Rish, stojący pod ścianą, obserwował tę scenę z rosnącą paniką. Jego wyuczone reakcje zawodziły go. Mógł podać jedzenie, wyczyścić buty, ułożyć się w wymaganej pozycji. Ale nie wiedział, co zrobić z tym... załamaniem. Z osobowością Geo, która rozsypywała się na jego oczach.

— Panie... — odezwał się niepewnie, gdy Duradel odwrócił się do wyjścia. — On... on nie je. On tylko... płacze. Jak mam go zmusić?

Duradel rzucił mu spojrzenie, które kazało mu zamilknąć.

— Pilnuj go. Jeśli nie zje do wieczora, poślę po lekarza. Nie mam zamiaru tracić zainwestowanego w niego czasu.

Słowo „inwestycja" wisiało w powietrzu, ciężkie i ostateczne. Według Geo dla Duradela nie było tu miejsca na zrozumienie traumy, tylko na kalkulację strat i zysków.

Gdy drzwi się zamknęły, Rish bezradnie spojrzał na George'a. Podszedł do łóżka, sięgnął po talerz z chłodnym już jedzeniem.

— Geo? Musisz coś zjeść. Proszę.

George odwrócił się do niego plecami, jego ramiona drżały. Jego płacz był teraz jedyną odpowiedzią. Rish stał tak przez dłuższą chwilę z widelcem w dłoni, jego własna twarz wykrzywiona była niemym cierpieniem i frustracją. Był zaprogramowany, by służyć, by być perfekcyjnym. A teraz stał przed czymś, czego nie dało się naprawić posłuszeństwem, czego nie dało się nauczyć. Rish nie potrafił mu pomóc.

Był tylko echem w pustce, a George tonął w niej coraz głębiej, samotny w swoim bólu, otoczony ścianami, które nie odpowiadały, i obecnością Risha, który nie rozumiał. Życie nie wydawało mu się już lepsze od śmierci. Wydawało się jedynie przedłużeniem cierpienia.

Myśl, która kiełkowała w ciemności, teraz zakwitła pełną, ponurą jasnością. Śmierć. Nie jako akt desperacji, ale jako wybór. Jako jedyna forma kontroli, jaka mu pozostała.

Nikt nad nim nie zapłacze. Ta myśl nie była nawet gorzka. Była faktem. Jego matka sprzedała go. Jego dawni przyjaciele już dawno na pewno uznali go za zmarłego. A tutaj? Był przedmiotem. Kiedy przedmiot się psuje, wyrzuca się go i zastępuje nowym. Duradel miał Risha. Znajdzie sobie kolejnego George'a. Możliwe, że już nawet szukał.

Postrzelił go przecież. Wspomnienie powróciło, uderzając w niego z chirurgiczną precyzją. Czuł to wszystko. Chłód piwnicy. Ostrzeżenie. Potworny huk i rozrywający ból w udzie. Jakież to ironiczne. Duradel, który tak dbał o swoją „inwestycję", był tym, który bez mrugnięcia okiem go postrzelił.

Ten świat... ten cały system. Hodowle. Tresura. Publiczne egzekucje. Żywe meble. Niewolnicy... To nie był po prostu zły świat. To był chory, zepsuty do szpiku system, w którym człowiek był surowcem, produktem, zabawką. George nie chciał w tym uczestniczyć. Nie chciał być nawet biernym elementem. Każdy kolejny dzień był przyzwoleniem. Każdy oddech — kompromisem, na który nie miał już siły.

Płacz w końcu ustał. Wyczerpał wszystkie łzy. W pustce, jaka pozostała, zapanował lodowaty spokój. Decyzja została podjęta. Nie było w niej dramatyzmu, tylko ciężka sucha pewność.

Nie będzie jadł. To było najprostsze. Najczystsze. Nie wymagało przemocy. Po prostu... stopniowo zgaśnie. Głodówka. Powolny powrót do nicości, z której został wyrwany.

Gdy Rish przyniósł następny posiłek, George nie odwrócił się nawet plecami. Po prostu patrzył przed siebie pustym wzrokiem, nie reagując na jego obecność, na błagalny ton w głosie.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now