Gdy tylko Alaryk się zbliżył, jego ciała, każda najmniejsza cząsteczka, każdy nerw, każda kosteczka, każdy mięsień, wybuchnął bólem tak wielkim, że w jednej chwili zapragnął umrzeć. Zwalił się na zimną podłogę, trzęsąc się w konwulsjach. Krwiożerczy przybysz kucnął obok niego i głosem pozbawionym wyrazu powiedział:

— Ciii mój mały, ciii... to dopiero początek. Jeszcze nie umieraj.

I nie umarł. A chciałby.

Nim się zorientował, leżał na zimnym, jak nic innego, metalowym stole do przeprowadzania sekcji zwłok. A on przecież nie był zwłokami. Próbował zaprotestować, powiedzieć cokolwiek, sprzeciwić się w jakiś sposób. Jego próby spełzły na niczym. Nie mógł wydobyć z siebie głosu.

— Nie szarp się skarbie — zganił go słodkim głosikiem Alaryk. — Jak się będziesz szarpał, nie wytnę ci organów, które są mi potrzebne. Zaczniemy od oczka...

— Nie! — krzyknął przerażony i zaczął się szarpać.

Coś nim szarpnęło i poczuł ból w prawej łopatce. Syknął, próbując rozmasować obolałe miejsce. Otworzył oczy, ciężko dysząc. To sen, to tylko sen, uzmysłowił sobie i zaczął płakać. Nie wytrzymam tutaj. Nie wytrzymam, nie z nim...

Z taką myślą wtulił się w dywan koło łóżka i zasnął raz jeszcze. W pokoju oprócz niego nie było nikogo, więc nikt nie mógł pomóc mu wyrwać się z łap koszmarów. Było parę minut po północy.

Ledwo zapadł w głęboki sen, a znów znalazł się na stole sekcyjnym ze stali nierdzewnej.

— Nie... rozmyśliłem się — stwierdził Alaryk. — Jednak nie zaczniemy od oczka... Chcę, żebyś wszystko doskonale widział. Zaczniemy od wątroby. Wątróbkę najlepiej lubię z cebulką...

Błyszczący skalpel w ręku wampira nie wyglądał ani trochę przyjaźnie. Stal chirurgiczna odbijała złowrogo światło. I nie było to bynajmniej światło nadziei. Raczej światło w tunelu, w którym idziemy na zderzenie czołowe z pociągiem.

Wstrzymał oddech, co zrobił bez większego udziału woli, gdy skalpel znalazł się niebezpiecznie blisko prawej strony jego ciała. Pierwszego głębokiego cięcia nie poczuł. Zbyt mocno sparaliżował go strach przed tym, co nastąpi, aby dotarły do niego sygnały wysyłane przez własny układ nerwowy.

Ale gdy wreszcie dotarły, ból odebrał mu zdolność racjonalnego myślenia. Czuł każdy najmniejszy ruch głęboko w nim, dosłownie w nim, bo ten psychol rozcinał go właśnie niczym jakieś zwierzę. Delektował się jego wnętrzem, prawie zwymiotował, gdy na jego oczach oblizał ręce i skalpel z krwi. Zwymiotował naprawdę, gdy to, co powinno znajdować się bezapelacyjnie głęboko w nim, połączone z resztą ciała, znalazło się w ręce Alaryka. Wątroba była krwistobrązowa, lśniła w świetle, miała typowy dla wątroby kształt. Jak to możliwe, że żył jej pozbawiony?

Czy nie powinienem umrzeć? — zastanawiał się.

— Powinieneś — powiedział Alaryk. — I nie żyjesz. To tylko sen.

— Czyli to nie dzieje się naprawdę — stwierdził George.

— Skąd pomysł, że to nie dzieje się naprawdę? Przecież wszystko cię boli. Ty cierpisz — stwierdził z pewnością wampir. — Czy nie uważasz, że wypadałoby to już zakończyć? Jak myślisz? Co możesz zrobić w swojej sytuacji?

Alaryk miał rację. Cierpiał. Gdy tylko otworzył oczy, wybudzając się ze snu, okazało się, że wszystko go boli. Szczególnie plecy, które paliły, jak gdyby ktoś wypalił mu na nich rozżarzonym metalem znak, znak przynależności. Znak, że był tylko rzeczą, tylko niewolnikiem.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now