Podszedł bliżej, jego cień padł na George'a. Wyciągnął dłoń i odgarnął mokre włosy z jego zimnego czoła w czułym geście.

— Teraz — szepnął, a jego głos był cichy, ale niosący niewyobrażalny ciężar wieczności — będziesz ze mną... już na zawsze, Nie ma już dla ciebie ucieczki, George.

Spoglądał na istotę, którą sam powołał do nowego, mrocznego życia, wiedząc, że gdy George się obudzi, nic pomiędzy nimi nie będzie już takie samo.

Duradel stał jeszcze przez chwilę, obserwując nieruchomą postać George'a. Letarg był całkowity; żadna jego czujność i zaangażowanie nie mogły przyspieszyć procesu przemiany, który toczył się teraz w głębi tego młodego ciała. Potrzebował czasu, a Duradel — mimo całej swojej mocy — był wobec tego bezsilny.

Z westchnieniem, w którym brzmiało zarówno wyczerpanie, jak i irytacja, odwrócił się od łóżka. Później zadba o to, by zmieniono pościel i ubrano chłopaka. Teraz wyglądał on nieco makabrycznie, choć zdawał sobie sprawę, że on sam teraz lepiej się nie prezentował. Elegancka, ciemna koszula przykleiła się do jego torsu, przesiąknięta wodą i zaschniętą już, ciemnobrązową krwią. Spodnie były w podobnym stanie, a dłonie i przedramiona upstrzone zostały ciemnymi plamami, układającymi się w fantazyjne krwawe wzory.

Wyszedł z sypialni, nie zamykając za sobą drzwi. Korytarz był pusty i cichy, a jego kroki odbijały się stłumionym echem. To właśnie wtedy, gdy skręcał w stronę swojego gabinetu, niemal wpadł na Lawrence'a.

Asystent właśnie wychodził z jednego z pomieszczeń, niosąc naręcze dokumentów. Na widok Duradela zastygł w miejscu, a jego oczy wyszły na wierzch z przerażenia. Widok jego pana — zawsze nieskazitelnego, zawsze kontrolującego każdy szczegół swego wyglądu — teraz wyglądającego jak rzeźnik po ciężkim dniu, musiał być szokujący.

— P-panie? — wyjąkał Lawrence, jego głos zadrżał, a palce kurczowo ścisnęły teczkę. – Co się... co się stało? Czy... czy pan jest ranny? Czy mam wezwać lekarza?

Duradel zatrzymał się na moment, mierząc szarookiego dwudziestolatka zimnym, nieprzeniknionym spojrzeniem. Widział panikę w jego oczach, jego drżenie. W normalnych warunkach może ukarałby go, teraz jednak nie miał na to energii.

— To nie moja krew, Lawrence — odparł głosem, w którym słychać było jedynie głębokie znużenie. — Przynajmniej nie w większości.

Przeszedł obok niego, nie oglądając się.

— Chodź za mną. Do gabinetu. Jest coś, co musimy omówić. Natychmiast.

Lawrence, wciąż blady i wyraźnie wstrząśnięty, pokiwał głową jak automat. –

— O-oczywiście, panie. Natychmiast. — Gęsta brązowa grzywka opadła mu niekontrolowanie na oczy.

Podążył za Duradelem, zachowując bezpieczny dystans, jego wzrok nieustannie pozostawał wbity w krwawe plamy na koszuli swojego szefa. Dla niego ten widok był jak scena z horroru. Dla Du był to jedynie bałagan, który trzeba było posprzątać, i kolejny problem, który należało rozwiązać. A problemów, jak się okazywało, wciąż przybywało.

Du, nie zważając na obecność Lawrence'a, sięgnął do guzików swojej koszuli. Ruchy miał stanowcze, niemal gwałtowne. Rozpiął ją i zrzucił z siebie, odsłaniając muskularny tors, na którym także widniały ślady krwi. Mokrą, zabrudzoną koszulę rzucił w kąt gabinetu, bez większej refleksji.

— Usiądź — rzucił w stronę Lawrence'a, sam opadając na skórzany fotel za biurkiem. Jego głos nie pozostawiał miejsca na dyskusję.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now