Nie ma nic za darmo. Będę musiał napić się krwi. Inaczej moją zabaweczkę może trochę zaboleć.

Niewolnicy, którzy wyszli z kuchni, wrócili do niej, dźwigając ze sobą po dwa wielkie wiadra czegoś. Czego, z klęczącej perspektywy nie dostrzegł, ale sądził, że lada chwila to się zmieni.

— Wracajcie do obowiązków. Nie będziecie mi już potrzebni. A ty chodź. — Stało się zgodnie z jego domysłami. Miał okazję zaznajomić się z zawartością wiader.

Eee... jakaś kasza? Ziarna zbóż? Groch? Po co on im to kazał tu przytargać? Nienormalny jakiś czy co?

— Mówiłeś coś o chamstwie, mój mały, głupiutki niewolniku, prawda?

Mówiłem, mój mały niewyżyty krasnali frędzelku — przedrzeźniał go nieco w myślach, dostosowując słowa tak, aby jak najbardziej go obrazić. Słownie nie mógł. Tylko myśli mu zostały. Znaczy, mógł, ale chwilowo wolał tego nie robić.

— Tak... Panie? — bardziej spytał, niźli odpowiedział.

— Skoro tak, to pokażę ci, jak wygląda prawdziwe chamstwo w moim wykonaniu. Za chwilę zamknę cię w pokoju z czterema wiadrami ziaren do przesortowania. Zrobisz to i policzysz każde ziarenko. Dla ułatwienia dam ci kartkę. Zaczniesz za kilka minut. Równo o jedenastej. Masz czas do osiemnastej. Jeśli ci się nie uda, wymyślę karę, która z pewnością ci się nie spodoba. A teraz idziemy!

Nawet nie zastanawiał się, gdzie idzie. Nogi same podążały za tym skurwielem.

A to fiut rybi! Jeśli myśli, że tknę to gówno choćby palcem, to się myli. Na pewno nie będę przez siedem godzin jak jakiś debil wykonywał czegoś tak bezsensownego. Już wolałbym robić coś innego. Mógłbym nawet namalować jego penisa, już to miałoby większy sens.

Być może byłby bardziej powściągliwy w swych myślach, gdyby wiedział, że wampir zapamiętywał każdy jego jeden pomysł. Miał zamiar ze wszystkiego skorzystać. Zapowiadała się świetna zabawa.

Penetrator chłopięcych odbytów zaprowadził go do niemalże pustego pokoju. Niezbyt dużego, z wielkim oknem, okrągłym zielonym dywanikiem i stołem na nim, a także krzesłem. Na blacie stołu leżała plansza do jakiejś gry. Wampir sprzątnął ją, zamykając pudełko. Włożył drewniane pudełko pod pachę.

— Tu spędzisz najbliższe siedem godzin. Miłej zabawy. Radzę ci się przyłożyć do pracy — powiedział i wyszedł.

— Niby jak mam to zrobić, jak nie ma tu tych pieprzonych wiader?! — warknął zły za nim, ale jak się okazało, niepotrzebnie, bo kilkanaście sekund później, wiadra samoistnie wleciały do pomieszczenia i wylądowały przed nim.

Pieprzony wampir. Ludzi straszy.

Spojrzał z kwaśną miną na wiadra. Nie było nawet szans, że upora się z tym do osiemnastej. Może, gdyby mu się chciało... Ale nie chciało. Nie zamierzał nawet kiwnąć palcem.

— Kartka, kurwa! — krzyknął zły, ale niepotrzebnie. Gdy spojrzał na stolik kartka i coś do pisania leżało na nim. Nawet nie obchodziło go to, jak się tam znalazła.

Prędzej mu ten krasnali dzyndzel we mnie utknie, niż zacznę to liczyć — postanowił stanowczo.

Usiadł wygodnie na krześle i wziął długopis do ręki. Miał tylko jedną kartkę, musiał dobrze przemyśleć, co na niej nabazgrać. Raczej los poskąpił mu talentu do rysunku, ale coś niecoś potrafił. Patyczaki zawsze były świetną opcją. Naszkicował cztery, podorabiał im wąsy, oczy, włosy; jednemu nawet kutasika, podpisując go: Mój Wspaniały Pan. Zamazał jednak szybko podpis, lepiej nie kusić losu.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now