej ciszy. Bestia została nasycona, ale człowiek, który kiedyś był Geo, został zraniony głębiej niż kiedykolwiek. I stał samotnie wśród swoich ofiar, oblany ich życiem, czując się bardziej zagubiony i samotny, niż kiedykolwiek wcześniej. Gdzieś w oddali, syreny policyjne zaczęły wyć, zwiastując burzę, która miała nadejść — nie tylko dla niego, ale dla całego kruchego spokoju, który mieli razem z Lysandrem budować, by nie drażnić pana.

Syreny wyły coraz głośniej, zbiegając się w kierunku dzielnicy, która zamieniła się w rzeźnię. Powietrze było ciężkie od zapachu krwi, strachu i śmierci. George stał nieruchomo na opustoszałym placu, jak posąg wyrzeźbiony z kamienia. Jego dłonie wciąż ociekały krwią, a w uszach dźwięczały mu ostatnie krzyki ofiar. Był odrętwiały, przytłoczony wagą swojej bestialskiej zbrodni.

Wtedy do jego stępionych zmysłów dotarł inny dźwięk. Nie były to syreny, ale szybkie, lekkie kroki, pełne furii i determinacji. Zanim się zorientował, z ciemności między budynkami wynurzyła się kolorowa postać.

Lysander. Jego fioletowe włosy były jeszcze bardziej zmierzwione niż wcześniej, a podarta, zakrwawiona koszula przylepiała się do ciała. Ale w jego oczach nie było już śladu po zmysłowym uniesieniu czy nawet panice. Palił się w nich zimny, nieprzejednany gniew.

— No, pięknie — warknął Lysander, jego głos był ostry jak brzytwa. Jego wzrok przesunął się po krwawej scenie, po ciałach, po George'u stojącym w samym środku tego piekła. — Naprawdę, George, wyczyściłeś z ludzi chyba całą dzielnicę. Gratulacje. Duradel będzie zachwycony.

George nie odpowiedział. Wpatrywał się w Lysandra pustym wzrokiem, jakby nie mógł go rozpoznać.

— No, rusz się, ty żarłoczny idioto! — Lysander nie tracił czasu. Podszedł bliżej, jego ruchy były pełne napięcia gotowego eksplodować. — Zabieramy się stąd. Teraz. Zanim ludzie z karabinami zrobią z nas ser z dziurami. Teoretycznie nie mogą strzelać do wampirów, ale kto ich tam wie. A wierz mi, leczenie się z dziur po kulach to nic przyjemnego.

To otrzeźwiło George'a. Słowo „Duradel" i groźba ludzkiej interwencji przebiły się przez jego odrętwienie. Ale zamiast posłuszeństwa, w jego oczach znów zapłonął dziki, defensywny ogień. Powrót do rezydencji oznaczał konfrontację z panem. Oznaczał karę. A on nie był na to gotowy. Był zbyt pełny krwi, zbyt przerażony, zbyt... nieludzki.

— Nie... — warknął, cofając się o krok. Jego głos był chropowaty od krzyków i krwi. — Nie pójdę. Nie mogę.

— Oj, możesz. Lepiej nie testuj mojej cierpliwości — syknął Lysander, zmneijszając dystans. — Nie masz wyboru. Albo pójdziesz ze mną, albo cię tu znokautuję i zaciągnę jak worek gnijących ziemniaków. Wybieraj.

Slave Academy. Yaoi (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz