W tym momencie nie był już niewolnikiem walczącym o przeżycie. Był tylko zniszczoną ludzką istotą, zagubioną w ciemności, która nie widziała już żadnego światła, żadnego powodu, by iść dalej. Jego psychika, wystawiona na zbyt wiele, na zbyt długo, w końcu pękła, pozostawiając po sobie jedynie cień — apatyczną, płaczącą ruinę, która nie potrafiła już nawet pragnąć wolności, bo nie wierzyła, że cokolwiek mogłoby ją ocalić.

Dlaczego właściwie teraz pęknął? To pytanie wisiało w powietrzu, które George wydychał z każdym cichym szlochem. Nie było na nie logicznej odpowiedzi. Nie chodziło o sam fizyczny akt degradacji, jakiej doświadczył. Był do tego przyzwyczajony. Ciało można było ułożyć, zmusić do posłuszeństwa, znieczulić.

Chodziło o coś głębszego. O bezsilność. Całkowitą i absolutną.

W Akademii zawsze istniała jakaś niewypowiedziana mikroumowa, jakiś chory, wypaczony rytuał. Kara następowała za nieposłuszeństwo. Nagroda za uległość. Była w tym jakaś przewrotna logika, system, w którym — choć był ofiarą — wciąż mógł podejmować decyzje. Mógł się sprzeciwić i ponieść konsekwencje, lub poddać się i uniknąć bólu. Jego wola, choć łamana, wciąż istniała jako czynnik.

W tej łazience, wśród śmiechów tych młodych wampirów, nie było żadnej umowy. Nie było nieposłuszeństwa do ukarania. Był tylko przedmiot. Mebel, który postanowili użyć, bo tak im się podobało. Jego opór, jego błagania, jego łzy — nie miały żadnego znaczenia. Nie były częścią transakcji. Były jedynie dodatkowym elementem rozrywki.

To właśnie go zniszczyło. Ta całkowita anihilacja. Zrozumienie, że w oczach tych wampirów nie był nawet niewolnikiem — był rzeczą. A rzeczy nie mają woli. Rzeczy nie potrzebują powodów, by ich użyć.

Leżąc w łóżku, nie widział już różnicy między Duradalem a tamtymi nastolatkami. Gdy pan przychodził do niego, jego sylwetka w drzwiach nie wzbudzała już strachu, tylko głęboki, dławiący wstręt. George nie widział go... wampira, pana. Widział tylko nijako abstrakcję wampira. Władzę. Przemoc.

Gdy Duradel się zbliżył, dotykając jego ramienia, George nie zareagował. Leżał nieruchomo, wpatrzony w sufit, a łzy cicho spływały mu po twarzy. Nie było w nim sprzeciwu, nie było walki. Była tylko otchłań.

— George — głos Duradela był neutralny, badawczy. — Czas wstać. Musisz jeść.

George nie odpowiedział. Gdy wampir spróbował go podnieść, jego ciało było bezwładne, jak worek z kośćmi. Nie opierał się, ale i nie pomagał.

Duradel wydał ciche, zirytowane westchnienie. Jego cierpliwość zaczynała się wyczerpywać.

— Ta histeria trwa wystarczająco długo. Otrząśnij się. Nie jesteś pierwszym niewolnikiem, którego użyto bez pytania.

To zdanie, wypowiedziane z takim chłodem, było jak nóż. George drgnął, a jego oczy na moment spotkały się ze wzrokiem pana. Nie było w nich gniewu, tylko niewypowiedziane cierpienie.

— Proszę... — wyszeptał, jego głos był zduszony. — Nie dotykaj mnie... Widzę... ich twarze... gdy na mnie patrzysz.

Jego głowa opadła z powrotem na poduszkę, a płacz stał się głośniejszy, pełny zwierzęcego bólu. Był to płacz kogoś, kto nie ma już nawet siły, by prosić o litość, a jedynie wyraża fizyczny ból istnienia.

Duradel odstąpił o krok. Jego twarz była nieprzenikniona, ale w jego oczach pojawił się cień irytacji. Ta apatia, ta całkowita utrata funkcjonalności, była problemem. Niewolnik, który nie reaguje na bodźce, który nie je, który tylko płacze, jest bezużyteczny.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now